Ha, wzrasta ilość wątków ocenaryjnych w których mogę się jako tako składnie wypowiedzieć
Wednesday Morning, 3 a.m. * * * * *
Debiut, bardzo udany. To jest dokładnie to czego ostatnio w muzyce szukam, mniej czadu więcej pogłosu. Toteż tu gitara i dwa anielskie (choć nie zawsze) głosy zupełnie mi wystarczają. Best songa nie mogę, kurde, ustalić bo ciąg
Bleecker street / Sparrow / Benedictus / Sound of silence jest maxymalnie gwiazdkowany! Niesamowite po prostu, można się rozpłynąć w tym i nie jest to ani trochę niebezpieczne (jak czasami Moody Blues albo The Beatles). Samo Dobro.
Sparrow, delikatny głos na początku i potem (chyba Simona) akcent ostry jak brzytwa.
Benedictus! To jest wręcz niczym chorał, świetne, wokale wchodzące w kanonie, kontrapunkcie i wszystkim innym. Jestem pod wrażeniem.
Sound of silence - zdecydowanie wersja ta niż z dudniącą perkusją totalnie niepotrzebną. Przecież to wszystko tak ładnie da się zrobić na gitarze.
Po tej genialnej sekwencji średnia piosenka o bracie co tam wziął i umarł kiedyś i śliczna peggy-o. I potem do końca już równo, może ciepło i słonecznie. Najbardziej z tej końcówki lubię go tell it on the mountain, kolędowo to brzmi, i numer tytułowy (gdzie wokal znowu przechodzi sam siebie)
Sound of silence * * * * 1/2
Poprzednio gwiazdki były inne nieco i ten album miał piątkę ale...
Nie ma tu numerów genialnych w takim natężeniu jak na debiucie. Szkoda, że tytułowy utwór z ****** tam spada tu do max. ****
Best song, na dzisiaj to April come she will. I... widzę że dużo łatwiej tej płyty się słucha niż pisze bo wszystko niemal jest takie dobre że aż oczywiste i znowu można się rozpływać nad nieziemskimi głosami (chociazby w
Leaves that are green i
a most peculiar man)
Ciekawe są też bonusy, bo nie są to inne wersje piosenek z płyty ale 4 nowe numery.
Parsley, Sage, Rosemary, and Thyme * * * * *
Best song - Scarborough Fair ( ******!)
Mój ulubiony album z sześciogwiazdkowym utworem na wejście. Numer jeden Sajmonów zdecydowanie
ever! Wspaniale dzieje się od drugiej zwrotki tak jakby jak na tle anielskich Artowych zaśpiewów wyłania się taki ostrzejszy Paul. pięęęęekne! (po cichu dodam jeszcze że cover Haywarda tej piosenki po raz pierwszy dla mnie nie przewyższa orginału!)
Potem
Patterns bardzo takie sobie, chociaż jak słucham tego osobno to jest lepiej. Nie pasuje mi zupełnie po tym delikatnym zakończeniu
Scarborough Fair. Wersja bonusowa wchodzi mi znacznie łatwiej.
Dalej prawie wszystko jest genialne,
Cloudy, Dangling conversation, Flowers never bend..., i oczywiście
For Emily !
I tylko silent night już nie mogę słuchać na koniec, więc skip i bonusy.
Bookends * * *
Best song: America
Najgorszy album, w całości nie do słuchania. Dwa rozwalające całość "utwory"
Save the life of my chidl i Voices of old people - ohyda! W tym momencie żałuję że nie mam pilota albo nie siedzę bliżej odtwarzacza. W ogóle jakieś pseudo koncept albumy to nie dla nich. Kilka piosenek stąd ślicznych za to,
America!, Overs, Old friends! (chyba bardziej jeszcze w wersji bonusowe) czy dalej
Mrs Robinson i
Hazy shade! I naprawdę szkoda, że początkowe dobre piosenki poprzetykane są nieznośnymi bzdurami co zachęca mnie do słuchania od 6 numeru wzwyż...
Simon&Garfunkel - zdecydowanie nie płytowi (jak Pink Floyd) tylko piosenkowi (jak Beatlesi)
Bridge over troubled water * * * 1/2
Best song: The boxer
Lepiej, tylko jedna nieznośna przeszkadzajka między dwoma naprawdę fajnymi numerami,
Cecilia. Jako osobna piosenka jakoś tam, słabo bo słabo, ale się broni ale tutaj totalnie nie gra i irytuje niezmiernie za każdym razem! Niestety, nie ma tej równości co na pierwszych trzech płytach, są słabe numery
Baby driver, why don't you write me, bye bye love obok rewelacyjnych (pierwsza szóstka bez cecilii i Song for the asking). W sumie nic nowego, momentami zachwyca jak pierwsza lub trzecia płyta, momentami totalny żig i pytanie, co się z wami stało?
I szkoda, że to wszystko...
Czeka jeszcze na mnie do obejrzenia koncert z Central Parku.