Rano wychodząc do pracy jeszcze nie wiem. Jednak w ciągu dnia wszystko układa się w ten sposób, że nie sposób nie wyruszyć. Pociągi pasują doskonale w obie strony co jest mocnym argumentem, deszcz przestaje padać i pogoda robi się najlepsza z całego tygodnia. O 17-stej mam zmianę i mogę wystartować z pracy. 17:41 pociąg więc ze Starego Rynku aby dojść akurat. Na dworcu tłumy, biletów kupić nie sposób. Zgłaszam do kierpocia, każe wsiadać do przedostatniego wagonu. OK.
Pociąg pełny bo relacja ciekawa Poznań -Koszalin - Gdynia /TLK Słowiniec/, ale w tym wagonie pusto. Rozsiadam się w pustym przedziale i tak dojeżdżam w pół godziny do Obornik. Nikt nie przychodzi. Dziwne. Wysiadam mijam dwóch konduktorów, zaglądam przez zaparowane okna w pełne podróżnych przedziały. Dziwne. Byłem w innym wymiarze?
Wchodzę do budyneczku stacyjnego Oborniki Wlkp. Miasto, czynna kasa, a tam kartki pocztowe z lokomotywami, starymi stacjami. Kupuję sobie jedną płacąc złotówkę. Gdybym miał kalendarzyk z adresami to powysyłałbym z pozdrowieniami wrzucając do skrzynki czerwonej.
O nawet znalazłem taką samą.
A tu historia kolejki ze smutnym końcem.Mam trochę czasu, a do kościoła z czterysta metrów może, więc błąkam się trochę. Nawet kupuję bagietkę z masłem czosnkowym.
Lekko po dziewiętnastej zasiadam w ławce z widokiem na prawą stronę czyli Budzego, Maleo, Litzę /obecny od Kantyku/, Drężmaka, Karola, Kmietę i Kacpra. Angelika, Mariusz Puchłowski i Beata w ukryciu.
Koncert zaczyna się nietypowo bo od przedstawienia przez Budzego zespołu. Kilka słów o każdym, gdzie gra, ile ma dzieci. Bardzo to sympatyczne i jest takim zawiązaniem wspólnoty także z widzami.
Tom generalnie pełen energii i humoru. Czyżby efekt krakowskich manewrów /palinka, sznycle, ogórki/?
Koncert to też dzielenie się Słowem. Każdy z artystów mówi kilka zdań o psalmie który śpiewa.
Zapamiętałem, że dla Budzego śpiewanie psalmów to egzorcyzm i zły odchodzi, a z Listu do Kościoła czyli do nas Tomek wydobył słowa
opamiętaj się człowieku. Dużo było o ciemności, nadziei i miłości Boga do człowieka. Maleo wywalił że jako chrześcijanie możemy być
bezczelnie szczęśliwi w otaczającym nas świecie co wzbudziło wiele uśmiechów. No bardzo dobrych momentów było dużo. Nie była to jednak tania gadka ewangelizatorska, ale prawdziwe pocieszenie płynące ze słów Boga. A że ciemność, ból
siedź samotnie i w milczeniu skoro Bóg ci to nałożył Bo Pan, bo Pan na zawsze nie odrzuca, a nawet gdy zasmuca, okazuje potem litość, według wielkiej swej miłości.Muzycznie koncert składał się z dwóch części. Do Kantyku nie było Litzy i było dźwiękowo dużo prościej i akustyczniej. Dla mnie 2Tm2,3 ubogie jest piękne. Drężmak i Maleo bardzo oszczędnie wydobywali dźwięki z gitar, Kmieta z Kacprem świetne tło rytmiczne /Kacper zagrał na luzie, o wiele mocniej niż wcześniej, bardzo, bardzo dobrze, zdecydowanie jest to już człowiek na swoim miejscu/. Także Mariusz na dmuchawcach się odnalazł i kilka rzeczy było wyśmienitych. Beata i Karol dorzucali dużo ozdobników, szkoda tylko, że akordeon słabo nagłośniony.
Litza dobił prosto z rekolekcji u Dominikanów i koncert zrobił się czadowy. Nigdy nie przypuszczałem, że aż tyle dźwięków to jego granie. Po raz pierwszy z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że materiał z nowej płyty zabrzmiał wspaniale. Zespół był wspólnotą dźwięków.
Szczytem była Lamentacja. To jak Tomek wyśpiewał słowa Jeremiasza było porażające i przeszywające. Zupełnie nie potrafię tego nazwać. Jeżeli są momenty gdy sztuka otwiera okno na inną rzeczywistość to był właśnie taki czas. I... to był dla nie ostatni moment koncertu.
Do odjazdu pociągu 20 minut. Opuszczałem świątynię, gdy Angelika swym subtelnym głosem koiła wstrząs Maria, Maria w elfickim języku. Jednak chciałem, żeby Lamentacja jak najdłużej drżała we mnie.
Jeszcze w pociągu akurat klimatyczne opowiadanie Singera „Przyjaciel Kafki”. Jedna, druga, trzecia przesiadka. Sprawny powrót do domu pod opieką św. Mikołaja. Choć jeden autobus uciekł i już chciałem wystartować z pretensją „nawaliłeś święty”, to pojawiła się sąsiadka wracająca samochodem z pracy do domu.
Byłem na wielu akustycznych koncertach w Poznaniu, ale ten prowincjonalny w Obornikach mocą przebił wszystkie. Bardzo dziękuję Zespołowi. Było to piękne wydarzenie, choć po ludzku patrząc mogło być słabo. Była siła i moc płynąca ze Zmartwychwstania.
PS. Miszu długo grali jeszcze? Będzie okazja
, a ja lubię pociągi nawet gdy są to kible.