A wracając do obserwacji plażowych, trzeba zacząć od stwierdzenia faktu, że pojechałam w terminie, którego nie sposób nazwać środkiem sezonu, w związku z czym poziom zatłoczenia plaż odbiegał od środkowoletniego ekstremum - no, ciekawe, co się musi dziać wtedy...
A teraz, poza sezonem, wyraźne różnice w rozkładach plażowych ciał widać już w zależności od pory dnia i niewielkich wahań pogodowych (bo wielkich w czasie mojego pobytu tamże nie było). Wystarczyło raz, że pojawiło się trochę chmurek i powiał wiatr i już wszyscy zaczęli uciekać z plaży, mimo, że wciąż było ciepło - i tak oto nagle zrobiło się pusto jak marzenie.
Niemniej jednak zagęszczenie przeważnie rozkładało się dość równomiernie.
Kiedy przyjechałam, to był już wieczór. Na plaży trochę ludzi było, ale głównie spacerowicze, więc to się nie liczy.
Następnego dnia wybrałam się nad morze popołudniu, było ciepło, z częściowym zachmurzeniem. Tłoku nie było, raczej panował względny luz, ale ja chciałam plaży całkiem pustej, a żeby znaleźć przynajmniej krótki odcinek takowej, musiałam przejść całkiem spory kawałek w stronę Rozewia. Wcześniej rozłożenie wczasowiczów było cały czas mniej więcej równomierne, nie zauważyłam żadnego zwiększonego zagęszczenia przy wejściach. A kiedy znalazłam już miejsce wydawałoby się idealne, okazało się, że morze tutaj jest całkiem nieprzyjazne, dno miało pokryte wielkimi obglonowanymi bambulcami, a siła fal tego dnia była wystarczająco duża, żebym miała powody się obawiać, że zostanę na te bambulce ciśnięta i o nie rozbita, jeśli ośmielę się tam pływać. Co dość konkretnie wyjaśniało, czemu ten fragment plaży zawdzięcza swoją bezludność. W związku z czym musiałam jednak poszukać sobie miejscówki bliżej ludzi. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, załapałam się na całkiem ciekawy widok, kiedy pewien młodzian uznał, że nie będzie przecież wracał do domu w mokrych slipkach...
W dniu, w którym poszłam do Władka, było wyjątkowo upalnie i pora też w miarę wczesna i co za tym idzie, tłumek spory. Między Chłapowem a Władysławowem jest takie miejsce, które wygląda jak rzeka, która miała zamiar ujść do morza, jak na rzekę przystało, ale nie starczyło jej sił i poddała się na ostatnim odcinku, zaledwie parę metrów przed metą. Nie wiem, jak to się ma do realnej geografii, ale na swój prywatny użytek uznałam to za punkt graniczny między Władysławowem i Chłapowem. To było jedyne miejsce, gdzie tłumek zauważalnie rzednął, z jednej i z drugiej strony. A potem, no cóź... jak Władysławowo długie (a google twierdzi, że na 3 km długie, no dobra, zgodzę się oddać część tej długości wschodowi) , tak plaża równo zajęta. Z tyłu był wolny pas służący za przejście, podejrzewam, że w szczycie sezonu i z niego nic nie zostaje. Nawet jeśli ludzie chcieliby bawić się w stożki piargowe, to ich chęci niweczy fakt, że tam wstupów na plażę jest dużo i jeden blisko drugiego, więc nawet nie ma miejsca na lokalne rozluźnienia. Jednak, o dziwo, luźno, a nawet niemal całkiem pusto robiło się nagle w jednym, dość nieoczekiwanym miejscu - tuż przy porcie, i to po jego jak najbardziej zachodniej stronie, wcale nie tak daleko od wejścia. Zakątek ów wyglądał całkiem sympatycznie, ja bym nie miała nic przeciwko, żeby się tam rozłożyć - ale nie sprawdzałam, co tam dzieje się w morzu. Do plaży położonej na wschód od portu ostatecznie nie dotarłam. Szłam tam i byłam już blisko, ale wtedy zostałam zwerbowana na statek. Bardzo chciałam popłynąć statkiem, bo choć urodzona i całe życie chowana na lądzie, mam naturę wilka morskiego i zwerbować się ochoczo dałam. Niemniej jednak ze statku zobaczyłam, co tam na wschód od portu się dzieje. I faktycznie, plaża jest i to dość luźna, niemniej jednak brzydka, bo z tyłu zamiast wydm, klifów czy lasów ma różne obskurne budynki, wcale się nie dziwię, że chętnych do leżenia na niej nie było zbyt wielu. Na dalszym odcinku, gdzie z tyłu robiło się już ładnie i zielono, ludzi znów było sporo i dopiero gdzieś tam daleko robiło się i luźno i ładnie zarazem, ale to już pewnie bliżej Chałup.
Właściwie tylko trzeciego, ostatniego dnia, zaobserwowałam w Chłapowie coś podobnego do tego, o czym piszecie. Tłoku tego dnia też nie było - bo to właśnie wtedy przywiał wiatr i trochę chmurek i większość ludzi pouciekała z plaży - ale ci, co zostali, faktycznie najbardziej zagęszczeni byli tuż przy wejściach, a potem robiło się wyraźnie luźniej.
Mimo wszystko ja te opisywane przez Was stożki piargowe rozumiem. Sama biorę ze sobą na plażę tylko absolutne minimum wyposażenia, które mieści mi się w małym plecaku. Ale jak widzę to towarzystwo, niosące parawany, leżaki, dmuchane materace i wielkie torby wypchane chgw czym, wcale się nie dziwię, że nie mają ochoty maszerować z tym przez kilometr albo i więcej (100-200 metrów? Serio? No nie żartujcie!)...