21 lipca piątek... przylatujemy do Edynburga z Pankami. Pierwszy cel: hostel, gdzie Monika i Piotrek mają rezerwację - jak się okazuje w jakimś wiktoriańskim budynku, pałac nie hostel!!! Pierwsze wyjście na miasto i niespodzianka - trafiamy w anglikańskiej katedrze (tuż obok hostelu) na
Evensong... pięknie śpiewaja psalmy i inne inwokacje... Ale potem rosnące rozczarowanie Edynburgiem. Długo nie wiemy z Izą, jak w końcu będzie z naszym noclegiem, w końcu udaje się nawiązać łączność z naszym gospodarzem, spotykamy się pod katedrą i jedziemy do niego. Dziiiwna to gościna...
22. sobota... śniadać nam się nie chce, ale odbywam z naszym gospodarzem długą i bardzo miłą rozmowę przy kuchennym oknie - szkocki chłód w końcu każe nam przerwać. Śniadanie jemy na ławeczce koło dworca autobusowego. Zwiedzamy National Gallery of Scotland - super galeryjka, kompaktowa w porównaniu z londyńską, ale bardzo treściwa, best moment Edynburga.
Podróż do Fort William autokarem, ja mam pierwsze zachwyty, bo przejeżdżamy obok Loch Lomond, jednego z największych jezior Szkocji, a potem cudowna doliną Glen Coe
, ale Iza ma ostrą chorobę lokomocyjną
Wieczorne spotkanie z Kacprem i Asią, szybkia przegryzka fish&chips (po raz pierwszy w życiu, nawet ujdzie), szybki pojazd na camping i sen w cieniu Ben Nevisa (w nocy oczywiście pada).
23. niedziela - Panki nadal w Edynburgu, więc we czworo uderzamy z rana na Ben Nevisa, na plecach spory bagaż, including namioty... Wielogodzinna droga pod górę, dłuższy postój pod chatą CIC (Cytza nie spotkaliśmy, ale była wspinająca się Polka w towarzystwie dwóch Szkotów
), po którym musiałem zmierzyć się z koniecznością włożenia plecaka na mokrą i wtedy już bardzo zimną koszulkę... i potem straszliwe podejście na szczyt, który nazywał się coś jak Kair Mordor, co za syw!!! O dalszej drodze więcej może w wątku górskim, w każdym razie na szczycie Bena, w całkowitej mgle znajdujemy schron, w którym gotujemy kolację i postanawiamy zostać, co by namiotów nie zmoczyć. W schronie znajduje się pudełko z zawartością: batonik czekoladowy oraz Biblia
Ponieważ mamy też ze sobą Nowy testament, a w dodatku była niedziela - czytamy sobie różne fragmenty w językach obu...
24. poniedziałek... przed odejściem pozostawiam w naszym miejscu noclegowym napis ARMIA odpowiednia czcionką; w zejściu pojawiają się kłopoty z nogą, nierówno spakowany plecak...
Spotykamy się z Pankami w Fort William, mamy tam już zaklepany wspólny nocleg w hostelu. Kacper i Asia gardzą turystyczną atrakcją numer jeden, więc bez nich jedziemy na wycieczkę nad Loch Ness. Iza wlazła po kolana, ja nawet pływałem, ale potwór nikogo za nogę nie chapnął. Phi. Za to fajnie obserwować przepuszczanie jachtów na śluzach w Kanale Kaledońskim.
Wracamy a późnym wieczorem z dworca kolejowego odbieramy Soundropsów!
(oni na kampingu śpią)
25. wtorek... wczesna zbiórka i docieramy na raty do przepięknej doliny Glen Coe. Iza i Piotrek robią rekonesans w okolicach strumyka, gdzie chcemy wieczorem rozbić namioty (znaczy bez Panków, bo oni sto procent hosteli, zero procent namiotów przez cały wyjazd).
Wyruszamy na wycieczkę górską, która miała niby trwać 3 do 5 godzin... Podczas sielankowego podejścia robimy nieograniczone popasy i polegiwania na łączkach... Z okazji moich imienin trafiamy na grani na niejakie
Crazy Pinnacles (znane z podpisu panka jako Aonach Eagach)... dzięki Panu Bogu pogoda jest niezawodna i
po dziesięciu godzinach od wyjścia wszyscy nadal żyją i są w całości na dole
Namioty rozbijamy, ale górą tym razem meszki. 10 sekund nie ruszania ręką dawało efekt ręki czarnej od malutkich owadów (a nazajutrz czerwonej od wiadomo czego
), więc czym prędzej do namiotów i sen, nawet bez obiadokolacji (oprócz Kacprów z moskitierami na głowach). Zresztą byliśmy TOTALNIE ZMĘCZENI.
26. środa... w nocy oczywiście znowu pada i na maksa wieje, ale rano pogoda cudna, za to utrzymujący się wiatr odegnał wszystkie meszki
Dłuugi poranek... sniadanie połaczone z zaległym obiadem i kolacja z poprzedniego dnia, gotowanie przy strumyku... pływanie... śpiewanie Grantchester Meadows z naturalnymi odgłosami dokoła, i większość Songs from the Pastures... z Kacprem eksplorujemy super kanion w górę naszego strumienia... leniwy obiad przy namiotach. Wszystko super, ale zbyt późno wychodzimy na przechadzkę i musimy zawrócić w absolutnie zachwycającym miejscu... Trzeba tam wrócić!
Wracamy do Fort William na raty, i wtedy właśnie z pankiem eksplorujemy brzeg Lochu, który okazuje się być słony i nieoczekiwanie do nas
przypływa
Tym razem i my, i Soundropsi wracamy na zapoznany już camping, Panki do hostelu, Kacpry do Bed&Breakfast. Na campingu obok nas rozbijają się Szkoci z tatuażami, słuchający Boba Dylana z auta, a jakaś dziewczynka woła z wnętrza namiotu o swoim bracie: "mum! mum! he's pissing in!"
27.czwartek... Kacper i Asia jadą inaczej, ale nasza szóstka podąża piękna trasą pociagiem z Fort William do Mallaig, po czym przeprawia się promem na wyspę Skye. Ponure tam i niegościnne wybrzeże, w dodatku w hostelu, gdzie Panki mają nocleg - jedynym miejscu zaczepienia póki co - zdarza się nieprzyjemny (zawioniony przez nas) zatarg z szefową tegoż miejsca, przez co musimy Panków tam zostawić i udać się na poszukiwanie miejsca na rozbicie namiotu... nie bardzo jest gdzie i ostateczny wybór pada na lokalizację z pozoru słabą. Takie też wrażenie odnosi Kacper, kiedy do nas dobijają. Po Glen Coe wygląda to wręcz na żigi
A jednak właśnie tam wychodzi najlepszy wieczór wyjazdu, kiedy wszyscy sobie siedzimy do późnej godziny przed namiotami, śpiewanie takie, że ŁOO!!!
(a w nocy Asia i ja słyszymy jakies straszliwe awantury między lokalsami, chyba jakiś kolo przyłapał swoją dziewczynę z kimś innym i chciał gościa zabić, w kazdym razie dużo krzyku, płaczu i zgrzytania zębami)
28. piątek... bardzo zły poranek. Leje i nie chce przestać. Namioty trzeba zwijać i mokną. Pięknie ułożone plany wycieczkowe na ten dzień biorą całkowicie w łeb. Uciekamy z niegościnnego półwyspu Sleat i jedziemy w góre Skye do miasta Portree, Panki, Gero i ja autobusem, reszta autem. Kręcimy się trochę po Portree, znajdujemy hostel, jemy znowu fish&chips, idziemy na krótki, ale bardzo przyjemny spacer za miastko, wokół klify i łąki... niestety jest to spacer pożegnalny
Panki jeszcze tylko siedzą z nami przy hostelu, gdzie suszymy namioty i inne rzeczy, ale już za chwilę musimy ich odprowadzić na autobus i goodbye...
Omija ich w ten sposób drugi najfajniejszy wieczór, kiedy śpiewamy sobie w jadalni hostelu, tym razem cichutko i ze skupieniem, a wokól ludzie sobie siedzą, czytaja, słuchają... bardzo fajnie.
29.sobota... szykujemy się na opuszczenie Skye i powrót na stały ląd (tak określa się główna wyspę
); wybieramy się jeszcze tylko na niezbyt długą wycieczkę pod charakterystyczną skałę zwaną Old Man of Storr - wycieczka mi osobiście się podobała na pięć gwiazdek, wreszcie zobaczyłem w pełni wyspiarski charakter wyspy Skye!
Po czym niespodziewana zmiana decyzji: nie wycofujemy się, ale jedziemy dalej wgłąb wyspy! Coraz dalej od świata.... za to coraz więcej wszędzie owiec! W miejscowości Staffin robimy zakupy w sklepie, gdzie ludzie gadają sobie gaelikiem. Znajdujemy świetny hostel połozony przepięknie nad morzem, jest salka z pianinem i wielka kuchnia, bardzo też miły gospodarz. Wieczór po dwóch poprzednich mimo wszystko trochę rozczarowuje, nie udaje się odtworzyć super atmosfery dwóch ostatnich śpiewanek...
A my z Izą po długich wahaniach (pogoda zmienia się co 10 minut, wieje jak z cebra, co chwila nowy deszczyk, ze trzy tęcze się pojawiły
) wybieramy opcję tańszą i rozbijamy namiot obok hostelu.
30.niedziela... Gero rano znika i jedzie stopem do Portree, co by zdążyć na Mszę do koscioła katolickiego, my reszta idziemy na wycieczkę po klifach (ale całkiem wysokogórska ta wycieczka nad morzem, wśród kolejnych niezliczonych stad owiec!). Schodzimy ścieżką, która kiedyś chyba była, ale się zmyła, więc trzeba kluczyć wśród wzgórz. Bardzo pięknie, tylko nieco mokro. Panek by się ucieszył
W naszych z Izą głowach rodzi się plan, zgodnie z którym byłby to ostatni wspólny wieczór...
Tymczasem udajemy się na wieczorną modlitwę do Free Churchu of Scotlandu, gdzie spotyka nas bardzo gościnne przyjęcie, są panowie 100% w garniturach a panie w kapeluszach, śpiewają psalmy i jedzą cukierki, a prowadzący przypomina jako żywo Marka Jurka (jeszcze z takiego podwyższenia mówił...
).
Po powrocie zapada decyzja: płyniemy z Izą na Hebrydy Zewnętrzne, więc jest to wieczór pożegnalny. Ma być śpiewanie, ale nie do końca wychodzi, więc zamiast tego bardzo miło sobie gadamy a na koniec udaje się jednak porządnie zaśpiewać kilka piosenek, których ostatnim akcentem jest to, co w zakończeniu urodzinowego DVD
31. poniedziałek... jeszcze wszyscy razem zwiedzamy super skansen na północnym cyplu wyspy Skye, po czym w przystani w Uig następuje goodbye... Prom zabiera nas gdzieś na rubieże świata. Lądujemy na Harris, wyspie, gdzie w odróżnieniu od większości Szkocji mają być piękne plaże na zachodnim wybrzeżu (tym od Atlantyku). Plaże owszem są, ale również permanentnie leje
Ale co tam. Wsiadamy w odpowiedni autobus i patrzymy z rozbawieniem, że za nami ładuje się para Niemców, jakiś starszy tramp i jeszcze dwóch Austriaków, wszyscy z namiotami, wszyscy przemoczeni (ciepło też nie było), ale wszyscy twardo pytają jak jechać "to the beaches". Hehe, kierowca musiał mieć niezłą polewkę, chociaż pewnie sa przyzwyczajeni
Bo rzeczywiście - nad morzem (plaże piękne indeed!) mimo obfitego deszcze stoi kupa namiotów/ przyczep kempingowych. Staje tam i nasz, podczas jednej z wielu przerw w opadach (wtedy są tęcze
). Chowamy się i gotujemy w środku, a wiatr co i raz przygina namiot do ziemi... Nie zdobywamy się na kąpiel, trochę może szkoda... Ale śpi się doskonale!
1.sierpnia wtorek... najdłuższy dzień.
Budzę się rano przed szóstą i ponieważ nie pada a jedynie strasznie wieje
wybieram się na spacer po plaży i zauważam mule przyczepione do skał. Sea-food był jedną rzeczą, której mi jakoś zabrakło na wyjeździe, więc zaopatrzyłem się sam, hehe, i ugotowałem rano w namiocie. Niestety amatorszczyzna dała o sobie znać, nie dogotowane, zgrzytające piaskiem między zębami, i w ogóle za małe - słowem nie poczęstowałbym nikogo, ale i tak miałem satysfakcję!
Szybka ewakuacja namiotu w obawie przed deszczem i podjęta dzięki inspiracji spotkanych poprzedniego dnia Austriaków najsłuszniejsza ze słusznych decyzja, żeby wykorzystać pozostały do odjazdu promu czas na objazd wysepki autobusem. A więc dalej atlantyckim wybrzeżem, gdzie nadal bywają plaże, ale ta nasza chyba najładniejsza, postój w zapadłej dziurze będącej największym miastem na południu wyspy a potem zupełnie nieprawdopodobny przejazd wschodnim wybrzeżem wśród potwornie krętych dróg, księżycowych krajobrazów, setek małych jeziorek, i od czasu do czasu osiedli ludzkich, które wyglądają tu nierealnie. Koniec świata, naprawdę nigdy jeszcze nie czułem się tak daleko od domu!
Prom zabiera nas z powrotem na Skye, a stamtąd dłuuuga podróż autokarem do Fort William, po drodze piękne widoki, zwłaszcza na pewną wielką górę (będzie z tysiąc metrów npm.
), której szczyt ukrywał się w chmurach, ale zboczami płynęły niezliczone wodospady. Pomiędzy dworcem autobusowym a kolejowym w Forcie robimy ostatnie gotowanie (żurek instant
), ostatnie spore zakupy i hop! do pociągu.
A tu - NIESPODZIANKA!
Siedem minut przed odjazdem pojawiają się w wagonie... Gero, Morella, Kacper i Asia
Dogonili nas w szalonym pędzie, żeby jeszcze raz się pożegnać
I ruszamy na trasę, o której trzeba napisać w wątku kolejowym... do Edynburga.
2 środa... już po północy wysiadamy na zamykanym właśnie dworcu i pozostaje nam do odlotu aeroplanu prawie siedem godzin. Trochę się włóczymy po starym miescie, które ponownie nas nie zachwyciło, ostatecznie trafiamy na lotnisko, gdzie trzeba przezimować do rana. Już po nadaniu bagażu trafia się jeszcze error w postaci alarmu pożarowego, ogólnie na lotnisku i dokoła syf i śmierdzi gnojówką
W samolocie zasypiam natychmiastowo i w zasadzie budzę się nad Polską.
Ale podczas lądowania udało mi się zobaczyć nasze osiedle! Góra! i kościół! i blok naszej koleżanki obok!
A jutro odbiorę zdjęcia, niestety żeby wrzucić coś na forum potrzebuję asysty a panek wyjeżdża właśnie w teren...