Po koncercie Gero rzucił: to ile przeszedłeś 45?
Oczywiście przesadził, ale w dużym stopniu miał rację. I nie chodzi o ilość, ale fakt, że faktycznie droga przez las była wstępem do koncertu. I wyciszenie było ciszą przed burzą. Ale może po kolei.
W tej męskiej rozmowie z Gero wyznałem, że od dwóch/trzech lat droga jest dla mnie modlitwą, nie żadnym wyczynem. Choć przyznam, że im dłużej idziesz /niby wyczyn/ to jednak bardziej się modlisz. Każdy kilometr oczyszcza, zły nie lubi chodzić, kusi gdy człowiek staje. Zawsze pierwsze 5, nawet 10 jest stopniowym wyciszeniem, potem coraz więcej radości.
Tak więc już o 9:30 wiążę buty i w drogę. Wpierw piękną sródpolną drogą pełną zadrzewień. Krzewy, jabłonie i co tam jeszcze, umajone i pachnące. Po trzech kilometrach wbijam na autobus do Tuczna więc jestem w samej Puszczy Zielonce. Znajomymi drogami i przecinkami pokonuję kolejne kilometry. Pierwotnie planowałem inną trasę, ale ponieważ przed wyjściem dowiedziałem się, że koncert godzinę później to zmieniam zdanie i idę do Sławy Wlkp. Zapominam tylko, że to kwadrans różnicy w rozkładzie i się spóźniam z 5 minut. Jestem trochę zły bo planowałem odwiedzić jeszcze moją Babuszkę. Następny za 2 godziny więc głupi Powsinoga idzie dalej i dochodzi do Skoków. Lubię to miasteczko, więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Snuję się leniwie, przesiaduję na ławeczkach. Zaglądam w zaułki i witryny. Pizzeria nieczynna więc trochę smutno. Jest dobrze - 100% małomiasteczkowego flanowania. Na stacji przed siedemnastą Zmieniam koszulkę na fanowską z XX-lecia trasy jestem gotów... W pociągu robi mi się błogo i budzę się w samym Poznaniu. Jeszcze godzina do koncertu więc kupuję coś do zjedzenia i na dworcu letnim w pięknej kolejowej scenerii szamam.
Do Bazyla na Norwida zjawiam się z dziesięć minut przed koncertem. Początek mało sympatyczny, opryskliwy gość na kasie /forsa do łapy, ani biletu, ani opaski o paragonie nie wspomnę/, potem ochroniarz zaglądający do plecaka, który i tak za trzy złote ląduje w szatni. Dobra, takie klubowe zwyczaje, nie jestem przyzwyczajony, niech będzie. Salka nie robi specjalnego wrażenia, wychodzę do ogródka, który przylega do nasypu kolejowego. No chociaż to, bo fajnie jak pociąg przesuwa się nad głową. Nikogo znajomego nie widzę.
Koncert zaczyna się punktualnie co bardzo lubię i pierwsze dźwięki przywracają harmonię i spokój ducha. NIska scena odgrodzona barierkami, ale w zasadzie tak blisko zespołu jeszcze nie byłem. Wybieram prawą stronę tam gdzie Litza, Maleo, Budzy i Krzyżyk są dobrze widoczni. Spostrzegam też Gera uczepionego barierki koło Litzy. Moc, radość i wielki luz kapeli rzucają się w oczy i uszy. Tak jakby grali na rodzinnej imprezie /co jak doczytałem z reli Gera miało w dużym stopniu miejsce/. Straciłem kontakt z rzeczywistością i uniosłem się nad ziemią przy Shalom. Po raz pierwszy w życiu darłem ryja i wygrażałem zaciśniętą pięścią nie wiadomo komu bo raczej jestem niespotykanie spokojnym człowiekiem he he. Numer wieczoru SŁOWO wykonanie na miarę LAMENTACJI. W pewnym momencie taka pogadanka między wokalistami i pada zdanie Budzego "tu nie ma słabych utworów", ja się zgadzam jakby co. Wokół widzę coraz więcej znajomych twarzy. Jest człowiek, którego znam z pielgrzymek do Dąbrówki Koscielnej i jest... Aras, choć taki trochę powściągliwy. Temperatura osiąga wrzenie. Drę się w przekonaniu, że i tak nikt mnie słyszy i jestem bezkarny w swoim fałszu. Ale tak bardzo właśnie dziś chcę wykrzyczeć swe słowa wielbienia, swoją pieśń, swój psalm. Kątem oka widzę, że Aras porzucił dystans i jest tym szalonym z koncertu w warszawskich Wypiekach.
Przypominają mi się słowa modlitwy: Panie mój i Boże mój, wierzę mocno, że jesteś tu obecny, że mnie widzisz, że mnie słyszysz. Uwielbiam Cię z najgłębszą czcią, proszę Ciebie o przebaczenie za moje grzechy i o łaskę owocnego przeżycia tego czasu modlitwy. Bo to był taki czas. Dzięki 2Tm2,3.
Po koncercie fajne rozmowy, bo znajomi jednak byli, a na zwieńczenie ta z Gero, za którą dziękuję, a która mogła się odbyć tylko w takim czasie i miejscu gdzie jest TA muzyka.
Wracam jednym z najpiękniejszych traktów Poznania. Teatralka - Fredry - pl. Wolności - Paderewskiego - Stary Rynek - Chwaliszewo - Katedra - Śródka. Wracam do domu: cisza i tradycyjnie sarna w lipowej alei i koty w podcieniu mnie witają.
No cóż, po raz pierwszy przeżyłem trzęsienie ziemi.
napisane w wigilię Zesłania Ducha Świętego