w Sylwestra, prawie rok temu, Crazy pisze:
PÓKI CO moimi płytami roku będą rzeczy zupełnie pozarockowe, mianowicie:
Ballake Sissoko - Djourou
Fire! - Defeat
O miano rockowej płyty roku, ponieważ niestety nie zaprzyjaźniłem się na razie z tegorocznym black midi, będzie chyba:
Shame - Drunk Tank Pink
Wrócę tu, ale pewnie za parę tygodni, a może miesięcy.
To wróciłem
Zanim pojawią się zestawienia za 2022, z którym na razie stoję bardzo słabo, mogę zaprezentować wynik mojego grzebania po roku 2021, które wypadło mi dość mocno, a nawet właściwie niespodziewanie bardzo mocno, bo stwierdziłem, że dwadzieścia kilka tytułów chętnie miałbym w domu, a to dużo
Wszelako trzy powyższe tytuły utrzymały się mocno w pierwszej dziesiątce.
1. Shofar - Right Before It Started
2. Ballaké Sissoko - Djourou
3. Idles - Crawler
4. Lingua Ignota - Sinner Get Ready
5. Marc Ribot's Ceramic Dog – Hope
6. Fire! - Defeat
7. Jaimie Branch - Fly or Die Live
8. Shame - Drunk Tank Pink
9. Black Country, New Road - For the First Time
10. Joseph, Anthony - The Rich Are Only Defeated When Running for Their Lives
Pierwsza dziesiątka nieoczekiwanie stoi w poprzek bardzo przecież dobrze umotywowanego przekonania, że 2021 był rockiem wielkiego powrotu mocnego rocka. Z tym, że ja się niestety z Cavalcade rozmijam, nie mogę tego słuchać, jak niektórych King Crimsonów, z którymi zresztą skojarzenie jest, uważam, w pełni prawomocne; a ze Squidem się jakoś nie zaprzyjaźniłem, wylatuje mi drugim uchem. Bardzo pozytywne odczucia wobec Shame mi się utrwaliły, Black Country oczywiście, chociaż nie pieję z zachwytu - no i u mnie zdecydowanie rockiem numer jeden rocznika są Idles (a płytę właśnie dostarczył Święty Mikołaj
).
I tak jakoś cała pozostała zawartość toptena, to jakiś jazz albo awangarda / awangardowy jazz / jazzowa awangarda.
No i oczywiście Ballake, który do końca był brany pod uwagę jako numer jeden, i nie jestem w pełni przekonany do pozycji Shofaru - powiem tak: rocznik pełen znakomitych płyt (cała ta pierwsza dziesiątka jest zdecydowanie SUPER), ale nie mam takiego wyraźnego faworyta numer jeden, jak Bastarda w 2020 czy Black Midi w 2019.
11. Earthless - Live in the Mojave Desert - słabo osłuchane, więc pozycja "na oko", ale to potężny czad jest!!
12. Oren Ambarchi - Live Hubris
13. Bastarda & João de Sousa – Fado
14. King Gizzard & The Lizard Wizard - L.W.
15. Little Simz - Sometimes I Might Be Introvert
16. Melanie Charles - Y’all Don’t (Really) Care About Black Women
17. Morświn - Rewolucjaa
18. Błoto - Kwasy i Zasady
19. Boubacar "Badian" Diabate - Mande Guitar
20. Bastarda - Kołowrót
W tej drugiej dziesiątce to pozycje w ogóle są na oko, bo jednak większości rzeczy nie słuchałem więcej, niż dwa-trzy razy, wszystkie mi się bardzo podobały, ale trudno to uznać za utrwalone. Trafiona jest zapewne 13. pozycja Fado, bo to taka płyta na równiutkie cztery gwiazdki (czyli:
bardzo mi się podoba, ale w żadnym układzie nie zachwyca) i o ile oba live'y z miejsc 11 i 12 gdzieś tam opadły mi szczękę, to od Fado w dół są same rzeczy "bardzo ale nie zachwyca".
A nie, Rewolucjaa to bardziej skomplikowana sprawa - jak najbardziej od czasu do czasu zachwyca; ale kiedy indziej bym ją wywalił na zbity pysk z wszelkich zestawień, tak mnie denerwuje
Pewnie powinna być wyżej, ale.
21. Billie Eilish - Happier Than Ever
22. Fisz Emade Tworzywo - Ballady i protesty
23. Fergus McCreadie - Cairn
24. Malcolm Jiyane Tree-O - Umdali
25. Sons of Kemet - Black to the Future
26. Mdou Moctar - Afrique Victime
27. Godspeed You! Black Emperor - G_d's Pee AT STATE'S END!
28. Cave/Ellis - Carnage
29. Dave Gahan & Soulsavers - Imposter
30. Floating Points, Pharoah Sanders & The London Symphony Orchestra - Promises