tak tak Lamentacja
no to kilka słów
Lubię prowincjonalia. Nie przypuszczałem jednak, że tak ważne będzie to dla mnie w przypadku koncertów. Nie wiem czy zaczęło się to od Luny w Mogilnie czy 2Tm2,3 w Obornikach Wlkp. Koncerty w Poznaniu niby OK ale bez jakieś intensywności. Gwar i hałas dużego miasta jakoś nie wycisza. Człowiek wpada na koncert i wypada.
Gdy trzeba dojść przez las, dojechać pociągiem, połazić po zakamarkach miasteczka jest czas na wyciszenie. W głowie następuje jakieś poukładanie rzeczy we właściwych proporcjach. Jest ten czas oczekiwania na spotkanie. Może uda mi się oddać to w tej reli.
Niedziela. Niespieszne wstawanie, kawa, sprawdzanie rozkładów jazdy, drobne notatki bo nie jestem online, a tablice na stacjach są albo ich nie ma, albo są niespodzianką przez tajemne małe znaki /typu kursuje tylko w soboty/. Wiąże buty, zarzucam plecak w drogę. Autobus jeden, czekanie, drugi. Pociąg jeden, czekanie, drugi. Tym już do celu. Wpierw znajome stacje. Mikroskopijna Poznań Dębina, Krzesiny /pozdro Aras/, Kórnik, Środa Wlkp. /obok Środa Wąskotorowa/, Solec Wlpk. /nad Wartą wyprawa do klasztoru Karmelitów w Zwoli co opisywałem/. Gapię się przez okno, spływa na mnie uspokojenie. Znajome z przeszłych wypraw widoki, budynki, mosty - jest dobrze.
Jarocin tak szybko, że nie zdążyłem nacieszyć się ruchomymi obrazkami za oknem. Jestem tu po raz pierwszy. Myślę o forumowiczach, którzy tu byli przede mną na Jarocińskim Festiwalu. Anastazja, Wuka, Pietruszka z tego co pamiętam. Muzycy 2Tm2,3 też pewnie czują się jak w domu młodości.
Dworzec ładny, z tym staromodnym pięknym rozwiązaniem centralnej dojazdowej ulicy z pętlą, tak jak dawniej w Poznaniu czy w Kamieńcu Ząbkowickim. Ponad godzina czasu. Skręcam tu i tam. Przydworcowe budki z jedzeniem, policja, szkoła, urząd skarbowy, spichlerz muzyki. Docieram do ładnego rynku. Świetny kościół i podcieniowy ratusz. Jest kino i śmieszne sklepy.
Kwadrans przed w kościele gdzie koncert. Bardzo pozytywne wrażenie. Sprzedają nienachalnie cegiełki wejściówki. 10 złociszy - grzechem nie zauważyć. Siadam z widokiem na lewą stronę, akurat tak było wolne. Czuję się jak w domu, wiem z kim będę w ten wieczór. Mariusz dmuchawiec, Beata przeszkadzajka, anioł Angelika i jej elficka córka, Budzy i wszystko jasne, Maleo wulkan wieczoru, skromnie schowany Kmieta... i Jezus ecce homo. Litza, Drężmak, Karol, Kacper w ukryciu.
Koncert rozpoczyna się jak jak ruszanie towarowego pociągu. Powoli, ociężale i ze zgrzytami. Nadspodziewanie szybko nabiera pędu. Utwory z nowej płyty są doskonałe, o niebo "lepciejsze" niż na płycie. Eli eli lama sabachtani wykrzykują w duecie Angelika i Budzy - doskonałość. Ta płyta dojrzewa koncertowo znamienicie!
Dzień Maleo. Energia przesłania w jego ustach jest przenikająca, a gitara jak z dzikiego zachodu. Poważnie jęczy jak w tych żałosnych, tęsknych balladach. Szacunek.
Budzy śpiewa bardzo oszczędnie co dla mnie jest najpiękniejsze. Lamentacja jest znów duchowym
szczytem. Miałem wrażenie, że i dla Zespółu to moment wyjątkowy. Wszyscy w wielkim wewnętrznym skupieniu. Mogę tylko z jeszcze większym przekonaniem powtórzyć "Jeżeli są momenty gdy sztuka otwiera okno na inną rzeczywistość to był właśnie taki czas."
Miałem okazję po raz pierwszy przypatrzyć się pracy Kmiety. Właśnie tak. Ten człowiek w jakiś
minimalistyczny i prosty sposób, rzekłbym rzemieślniczy - GRA. I to rzemiosło podnosi do poziomu
sztuki. Siedział, koło figury Jezusa i miałem takie nieodparte wrażenie, że dobrze im było razem.
To obrazy które najmocniej utkwiły tym razem. Nie oddają prawdy o tym wydarzeniu.
Bo Drężmaka solówka w Obliczach Aniołów, bo Angelika z uśmiechem, gdy chłopaków ponosiło i się
darli a sama podśpiewywała, bo Karol choć z boku dawał czadu klawiszami i przede wszystkim
akordeonem Źródło!, Noemi wspomagająca głosowo Mamę i dzielnie starająca się smyczkiem przebić ścianę dźwięków. Kacer zaczyna bębnić po swojemu co daje fajne efekty choć są niedociągnięcia. Jedynie co nie pasuje to te sztuczne dęciaki. Te instrumenty po prostu dla mnie źle brzmią. W pewnym momencie zatęskniłem do Pospieszalskiego i jego instrumentów z koncertu w teatrze.
Jest to jednak dzielenie włosa na czworo, bo zespół jest wspólnotą, która czerpie radość ze
spotkania, grania, bycia razem i chwalenia Boga. Tak widziałem, że wszyscy po cichu lub nie
podśpiewywali kwestie innych. Nie mogli się powstrzymać w wyśpiewywaniu słów Boga. To było
niesamowite.
Tym razem była sama muzyka. Zero komentarzy. Ponad dwie godziny, bisy na stojąco. Uśmiechy,
chrześcijańska głęboka radość.
Best momenty: Eli, Żródło /w wersji akordeonowej tęsknoty, bez gitary Litzy/, Lamentacja i w Obliczu Aniołów.
Piękne spotkanie.
Potem na pociąg nocnymi uliczkami, półgodzinne opóźnienie TLK Lompa, więc po konsultacji z miłą
kasjerką wybieram 5 minut późniejsze i tańsze regionalne. Czas na małego przydworcowego francuskiego za 2.50 /hot dog z sosami tysiąca karaibskich wysp pochodzenia meksykańsko-
grilllowego/, trochę łażenia i przyglądania się jak zespól zwija się.
Wreszcie EZT czyli kibel do Poznania na stojaka. Puszczam 888 dousznie. Charkot dzika /sygnał/
zamykanych drzwi się przebija. Stacja Krzesiny wzdycha bo nie ma Araska
Maszynista spieszy się jak na randkę. Musi nadrobić 1o minut za TLK. Drzwi na stacjach otwierają się na krótki gwizdek. Kto nie ma refleksu nie wysiada. Przesiadka. Potem już Elf(!) na Gniezno. I jeszcze trzy kilometry przez las pod rozgwieżdżonym mroźnym niebem. Lekko przed północą finał Luny DOM.
dorzucę jeszcze foty ale jak Tyler zada zagadkę he he
no może dzień później