Po raz pierwszy byliśmy w Górach Stołowych i baardzo nam się podobało. Za nami 4 dni w krainie tajemnych skałek, pięknych lasów i świetnie przygotowanych szlaków.
Dzień 1 - długa droga z Dusznik do Karłowa.
Wiedzieliśmy, że da nam trochę w kość, ale było super: pierwsza dawka pastoralności przy
łężyckich sawannach i bardzo ostre podejście na Skały Puchacza (nawet łańcuchy! a przede wszystkim potężna stromizna)
(znalazłem, że kiedyś
była stamtąd zagadka)
Na górze pierwsze spotkanie z grzbietem płaskim jak blat stołu (przepięknie tam jest - skałki jako naturalne platformy widokowe przypomniały mi też Słowacki Raj nad Hornadem); później nie doceniliśmy podejścia na Narożnik (851 m), ale jakośdaliśmy radę i zobaczyliśmy tam dość nową tablicę upamiętniającą dwoje studentów zastrzelonych tam w niewiadomych okolicznościach w 1997. Jeszcze sporo drogi zostało do Karłowa, a gdy w końcu tam dotarliśmy, mogliśmy oddać się odpoczynkowi i wylegiwaniu się. Sam Karłów nie jest miejscowością szczególnie urokliwą, ale wyróżnia go położenie w sercu regionu - zdaje się, że wszystkie drogi prowadzą do Karłowa i wszędzie można stamtąd dojść.
Dzień 2 - Szczeliniec.
Zdążyliśmy przed tłumami, weszliśmy spokojnie na górę, postudiowaliśmy panoramy i ruszyliśmy w trasę po labiryncie skalnym. Uważam, że jest ona bardzo dobrze wymyślona i utrzymana, różnorodna, świetnie oznaczona i dłuższa, niż się spodziewałem (miałem lekkie obawy, że każą płacić - swoją drogą jako KDR-owcy weszliśmy za darmo - a potem będzie pięć skałek na krzyż i do widzenia). Najfajniejsze w sumie są nie same skałki i ich fantazyjne kształty (najbardziej podobał mi się łeb Tytusa, jak żywy), lecz ciasne przejścia, głębokie rozpadliny, nieoczekiwane zmiany temperatur itp. A na końcu świetne punkty widokowe na rozległych skałach.
Po Szczelińcu poszliśmy jeszcze "na koniec świata", jak lubi się reklamować schronisko Pasterka - myśleliśmy pierwotnie, żeby tam nocować, więc chcieliśmy zobaczyć, jak to wygląda (bardzo sympatyczne miejsce). Powrót do Karłowa prosty i pastoralny. Byłby jeszcze czas, żeby gdzieś iść, ale wybraliśmy Odpoczynek.
Dzień 3 - dwie wycieczki.
Najpierw poranna do Błędnych Skał. Dojście bez historii, ale ponownie bardzo miłe, natomiast same Błędne skały super! Podobno bywa tam tłoczno, co mogę sobie wyobrazić jako uciążliwe. My jednak przeszliśmy je niemal całkiem sami, nie licząc rodzinki, gdzie dwoje dzieci dostarczyło nam dodatkowej rozrywki (musiałem dać chłopcu kwitek z pensjonatu za opłatę klimatyczną, żeby mnie przepuścił w wąskim miejscu
), a dwoje starszych państwa - inspiracji, żeby za ileś lat też mieć tyle samozaparcia, żeby przeciskać się przez ten labirynt. Trasę oświetlało nam poranne słońce przedzierające się przez różne szczeliny i tworzące bajkowe gry świateł. Szliśmy zupełnie własnym tempem, bez pośpiechu, bez czekania.
Po powrocie, przegryzce i drzemce poszliśmy po swoich śladach z dnia pierwszego (po drodze znajdując mityczny Fort Karola), czyli przez Narożnik do Skał Puchacza, potem zaś odbiliśmy na Białe Skały, co okazało się kolejnym niezwykle przyjemnym przejściem, pełnym niespodzianek może nie wow-efektownych - żadnego Kanionu Antylopy tu nie ma - ale po prostu urokliwych, pobudzających wyobraźnię, ukrytych w pięknych lasach.
Dzień 4 - długie zejście do Szczytnej.
Pan z recepcji przekonał nas, żeby ruszyć Kręgielnym Traktem - jest to stara droga w kierunku Batorowa, w ostatnich latach przekształcona (wielkim nakładem środków) w atrakcję turystyczną. Pierwszorzędne przede wszystkim dla rowerzystów, ale jako droga wej-/zejściowa z Karłowa też bardzo dobra, jednak nie rozumiem dlaczego pozostaje tak głęboko ukryta? Na mapie wyglądała nijako i nigdzie - poza jej punktem wyjścia, ale ten znajduje się
in the middle of nowhere - nie trafiliśmy na żadną wzmiankę o jej istnieniu. Tymczasem to naprawdę udana inwestycja i szkoda, żeby murszała...
Przeszliśmy połowę Traktu i zboczyliśmy w Skalne Grzyby. Bardzo mi się tam podobało, przede wszystkim cudowne lasy, chyba najpiękniejsze, na jakie trafiliśmy, i wśród nich ukryte różne skalne niespodzianki, które jacyś olbrzymi dawno temu porozrzucali. Do Szczytnej został nam jeszcze kawał drogi, ale szliśmy bez żadnej presji czasu, w doskonałej pogodzie i tak to pożegnaliśmy piękne Góry Stołowe.