Noc chłodna. Prawdę powiedziawszy, nie przewidziałem takiej pogody. Z cieplejszych rzeczy mam tylko dżinsy i polar. Za to dużo koszulek. Lekko wychłodzony wyruszam rankiem na stacje PKP Biesowice. Dwa kolejne mokrawe dni wywołują lekką gorączkę. Nic to - myślę, kupię jakąś polopirynę i rutynę i będzie OK.
Lubię czekać na lokalnych stacjach. Jest to jakaś esencja podróży pociągiem. Przychodzę zawsze troszkę wcześniej, o tyle, że jestem zazwyczaj pierwszy. Kręcę się wokół budynków, po peronie starając się przywołać obrazy z dawnych czasów, gdy kolej była głównym środkiem transportu ludzi i towarów, była synonimem życia. Świadczą o tym często, rampy, bocznice, kolonie domów. Dziś pkp zdegradowana do służby dla tych co mają niewiele. Starsi ludzie sprzed epoki samochodów i młodzież, która się jeszcze nie dorobiła, także ci którym się nie udało w życiu. Są też jednostki jeżdżące z wyboru stylu życia, ale to pojedyncze egzemplarze
![Mr. Green :mrgreen:](./images/smilies/icon_mrgreen.gif)
. To nie studenci i białe kołnierzyki z laptopami z IC Warszawa - Poznań. Trochę jest tak jak w westernach, stacja ożywa tylko na tych kilka chwil, gdy zajeżdża pociąg. Blisko godziny odjazdu pojawiają się wpierw babcie, potem zmęczeni życiem faceci, następnie młodzież, a na koniec zajeżdżają samochody i wyrzucają ostatnich podróżnych. Lekka niepewność czy przyjedzie dziś, czy nic się nie wydarzyło. Zawiadowcy nie ma, poczekalni nie ma, megafonów brak. Szyny zaczynają śpiewać.
![Obrazek](http://images82.fotosik.pl/69/28d0ec111c83b435gen.jpg)
Nadjeżdża.
Kupuję bilet,lekko ponad 20 minut podróży.
Miastko - tu jeszcze nie byłem. Idę ulicą, a jakże Dworcową do centrum czyli azymut na kościelną wieżę. Niestety centrum nie ma, kościół przy jakimś beznadziejnym rondzie. Trudno, nie zawsze musi być świetnie, zakupy i nazad. W małych miejscowościach zawsze jest wybór kup-ciuszków. Wchodzę do pierwszego zauważonego i po pięciu minutach wychodzę z fajną kurtką outdoorową Trespass za 12 złotych. Potem przepłacam kupując już w textil market nowe bawełniane spodnie dresowe za 19.99 PLN. W aptece rozbój w biały dzień. Jeszcze lokalna piekarenka i bułeczki z mięsem. Wracam z wyładowanymi zakupami reklamówkami jak stary dziad. Mam coś z muminkowego Włóczykija, nie cierpię zakazów na drodze, przejścia dla pieszych nie zauważam. Jak widzę coś ciekawego to skręcam, przechodzę... Tym razem kosztowało mnie to 50 złotych, bo w zamaskowanym samochodzie siedziało dwoje strażników policjantów. Dziś dzień pieszego oznajmiają, akcja, nie możemy dać pouczenia. A rozumiem taaaki prezent w trosce o mnie. No cóż promocja, Miastko z oceny zero spada na minus. No i wyglądam jak menel, łatwy łup.
Starym szynobusem wracam do bazy. Oczywiście trwa jeszcze śniadanie i zero pośpiechu. Ponieważ czuję się coraz gorzej, zgłaszam się na dyżur kierowcy. Jeden dzień bez kajaka i wyzdrowieję - myślę. Za mój heroizm /bo wiecie, nikt nie chce być kierowcą i zazwyczaj jest nerwowe losowanie/, dostaję zadanie znalezienia noclegu gdzieś tam - punkt na mapie. Kajaki na wodzie, zostaję sam.
![Obrazek](http://images84.fotosik.pl/68/534868aee77029fagen.jpg)
Mapa, mgliste wskazówki, gorączka, samochód o wiele za duży /dostawczak długi i szeroki/. Jadę, tam i tam i siam. Dopytuję tu i tam miejscowych. Jedę coraz bardziej zanikającymi drogami, potem już łąką, wreszcie stop. Zawalony most i rzeka. Rzeka się zgadza, most jednak powinien być w lepszym stanie. Piękne rozległe łąki, meandrująca Wieprza, jest nawet skromne zejście do wody. Tryumfalnie zgłaszam odkrycie i zwrotnie otrzymuję komunikat - wracaj do Kępic, dalej nie płyniemy. O żesz. Jak się wycofałem tym klocem to nie wiem. Jadę i szukam naszych. Pod prąd, na czołówkę, wsteczny. Są. Tylko ja po jednej stronie rzeki, oni po drugiej znaleźli miejsce. O żesz. Dzieliło nas dwadzieścia metrów, a musiałem objechać z sześć kilometrów. Na szczęście miejscowi doradzają. Zdaję samochód, wyładunek. Miejsce nieciekawe, taki plac z wiatą, gdzie miejscowi sobie popijają. Na to dziś nie będą. Szczelnie zapełniamy miejsce.
![Obrazek](http://images84.fotosik.pl/68/ae6117e9f30b2c2bgen.jpg)
Dla niektórych był to nużący odcinek.
O ognisku można pomarzyć, ledwie namioty się mieszczą. Dowiaduję się jeszcze, że była wywrotka jednego i to doświadczonego kajaka i że były mocne momenty. Coż, szkoda, że mnie ominął ten fragment. Idę na miasto. Niestety słabo. Ale jest kościół i akurat msza. Dobrze.
![Obrazek](http://images83.fotosik.pl/69/60b83132313ae5c0gen.jpg)
Jeszcze na stację, sprawdzam pociągi. Niestety z myślą, że chyba do domu, czuję się źle.
Noc już bardzo słaba. O świcie budzę się mokry, o to już poważna gorączka. O 7-mej zwijam namiot, godzinę później siedzę w pociągu. Cholerny smutek. Po raz pierwszy zaznałem goryczy wycofania się z wyprawy. Dobija mnie jeszcz EZT kibel KOtWICA. Tak zdezelowanym składem chyba jeszcze nie jechałem. Resory chyba zostały nad morzem, drzwi się zacinają w rozpaczy i wstydzie. Choruję jeszcze trzy dni, akurat do końca urlopu.
No to se nie pospływałem. Pokrzywna i Wieprza przez te dwa dni zaprezentowały się na max gwiazdek. Szybko, lesiście, pustawo, przeszkodowo, bezkomercyjnie. Trochę trudniej, ale raczej bezpiecznie. Dawno nie miałem takiej frajdy z płynięcia. Okolice też bardzo prowincjonalne.
Przepraszam za rozczarowanie, że rela nie dopłynęła do morza, ale moje rozżalenie też jeszcze trwa. Reszta spływu została pokonana przez deszcz. Jeszcze tego samego dnia wieczorem z braku perspektyw na poprawę pogody i zimno tegoroczny spływ zakończył się.
Mam zamiar na wiosnę zrobić szybki wypad w małej, mocnej grupie. Hej!