to odswierze watek, nawet nie wiedzialem, ze jest, a zaczne od tytulu, bo mi w przeciwienstwie do mareckiego wpadl od razu:
niebyt
teraz krotki wstep:
nirvane poznalem w podstawowce, kolezanka marta pozyczyla mi
nevermind i
no code p
earl j
amu. zanim na dlugo przyssalem sie do opcji drugiej krotko acz intensywnie poznawalem pierwsza. potem wrocilem do hegemona czasow podstawowki, czyli queen. potem na poczatku technikum dorwalem
from the muddy banks of the wishkah i w polowie tejze szkoly, wlasnie od nirvany, zaczelo sie moje kompletowanie dyskografii, ktore pozniej przerodzilo sie w kolekcjonowanie plyt (z poprawka na mozliwosci finansowe studenta). no wiec znam troche ta nirvane. gwiazdkowac mozna:
bleach
od samego poczatku uderzyla mnie przebojowsc tej plyty, przeciez kazda z tych kompozycji, chocby najbardziej nieokrzesana wrecz, jest szalenie nosna, czego szczytem jest ich pierwsze nagranie ever
about a girl. dlugo chodzilem z
bleach na uszach, a niektore rytmy i rify nawiedzaja moj umysl do dzis - siedza i wierca.
cala plyta jest dosc zwarta. ja bym ja scharakteryzowal jako przyjemnie toporne riffy nosnie wkomponowane w powalajace rytmy + szyderczo-powazny piajny wokal, a wszystko wlozone w slodko-brudna produkcje. z calosci wyrozniaja sie (nie, ze na +, bo pozostale nie sa na - wzgledem nich) wspomniane
about a girl i
negative creep, ktore bardziej pasuje do
nevermind (nie bez znaczenia jest fakt, ze wiele zespolow to koweruje).
teksty... coz, wtedy cobain nie bardzo o nie dbal, wiec nie ma tego wiele, zreszta prawie wszystkie sa napisane jednego dnia tuz przed nagraniem. no bo czy mozna cos napisac o
panu wasiku, czy
szkole (kilkanascie slow
). wlasnie dlatego tekstow prawie nie ma. inna historia jest kawalek o wlasnej dziewczynie ktorej trzeba placic za widzenie. to musialo bolec.
no wiec ta plyta to przede wszystkim muzyka. taka szczera, ze wrecz naiwna. nagrywana pod wplywem ogromnego pragnienia (troche jak debiut soulfly), co slychac. a ze byl tam wybitny czlowiek, rezultat jest na
*****-
nevermind
az chyba nie bede opisywal tej plyty. bo to przeciez jedna z najlepiej znanych plyt na swiecie (kto nie zna niech sie wpisuje
). i chyba jedna z najgenialniejszych. wszystko dopasowane do siebie wrecz idealnie: kompozycje, teksty, produkcja, czas wydania, kolejnosc kawalkow, otoczka autorow, okladka, ukryty track i na dodatek az sie prosilo, by w koncu ktos przerwal te... osiemdziesione.
kazdy kawalek jest super, wrecz narzuca sie swoja perfekcja i jak juz pisalem: nie bede o tym pisal.
ocena moze byc jedna (u mnie taka jest najwyzsza):
*****+
incesticide
te plyte poznalem na koncu (sposrod tych ktore poznalem). i bardzo sie do niej palilem, zachecny nalepka, ze b-sides, rare i takimi tam oraz wspanialym
aneurysm.
otoz
aneurysm wspanialy jest, reszta przewaznie nie. poza koncowka plyty jakas naiwnoscia zauroczyly mnie
molly's lips i
son of a gun. pozostale kawalki nie sa za specjalne. a juz na pewno nie widze nic w
(new wave) polly. plyta jest nierowna i prawie mozna wyodrebnic "moduly" jak kilka kawalkow zagranych na 3 akordach lub wspomniana koncowka z zaskakujacymi zmianami w obrebie kompozycji. poczatek i "drugi srodek" jest taki troche nevermindowo-bleachowy. co nie zmienia faktu, ze plyta jest ciekawa. nawet sklady sa rozne! ogromna wiekszosc kawalkow uslyszalem rzeczywiscie pierwszy raz. ale nie da sie sluchac tej plyty dlugo, poznac warto, ale nie ma co przezywac. przeciez to skladak.
z ocena jest klopot, ale byc musi, wiec bedzie:
***+
in utero
no to tu sobie pojechali, a w ktorym kierunku, to dobrze nam powie tytul i okladka. jakby daleko nie pojechali, mieli genialnego kapitana i kase, wiec plyta jest...
otwierajaca
serve servants rewelacyjna kompozycja nie jest, ale druga
scentless apprentice wkreca sie rewelacyjnie, a coz mowic o trzecim, singlowym
heart-shaped box. choc we mnie najwieksze zamieszanie dokonalo sie przez numer 4 - chyba zaden kawalek nie gwalcil mego mozgu dluzej niz
rape me. dalej jest rowno, choc jakos tak bardziej roznorodnie niz na
nevermind. za to mniej przebojowo. brzmienie jest lekko sztuczne, a to pewnie przez pana producenta, ktory uciekal od wypieszczonej produkcji poprzedniego albumu, oraz przez to, ze prawie wszystko zostalo zagrane na setke (a byli maksymalnie rozleniwieni i zacpani), ale do polowy sciezek kurt dogral gitary (taka niespojnosc). wrazenie poteguja teksty klecone na predce (na potrzeby linii wokalnych) z wierszy z jego licznych notatnikow.
mysle, ze o czyms swiadczy moj szkolny blad, do ktorego przyznam sie poraz pierwszy. znajac plyty, ale nie wiedzac o nich nic sadzilem, ze
in utero jest chronologicznie druga, a
nevermind trzecia.
czyli maly krok w tyl i notka:
****+
mtv unplugged in new york
jak dla mnie to jest idealny koncert akustyczny. az zaskakujaco dobrze poradzili sobie chlopcy z przerobieniem czadowych kawalkow na pudelka i sie okazalo, ze te kompozycje to nie tylko pot, brud i zywiol. to sa kompozycje co sie zowie!
ze
about a girl sie nadawalo domyslal sie kazdy, ale malo kto spodziewal sie
come as you are. i zgacha, bo cobain jednak jest wrazliwy. no to dowalil im jeszcze
jesus doesn't want me for a sunbeam. kolejna zgacha. to dowalil im
the man who sold the world. no bowiego to juz sie chyba sam bog nie spodziewal. a coverow jest wiecej. i z roznej polki. cala plyta jest rowna, a jednoczesnie dosc zroznicowana (smyki, akordeon). wyraznie slychac taka intymna atmosfere (ma sie wrazenie, ze siedzi tam maksymalnie 30 osob, ile bylo na prawde - nie wiem) i cobain umiejetnie nia steruje, rozwalajac wszystko (jakby z przekora i zlosliwym usmieszkiem) wydzieraniem sie w koncowym
where did you sleep last night.
bardzo lubie sluchac jej w calosci, lubie poszczegolnych kawalkow, dla mnie jak pisalem ideal koncertu akustycznego (no moglby byc o 2 kawalki dluzszy, ale to juz sie czepiam). ocena oczywista:
*****
from the muddy banks of the wishkah
po tym jak obnazyli swoj geniusz na akustyku postanowiono pokazac ich takimi jakich my juz ich nie poznamy. dla mnie ta plyta to czysty zywiol.
po/w krokim
intro zaczyna sie.
school - czad, emocje, hasas - to jest to. czesc nagran to rzeczywiscie starocie, czesc popelniona zaledwie 3 miesiace przed "tym popelnieniem", z pat'em smear'em na dodatkowym wiosle (tak sie chlopak cieszyl, bo mial byc pelnoprawnym czlonkiem zespolu od nastepnej plyty studyjnej). 17 kawalkow, ale spokojnie jest tylko w dwoch krotkich momentach. pozatym czasem mam wrazenie, jakby najwlasciwszym przeznaczeniem wszystkich nagran jakie sie tu znalazly (mozna napisac, ze kompozycji) jest wlasnie ten skladak (bo jak sie w niego zanurzyc, to nie czuc, ze to skladak). slucha sie tego cudnie, geba sie sama niemo drze.
jak na nirvane to tez chyba wymarzony koncert, dla mnie bomba:
*****-
nirvana
w sumie nie slyszalem, ale chyba znam.
you know you're right bylo doslownie wszedzie i rzeczywiscie jest spoko. pozatym nic nowego, wiec nie ma co pisac. ta plyta to po prostu wyciaganie kasy z fanow, a to jest ponizej krytyki, wrecz zalosne w tym wypadku.
tyle opisu, a ocena jest nie do plyty, tylko do wspomnianego kawalka:
you know you're right: *****-
with the lights out
nie znam, ale slyszalem ze dobre i ciekawe. jednak to za malo by sypnac gwiazdami, wiec na tym moj post sie skonczy.