W tym tygodniu byłem przez chwilę w Ziemi Kłodzkiej, co niebywałe - pierwszy raz latem od trzech lat, kiedy to byliśmy tam z A.
Rok 2015 był dla mnie w ogóle super: jedna z najlepszych spowiedzi w życiu, mocny re-union licealny, byłem przez parę dni w Londynie u kolegi Adama z mojego pierwszego zespołu Round Triangle, nagraliśmy z Soundropsami całkiem dobrą jak na nas płytę
Eternity, zdobyłem aż 6 szczytów do Korony Gór Polskich, no i wystąpiłem z Luną na Luxfeście...
I właśnie mniej więcej na wysokości (oo, niezła to była wysokość) tego koncertu, mówiąc kategoriami Armijnymi, zaczął się mój
Prozess - wspomniałem o tym Budzemu teraz niedawno gdy spotkaliśmy się na procesji Bożego Ciała i on mi powiedział, że Process trwa od początku życia, tylko w jakimś momencie staje się bardziej zauważalny, w sumie prawda... Pamiętna rozpierdówa na forum (to już prawie trzy lata minęły???) była bolesnym, ale akurat dla mnie marginalnym doświadczeniem, bo w tym samym czasie wszystko inne zaczynało się w moim świecie walić na łeb na szyję i tak to w miarę trwa od trzech lat. W takt trzeciej zwrotki utworu Serce z
Luny, z bardziej wyrazistymi wyostrzeniami typu grudzień 2015, lato 2016, lato 2017 i teraz wiosna 2018 (nauczony doświadczeniami roku poprzedniego starałem się zrobić wszystko odwrotnie, a skończyło się takim samym cierpieniem), opadałem
na samo dno. Tutaj są pewne armijne pocieszenia -
spotkanie na samym dnie -
uśmiech na dnie -
niewysłowione Twoje Imię na dnie - zaświadczam: to prawda, ale miło nie jest. Piszę o tym specjalnie w tym miejscu, bo zdaję sobie sprawę, że przez te trzy lata dość stanowczo okroiłem swoją działalność internetową. Domyślam się, że ten i ów myśli: "Gero się odciął/obraził/zdziwaczał", a prawda jest bardziej szara: Gero nie daje (nie dawał?) rady... Symptomatyczne jest w tym wszystkim to jak ten nomen omen proces dezintegracji widać było na samym Poddaszu, które w niczym już nie przypomina romantycznego zakątka manewrowego z tamtych lat. Przez te trzy lata przez okolice znanego niektórym mieszkanka na trzecim piętrze przetoczyły się takie plagi jak atak demoniczny (indeed), kran kopiący prądem (sąsiedzi mieli nieuziemione gniazdko), libacje na klatce, kilkadziesiąt niezbyt przespanych nocy spowodowanych kilkugodzinnym ujadaniem psa za ścianą (nie pomagały ni prośby, ni groźby) i swoisty benefis sąsiada, który w ramach protestu próbował zapić się na śmierć przed mieszkaniem obok, z którego został wyrzucony (być może uratowałem mu życie, a na pewno zdrowie, wbrew sobie wzywając policję w Wigilię 2016). Logicznie rzecz biorąc, miesiąc temu zdarzył się mi w miarę niegroźny, ale jednak malowniczy pożar w kuchni, który raz na zawsze zamknął pewien świetlany okres (może przyjdzie nowy). W tym kontekście najbardziej żal mi forumowicza Stiwa, który załapał się na ostatnie podrygi tamtych świetności, a potem kilka razy wpadał by zastać mnie w stanie iście
syd-barretowskim...
Logicznie rzecz biorąc, nie udało mi się dojechać w moje ukochane strony ani zeszłego lata (przez parę chwil byliśmy w Zitkiem w Strzelinie, tyle) ani poprzedniego (z najwyższym trudem zdobyłem Ślężę, tyle). Byłem za to dwa razy zimą. W roku 2016 było nieźle, ale w jednym z moich ukochanych miejsc podczas wieczornego spaceru spadły na mnie takie ciemności, że skróciłem pobyt. W tym roku w lutym sprytnie przyjechałem tylko na dwa dni, spędziłem je głównie na pisaniu esów do Z. (
a to co znowu za imię... - denerwują się biografowie -
...Zenobia?), jednak w momentach trzeźwości między nimi docierało do mnie, że to miejsce już raz na zawsze się wypaliło, teraz tylko boli i nie można tu już nigdy przyjechać samemu...
Cóż z tego jak od razu po powrocie zacząłem tęsknić? Postanowiłem zaryzykować i pod płaszczykiem zdobycia kolejnego szczytu do Korony, pojechałem w poniedziałek do Dusznik i jeszcze raz zakotwiczyłem się w przyjaznym Polonezie, a raczej jego filii Rondo, gdzie dostałem pokój z łazienką (55 zł. za dobę, ale proszę nie zapisywać, bo pani w rejestracji oznajmiła mi: "jesteśmy czynni do końca sierpnia, a potem nas zamykają", zrobiło mi się smutno, co teraz z tymi ludźmi? co teraz z tym miejscem?).
I co? Powietrze jest tam na pewno namacalnie lepsze (dla mnie). Odetchnąłem pełną piersią i wyrzuciłem z siebie resztkę ognistych oparów. Ponieważ na Duszniki miałem tylko jeden dzień, postanowiłem pójść w najbardziej charakterystyczną dla mojej prywatnej mitologii trasę: Muflon - droga Wieczność - a potem zaaczymy. Na Muflonie nieczynny bar z powodu wymiany okien, więc nici z Cyranki i jakich pierogów, no nic, idę czerwonym i już czuję, że moje oczy zamglają się wizjami dawnych wejść w latach 80-tych (stąd się wzięły te wszystkie pseudomistycyzmy, tamte wyjazdy jakoś nie zostały do koca przeżyte i kurde powracają, choć z każdym rokiem z mniejszą siłą), ale też tych bardziej niedawnych... I o dziwo, te stare oczywiście sprawiają ból, że się nie powtórzą, ale te nowsze podnoszą na duchu...
Policzyłem, że od roku 1997, kiedy zacząłem świadomie szukać na Ziemi Kłodzkiej pozostawionych w pamięci rajskich odprysków, przyjeżdżałem tu łącznie z 21 osobami (nie licząc większych grup "filipińskich" ze Świerczewa i "salezjańskich" z Wronieckiej), w tym z Forumowiczami Bogusem, Witkiem, Bartem, Crazy'm (i Jaskółką). Oprócz tego o jeszcze wiele Ważnych Osób w sercu lub wdzięcznej pamięci. Zmieniam trasę na jakieś odbicie w górę od czerwonego szlaku i wraca dawno niebyta radość spowodowana tym, że nie wiadomo co tutaj odkryję i dokąd dojdę. Na szczęście jestem lata świetlne od tego dnia, kiedy mniej więcej w tych stronach zgubiliśmy się z Morelką i Bogusem i krzyczałem na głos, że tylko głupi człowiek zgodziłby się tędy iść...
(on zawsze był jakiś dziwny to Gero...) Myślę sobie, że szkoda, że z niektórymi nie spotkałem się (jeszcze?) w samych Dusznikach... Myślę głównie o Crazy'm (byliśmy na Ziemi Kłodzkiej, ale zupełnie w innych stronach), Arasku i Powsinodze... Z Budzyńskimi rozminęliśmy się raz o kilka godzin, to był ten dzień, w którym potem wieczorem graliśmy w karty z Witkiem, MagdąMagdą i Konradem, a potem szliśmy z Witkiem Drogą Libuszy o ciemku i kłóciliśmy się drugi raz o patriotyzm
Teraz Droga Libuszy została gdzieś w dole, a ja nie wiem gdzie jestem i łudzę się, że to może dzisiaj zobaczę muflona?
Nieprzebrane lasy Gór Bystrzyckich są bardzo podobne do przeciętnej piosenki Soundrops. Trzeba poświęcić im dużo życzliwej uwagi, a może gdzieś tam odsłoni się jakiś efemeryczny widok... Może ale nie na pewno. Kiedyś, w roku 2011, na jednym z licznych samotnych wypadów szłem Drogą Zbłąkanych Wędrowców (wcześniej napisałem o niej piosenkę, więc wypadało pójść) i niespodziewanie doszedłem do Doliny Dzikiej Orlicy i odsłoniły mi się rozległe sielskie łąki - to była dopiero niespodzianka, a jeszcze w drodze powrotnej asfaltem z Zieleńca odbyłem nieco surrealistyczną - przerywaną dziurami w zasięgu - rozmowę z kolegą Adamem, który był wtedy w Doha w Katarze... Innym razem, gdy byłem krypto-zakochany w jednej czeskiej pieśniarce, gdy zza drzew prześwitywały zagraniczne słoneczka, doświadczałem młodzieńczych podskoków serca w trzydziestokilkunastoletnim ciele... Tym razem jednak posuwałem się miarowo pośród cudownie czerwcowych świerków i nie było w zasięgu wzroku żadnych prześwietleń. Ale w środku chyba jakieś wypogodzenie...
Ziemia Kłodzka, a szczególnie okolice Dusznik, są takim miejscem, gdzie wszystko się mi wyostrza, ale właśnie nie w paradygmacie uczuciowym, bo tego i tak u mnie za wiele, ale w jakimś innym. Na co dzień mruk i dziwak, tutaj potrafię serdecznie pogadać przez chwilę z kierowcą, tutaj też - uu 2003, uuu 2008 - doświadczałem właśnie nie "uczucia", ale "odczucia" wielkiej bezsilności i niemocy. Ale tutaj też, w tym pięknie, łatwiej jest się zgodzić na rzeczywistość. Zatem mimo, że mogę łatwo podpisać się pod wyznaniem poety Rybowicza: "mam 32 lata i jestem zerem" i co gorsza, muszę do tego dodać ten, no, 10, patrzę na te drzewa i jakoś sobie ubzduruję, że to jeszcze nie koniec.
Taki długi post i taka trywialna konstatacja? "To jeszcze nie koniec?" "Nie poddawaj się?" Co będzie dalej: "all you need is love?"
Oh yeah. Uśmiech na dnie, głupiec na wzgórzu, wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję. Wszystko przetrzyma. Schodzę do Zdroju na drugą połowę meczu, nie wiem nawet kto dziś gra. Jutro Góry Kamienne. Cdn.