VV to specyficzny zespół. Poznałem go niedawno, gdy zacząłem zbierać winyle i w ręce wpadła mi "Sno-powiązałka". Nie znam za wiele ich płyt, ale te które znam bardzo cenię.
Napisałem też o wczesnych projektach Waglewskiego i Hołdysa, bo myślę, że pasują tu...
Prehistoria
I Ching – 1982-83 (wydano w 1984) - ******
W sumie to jest projekt Hołdysa, ale Waglewski też dołożył tam swoje 3 grosze…No i te utwory są równie klimatyczne co utwory VooVoo.
Hołdysowi w tym czasie wyraźnie znudziło się granie mainstreamowego rocka z Perfectem i nagrał z zaproszonymi gośćmi coś co dla fanów tego zespołu musiało być szokiem. Wszystko jest tu takie wolne, dźwięki jakoś tak sobie od niechcenia płyną…Ważną rolę odegrał tu basista Andrzej Nowicki (eks-Perfect), który swym instrumentem w dużym stopniu budował ten charakterystyczny nastrój.
Dużo tu pięknych utworów…Heksagram sześćdziesiąty piąty, Dyktator, obie piosenki zaśpiewane przez Martynę Jakubowicz…Waglewski swoje 5 minut ma w „Ja Płonę”, zaśpiewanym przez wszystkich członków sesji „Milo” i „Kołysance dla Misiaków” gdzie gra cudowną solówkę. Są także dwie dynamiczniejsze rzeczy – niemalże punkowe „Nie będzie Nas” i Perfectowy „Człowiek Mafii”.
Jest to jedna z takich płyt, które słucham może raz na pół roku – ale za każdym razem jestem równie zachwycony.
MWNH – Świnie – 1985 - ******
To jest nieco inna bajka. O ile I Ching to było wspólne granie kilkunastu ludzi, „Świnie” to po prostu kwartet ludzi, którzy są już nieco znudzeni wspólnym graniem. Po prostu weszli do studia, zagrali to co wcześniej planowali i tyle…Tym bardziej wiec dziwi, iż płyta jest bardzo dobra, a właściwie wybitna.
Hołdys był najbardziej zmęczony życiem muzyka, więc przestał w zespole dominować. Forma muzyczna jest zupełnie inna. Bardziej przybijająca – dosłownie bowiem wszystko oparte jest na prosto grającej perkusji. Ważną rolę pełnią teksty – bez zadanych bezpośrednich odniesień do ówczesnej rzeczywistości – żadne tam „noł fjuczer” – ale w sumie wiadomo, iż opisują one szarość i beznadzieję lat 80.
Ta płyta ma w sobie olbrzymią siłę rażenia – mimo upływu 20 lat.
I tyle. Hołdys ostatecznie zrezygnował ze współpracy z Waglewskim. Ale Waglewski już umiał śpiewać i komponować. I chyba wiedział co Chicag osiągnąć. Hołdysa odszedł – przyszedł Milo Kurtis. Morawskiego zastąpił Marek Czapelski. I myślę, że gdybym miał mniej natchnienia to ten post zaczynałby się w tym miejscu
Bo oto zaczyna się…
„Właściwe” Voo Voo – rozdział I
Rozdział ten zaczyna się w sposób absolutnie porażający – płytą genialną…
Voo Voo – Voo Voo – 1986 - ******
Mógłbym zaryzykować stwierdzenie, iż rok 1986 to rok, w którym Polska muzyka rockowa osiągnęła stan pełnoletniości. Wtedy powstał pierwszy Kult, Historia Podwodna, Nowa Aleksandria…No i pierwsza płyta bohaterów tego wątku. Płyta, która zdefiniowała ich styl pełen kontrastów, łączenia ekspresji z marazmem, rocka z innymi gatunkami. Miejscami mocno zaskakująca, ale na swój sposób powalająca.. Choć gdy pierwszy raz usłyszałem ją to byłem mocno zdumiony.
Rzeczywiście dużo tu melancholii, ale i ciepła. Taka jesienna zadumana rzecz – „coś dziwnego stało się z moim cieniem”.
„Voo Voo jeszcze właściwsze” czyli rozdział II
Czapelski, Kurtis, Nowicki odchodzą. Pojawiają się bracia Pospieszalscy i Andrzej Ryszka…
Voo Voo – Koncert – 1987 - ***** ( realizacja dźwięku: *)
Szkoda gadać. Tą płytę można postawić na jednej półce z „Tanem” Kultu – półce zatytułowanej „świetne płyty zabite przez jakość dźwięku”. Realizator powinien za karę słuchać codziennie tego co popsuł.
Gdyby realizacja dźwięku była porządna to oczywiście byłaby szósteczka. Już wtedy Mateusz Pospieszalski był pełen energii. W rezultacie wszystko jest tu niezwykle rozimprowizowane. Po raz pierwszy pojawia się też „Flota Zjednoczonych Sił”. Jednak jak już pisałem, dźwięk sprawia, że słuchanie tego nie jest przyjemne.
Voo Voo – Sno-powiązałka - 1987 - ******
Znowu wielkie dzieło. Pierwszy studyjny album z Mateuszem Pospieszalskim. Niesamowita atmosfera. Najpierw rozpędzony Zasnuty i Senator, który wyrywa z transu brudnym wokalem Waglewskiego i agresją. Dużo ciekawych pomysłów. Teksty jeszcze bardziej intrygujące niż na debiucie. Rzeczywiście – „Ja Żyje” to rewelacja. Choć właściwie rewelacją jest cały album.
Tu zaczyna się okres owsiakowy…
Voo Voo – Zespół Gitar Elektrycznych – 1988 - ****
Mimo, iż album wydano dopiero w 1991 r. to nagrywano go bezpośrednio po Sno-powiązałce. I to chyba wszystko wyjaśnia. Trudno jest nagrać dwa arcydzieła w ciągu kilkunastu miesięcy. Zresztą płyta w zamierzeniu miała być takim piosenkowym skokiem w bok.
„Jak gdyby nigdy nic” to w sumie klasyk. A ten cover – Waglewski mowił, iż pod koniec lat 80 zadufani w sobie polscy rockmani zapomnieli, że tak naprawdę ich korzenie tkwią głęboko w latach 60. I cover Doorsów miał być do korzeni tych świadomym nawiązaniem. Na pewno nie można nazwać tego profanacją.
I to by było wszystko – tzn. nie do końca wszystko. W grudniu ’89 Owsiak zebrał w Stodole większość zespołów związanych z Rozgłośnią Harcerską. Następnie zagrali oni dłuuugaśny koncert złożony w większości z coverów.
Później ukazało się podójny album, z częścią występów.
Voo Voo dostało całą stronę C. Oceniam ją na **** bo w sumie przypomnieli dobre utwory i zagrali je całkiem nieźle. Ciekawostką była przeróbka standardu „Love is All Around” – 3 lata później wielkiego hitu w wykonaniu Wet Wet Wet.
-------------------------------------------------------
Wesołych Świąt !