Być może tutaj, na forum grupy Armia, zostanie to uznane za jakieś bluźnierstwo, ale...Myślę sobie, że gdyby ktoś obudził mnie w środku nocy i pod pistoletem kazał w ciągu dziesięciu sekund odpowiedzieć na pytanie "jaki jest twój ulubiony polski zespół", prawie bez wahania odpowiedziałbym "Kryzys". I chociaż zawsze uważałem, że w muzyce najważniejsza jest sama muzyka, to jednak w przypadku Kryzysu wpływ na moje uwielbienie ma również otoczka wokół grupy. Był to skład jedyny w swoim rodzaju: z jednej strony w pełni realizujący dawne hasło "polska młodzież śpiewa polskie piosenki" i chyba jedyny zespół w Polsce, który w tamtym czasie mówił do swoich odbiorców dokładnie takim językiem, jakim oni rozmawiali na co dzień, z drugiej sprytnie przemycający w tekstach Macieja Góralskiego wiele odniesień kulturowych (chociażby do twórczości Herzoga w "Rubinowym Szkle" czy do "Procesu" Kafki w "Józefie K."). Zapamiętany jako prekursor polskiego punku, ale w swoich największych przebojach posiadający niemalże big-bitową przebojowość. Luzacki, barwny i humorystyczny, czego uosobieniem jest koncertowa konfernsjerka Mirka Szatkowskiego ("już są wakacje, okeej?") - ale kiedy ten sam Mirek Szatkowski śpiewa chwilę później, że "zapłaty nadejdzie czas" - to słychać, że żarty się skończyły. Sporym atutem Kryzysu jest tez możliwość posłuchania Robeta Brylewskiego jeszcze nie jako zaangażowanego człowieka z Izraela i Brygady Kryzys, ale jako licealisty, który pisze świetne, hiciarskie piosenki. Nie żeby mi jego zaangażowanie jakoś przeszkadzało - po prostu jest to ciekawa odmiana.
Pierwsze cd nowego wydania płyty "78-81" zajmuje reedycja materiału wydanego przed laty na winylowej płycie we Francji. Jest to zapis fragmentów koncertu w Ursusie w 1980 roku, oraz trzech utworów z próby. Nigdy nie lubiłem tego materiału. Ze względu na kiepskie brzmienie, wydawało mi się, że przedstawia on Kryzys w krzywym zwierciadle. Dotyczy to szczególnie trzech utworów z próby: "Króla Much", "Doliny Lalek" oraz wygłupów na bazie klasyka "Je T'aime moi noi plus". Uczciwie muszę przyznać, że te trzy utwory dalej brzmią kiepsko - brakuje w nich basu, brzmienie gitary jest dość...mało substelne
Najlepiej z tej trójki broni się "Dolina Lalek" - punkowy samograj, z trochę sfrustrowanym, a trochę surrealistycznym tekstem cytującym Talking Heads. Ciekawy jest natomiast przypadek "Króla Much". Mimo, że nigdy nie uważałem tego utworu za zbyt udany w sensie kompozycyjnym, to jednak zawsze uważałem jednocześnie, że ma on dość niesamowitą aurę. Wydaje mi się, że Kryzys nigdy nie stworzył utworu o takim ciężarze gatunkowym. Taki paradoks.
Sporo w moich oczach zyskał natomiast koncert z Ursusa. I tu brzmienie nie jest idealne, natomiast słuchając tego CD, po raz pierwszy dałem się ponieść atmosferze koncertu i wczuć się we flow tego jak grał Kryzys 34 lata temu. Oczywiście są tu pewne potknięcia, jednak stylowość i spontaniczność grupy, w połączeniu z ich imidżem scenicznym mogła robić wtedy spore wrażenie. Pisząc o stylowości mam na myśli wykonawstwo. Jest to kolejna rzecz, która zwraca u mnie uwagę w tym zespole - nawet kiedy ci ludzie nie byli może najlepszymi muzykami, to jednak byli charakterystyczni. Mam tu na myśli szczególnie sekcję rytmiczną: "gumowe" linie basu (ten element był obecny, niezależnie czy na basie grał Magik czy Jerzyk) i motorikowo, transowa gra Magury na perkusji. Ze smutkiem muszę stwierdzieć, że o ile na nowej płycie "Kryzys Komunizmu" gra Magury została taka sama, o tyle wyrazistość basu zupełnie zaniknęła. Wracając do koncertu z Ursusa - zwraca też uwagę jego repertuar. Mamy tu freepost-punkowy początek z połącznym "Danse Macabre" i coverem "Thief of Fire" Pop Group, ciekawe reggae "Breaks", moje ulubione "Rubinowe Szkło" i paradę nieśmiertelnych hitów. Poszedłbym na taki występ.
Jeszcze bardziej klasycznie robi się na CD2. Połowę płyty wypełnia sesja ze studenckiego radia w Toruniu. Są to chyba najbardziej rasowo (za sprawą prostych studyjnych efektów) nagrania Kryzysu i są to numery, dzięki którym pewnie większość z nas poznała ten zespół. Nie wiem czy jest sens po raz kolejny pisać o motorycznym (Magura!) "Świętym Szczycie", buzzcocksowej "Telewizji", tanecznych "Wojnach Gwiezdnych"...Klasyka polskiej muzyki rozrywkowej - i to właśnie w tych konkretnych wersjach. Prawdziwa ciekawostka czeka na nas jednak w drugiej połowie płyty: mamy tu zapis koncertu z Opola '81. Tutaj lekka dygresja: 1981 to (za sprawą odwilży po Sierpniu) ciekawy rok dla polskiej kultury, dzisiaj raczej pamięta się z tego czasu inne wydarzenia, a warto wspomnieć, że przez te kilkanaście miesiąc względnej wolności od cenzury, udało się wydać całkiem sporo książek czy nakręcić sporo filmów, które jeszcze rok wcześniej za cholerę by nie przeszły. Nawet festiwal w Opolu był wtedy nietypowy - dość powiedzieć, że nagrodę dziennikarzy dostało wtedy (w jakiś przedziwny sposób) "Epitafium dla Wysockiego" Kaczmarskiego! Być może na fali tej ogólnej liberalizacji, ktoś wpadł na pomysł, żeby następnego dnia zorganizować (po raz pierwszy od czasów big bitu) oddzielny koncert rockowy, gdzie zagrał Bank, Perfect i Kryzys (każdy z trzech zespołów wydał swój koncert na CD!). Mimo lekko napiętej atmosfery całego festiwalu, chłopaki z Kryzysu (zagrali chwilę po secie Perfectu) są zupełnie wyluzowani - prowokują rockową publiczność, dowcipkują i wykonują swoje greatest hits z taką nonszalancją, jakby ranga opolskiej imprezy w ogóle nie robiła na nich wrażenia. Warto tego posłuchać - chociażby dla samej zapowiedzi niezrównanego Andrzeja Jaroszewskiego (gdzie się podziali tacy konferansjerzy?).
Dwa miesiące po występie w Opolu, Kryzysu już nie było. Zespół się posypał, a atmosfera w kraju skłaniała do śpiewania o poważniejszych rzeczach. Gdzieś w tamtym czasie, nastąpiła też zmiana w polskim punku. Ruch, który wcześniej tworzony był przez garstkę kolorowo wyglądających ludzi w Warszawie i Trójmieście, stał się dużo bardziej masowy, ale i zmienił swój charakter i styl. Pisząc o płycie Kryzysu, nie mogę wspomnieć, że to także hołd dla tych pierwszych polskich punkowców - dla ludzi, którzy są obecni w tle na (swoją drogą bardzo ciekawych) zdjęciach we wkładce i którym zespół podziękował we wkładce. Przyznam, że czytając te wszystkie nazwiska i pseudonimy ludzi z Tiltu, z Deadlocka, z KSU, z Polandu, organizatorów koncertów czy wydawców pierwszych fanizów, lekko się wzruszyłem i ucieszyłem, że ten barwny ruch doczekał się kolejnej dokumentacji. Takie samo uczucie miałem, kiedy przeczytałem, że Mirek Szatkowski napisał, że granie w Kryzysie, to była dla niego przygoda życia. To zdanie w jakiś sposób pasuje do mojej teorii - że owszem Kryzys to dla mnie wazny zespół z tych wszystkich powodów, o których pisałem wyżej, ale tak naprawdę ich lubię, bo prostu wydaje mi się, że to byli fajni kolesie
I może na tym zdaniu zakończcie - kupujcie tę płytę, słuchajcie Kryzysu. Drugiego takiego zespołu nie będzie!
*****