Melodramat. Magazyn muzyki nieobecnej! Audycja Tomasza Budzyńskiego...
Bardzo lubię te audycje. Zapisuję je sobie na komputerze i choć większości nie słuchałem, to mam plan wszystko nadrobić na emeryturze, a część może i w tym roku. Niektórych audycji słuchałem więcej niż raz i właściwie one wszystkie się do tego nadają - dla mnie to są takie najwyższej próby składanki i to z fajnym komentarzem. Niczym stare nagrania z radia Wawa, gdzie przebija jeszcze głos Grzegorza Bendy i innych...
Ten wątek chciałbym, ocenarystycznym zwyczajem, poświęcić płytom, które w całości poznałem dzięki audycji Melodramat. Jest ich na razie kilka, a kilka może znowu kiedy przyniesie święty Mikołaj czy inny taki
Myślę, że może i innych wysłuchane w audycji utwory zachęciły do sięgnięcia po całe płyty?
Jedziemy!
Ayub Ogada - En mana kuoyo (1993) * * * * 1/2 a może po prostu * * * * *?
w Melodramacie nr 39, 66 i 117Cudownie ascetyczna płyta. Kenijski artysta śpiewa i gra na kenijskiej lirze, i niby towarzyszy mu grono muzyków, ale w aranżacjach jest jednak szlachetny minimalizm. Za to w śpiewie jest czyste piękno! Szereg utworów jest tu bez wątpienia na pięć gwiazdek i zawsze po wysłuchaniu płyty, przez długie dni i godziny te melodie dźwięczą mi w duszy niczym ta jego lira
W pierwszym odruchu odjąłem płycie pół gwiazdki za niewątpliwą monotonię... no rzeczywiście jesteśmy blisko sytuacji, gdzie wszystkie utwory są takie same
Nie żeby to wielce przeszkadzało. Tak naprawdę nie są też takie same, bo w środku kilka jest zapewne słabszych. A może jeszcze nie przebiłem się przez ich egzotykę?
Karolina Cicha - Jidyszland (2015) * * * * 1/2
w Melodramacie nr 49Pierwszorzędny materiał. Karolina Cicha śpiewa autentyczne piosenki w jidysz, w świetnych aranżach, krwiście, nowocześnie, a jednak z wielkim szacunkiem dla kultury oryginału. Właściwie wszystko, co mógłbym napisać, byłoby entuzjastyczne i pozostaje pytanie, dlaczego nie pięć gwiazdek. No mam taki problem, że słucha mi się tego chropowato i choć za każdym razem uważam, że jest wyśmienite, to ciężko mi jest do tego podejść, a jak już podejdę, to wcale niekoniecznie słucham w całości. Nie wiem czemu, może jednak jest to bardzo mocno stylizowane, a stylistyka jednak dość ciężka, nie wiem... Uważam jednak, że jest to rzecz z najwyższej półki i serdecznie polecam lub zapraszam na Uonkę do odsłuchów
Agnes Buan Garnas i Jan Garbarek - Rosensfole (1988) * * * *
w Melodramacie nr 3 i 60Płyta ponoć oparta o średniowieczne norweskie pieśni. Śpiewa je pani, o której nigdy poza tym nie słyszałem, a całość muzyki robi Garbarek, z tym, że nie słychać na płycie ani kawałka saksofonu (!). W audycji całkowicie mnie to zachwyciło - powiew skandynawskich bezkresów, średniowieczna dawność i szlachetność brzmienia. Całość nie robi aż tak świetnego wrażenia, choć pozostaje płytą bardzo dobrą, której słucham z dużą przyjemnością. Po stronie minusów dałbym pewną jednostajność, a także brzmieniowe skręty w stronę osiemdziesiony - o, mniej więcej tak, jak w po-folkowych płytach Clannadu. W ogóle mógłbym powiedzieć, że to by mogła być najlepsza płyta Clannadu po Robin Hoodzie, ale jednak bez tego błysku, co właśnie Legend czy te wczesne celtyckie.
Osibisa - Osibisa/ Woyaya ( obie płyty 1971) * * * * *
w Melodramacie nr 86Nie ma się co certolić i dawać niższe ocena. Jest to ładunek czystej energii, otwarte i bezkompromisowe granie, zarazem dające prawdziwą radość i uśmiech na twarzy, a pląsy na nogach. Pewnie zawdzięcza to unikalnej kombinacji krwi czarnoafrykańskiej (Ghana, Nigeria) z karaibską (Trynidad, Grenada), ale jakby nie było, nie ma się czego przyczepić, a w ogóle, to kto by się chciał czepiać? Słuchać i tańcować!
Z dwóch płyt chyba nawet bardziej podoba mi się ta pierwsza. We wkładce czytam, że "jeżeli podobała mi się pierwsza, to druga mnie całkiem rozłoży na łopatki", ponieważ przy pierwszej nikt w studio nie bardzo wiedział, jak ugryźć temat i w związku z tym trzeba sobie czasem do-wyobrażać, jak to właściwie ma brzmieć; zaś przy drugiej zabrali się do tego w sposób stuprocentowo udany. Być może lubię sobie do-wyobrażywać, być może jestem nieuleczalnie niekumaty w sprawach brzmieniowych, a może po prostu lubię tę surowiznę, w każdym razie pierwsza płyta mnie totalnie unosi, a w drugiej zdarzają się może momenty, gdzie nieco tracę uwagę. Ale w sumie to nie odróżniam ich od siebie w sposób wyraźny - mam je w jednym wydawnictwie, obie są w tym samym duchu, zresztą i w tym samym roku, obie wyśmienite!
ciąg dalszy tego wątku niechybnie nastąpić musi!