Zajrzałem do tego wątku, żeby poczytać co piszecie o mojej ulubionej płycie i...
pablak pisze:
średnie - Zenyatta i Ghost
marecki pisze:
Policjanci nagrali (...) jedną słabą - Zenyatta
po czym dobił
Cytat:
Zenyatta Mondatta * * 1/2 jak dla mnie niestety duży niewypał.
K.T.W.S.G. pisze:
5. Zenyatta Mondatta * * * -
do głosów krytycznych dołączył też Pippin
na szczęście po drugiej stronie stanął Elrond:
Elrond pisze:
dla mnie jest to najlepsza płyta zespołu the Police. Nazywa się Zenyatta Mondatta...
i Marecki jakby zmienił zdanie:
Cytat:
głównie z Zenyatty, która ostatnio akurat tak polubiłem
The Police to zespół, który lubię z wielu powodów. Uważam, że w pewnym sensie zrobili to samo co w tym czasie zrobiło Joy Division i Gang of Four, czyli wykorzystując różne elementy, które istaniły wcześniej (w przypadku JD - krautowy motorik, GoF - funk, Police - reggae) stworzyli coś zupełnie innego, nowego i świeżego w obrębie muzyki rockowej (zresztą Sting wielokrotnie chwalił dwie wymienione wyżej kapele). Oczywiście: Police to zupełnie inna bajka, bo oprócz tego to byli FENOMENALNI instrumentaliści: jeden z moich ulubionych bębniarzy, komibnujący gitarzysta, który zamiast trzaskać solówy wie, że less is more, kombinuje z efektami i akordami, czy Sting: jeden z bardziej rozpoznawalnych wokali ever. Po prostu w tamtym momencie nikt tak nie brzmiał. I w sumie nie dziwię się, że połowa polskiego mainstreamowego rocka z pierwszej połowy lat 80 czerpała z nich garściami
Mam jednak z płytami tej grupy pewne problemy: w każdej czegoś mi brak. Outlandos jest bardzo fajna i do przodu, ale to jeszcze nie to. Regatta ma fenomelne momenty, ale ma też kilka kandydatów na najgorszy utwór tego zespołu (ten kawałek Copelanda albo "Contact" - wtf?) i w ogóle widać, że jest zrobiona w pośpiechu i pozszywana. Ghost: fany, ale znowu niejednorodny, a Sting ze swoim saksofonem...powiedzmy, że Coltranem on nie jest. Synchronicity znowu ma sporo konfudujących momentów ("Mother"), poza to już nie jest to Police, aczkolwiek doceniam uroki osiemdziesionowej superprodukcji. W rezultacie na prowadzenie wysuwa się Zenyatta.
Mam z tą płytą trochę jak Crazy z Wydafcą czy Pepperem: ona też nie jest taka zupełnie spójna, ma swoje wypełnicze. Ale z jakichś powodów to wszystko mi żre: puls "When the World..." świetnie pasuje, bo politycznych jazdach "Driven to Tears", ska w Kanarkach fajnie wjeżdża po tym pulsie itd. itp. Razem tworzy to bardzo fajną, trochę mozaikową całość.
No i jeszcze moment: 1980 rok. Zespół zupełnie zgrany, dotarty niezliczonymi koncertami. Dopiero wyszli z klubów. Świat jest u ich stóp. Słychać, że całość była tworzona i nagrywana w pośpiechu, ale uważam, że z tym pośpiechem tej płycie do twarzy
Przejdźmy do konkretów:
Don't Stand: znowu powołam się na Crazy'ego: są takie niezwyciężone, które są po prostu niezwyciężone i takie, które za którymś tam przesłuchaniem wciąż wyrzucają z butów. Don't Stand to taki przykład, chociaż w sumie to nie niezwyciężony, a po prostu spory hit i rozpoznawalny utwór. Ale zarazem jest to twórcza rekapitulacja wszystkich zalet tej grupy zamknięta w przebojowej pigułce. Lubię to dawkowanie napięcia, rytm, wszystko w sumie. Świetne otwarcie
Driven to Tears: dla mnie jeden z najlepszych utworów tego zespołu. Napięcie, napięcie, napięcie, świetna dramaturgia, pojechana solówka. Lubię takie rzeczy.
When the World cośtam: tak jak wspomniałem: sztywny, niemalże dyskotekowy puls i zwiewne akordy Summersa. I tak konsekwetnie przez kilka minut. Bardzo lubię.
Kanarki: wycisnęli z tego ska ile sie dało
Voices: coś jak dwa utwory temu, tylko mroczniej. Bardzo lubiłem jak w 2008 roku łączyli "Voices" i "When the World" w całośc: fajna, taka trochę jamowa rzecz z tego się robiła. Może nie bardzo, ale jednak lubię to.
Bombs Away: hehe. No to jest trochę syw: muzycznie i tekstowo. Copeland to napisał.
Guerilla girl, hard and sweet - ???
Beka z wojny w Afganistanie to jednak dość kontrowersyjna sprawa. Ale musze przyznać, ze jakoś tam ten utwór broni się przed skipem: przede wszystkim za sprawą ciekawych partii Summersa, tudzież równie ciekawej linii basu.
DDDDDDDD - hit, jednak dla mnie już trochę zużyty. Ale całkiem lubię te wolniejsze fragmenty zwrotek. Hołdys pewnie dużo tego słuchał
Behind my Camel - Summers wygrywa dziwne skale. Ja to lubię. Wprowadza na tej płycie dodatkową cząstkę chaosu, ale przynajmniej nie jest nudno.
Man in a Suitcase: znowu ska, trochę mniej lubię. Zwróćmy uwagę: od Bombs do tego momentu mamy ten fragment płyty, który najmniej mnie osobiście powala, a jednak wynoszę z niego dobre wrażenia. Może dlatego, że choć utwory słabsze to instrumentaliści wciąż błyszczą?
Shadows: nie lubie tego słowa, ale...Klimat, klimat, klimat. Co to jest w ogóle za gatunek?
Super.
instrumental końcowy: sympatyczne, możę trochę takie nic wielkiego ale znowu - tacy instrumentaliści przykuwają uwagę nawet w mniej błyskotliwych kompozycjach.
Zenyatta Mondatta: ****+ i moja ulubiona płyta Police