THE MOVE*****
best song: Useless Information
Bardzo się cieszę że dzięki działaniom zespołu Soundrops niektórzy forumowicze zainteresowali się tym zespołem. W Anglii Roy Wood - kompozytor, multiinstrumentalista i jeden z głównych wokalistów The Move - to wręcz instytucja, w Polsce postać zupełnie znana in minus. A dla mnie The Move to jedyny zespół z lat 60-tych, który mógł równać się z Beatlesami jeśli chodzi o rozrzut stylistyczny, a kompozycje Wooda mają w sobie coś takiego co ja słyszę tylko w piosenkach Lennona/McCartneya i Syda Barretta: pewnego rodzaju iskrę Bożą, lekkość i niezasłużony geniusz, ma się wrażenie jakby im się to WYLEWAŁO z ręki. Debiutancka płyta Move to właśnie doskonały przykład mądrych piosenek pop z niebanalnymi tekstami i całą tęczą emocji. Od prześmiewczego Vote For Me, przez wzruszające Mist On a Monday Morning, aż po kwieciste Flowers in The Rain jest to sześdziesiona najwyższych lotów. Warto sprawdzić koncertowe wykonanie utworu I Can Hear The Grass Grow na youtubie. Bardzo.
SHAZAM ***
best song: Fields of People
LOOKING ON*** i 1/2
best song: Omnibus
Tutaj niestety gorzej, gdyż zespół zrezygnował ze swej najmocniejszej strony: zwartych trzyminutowych klejnocików, na rzecz pseudoprogresywnego smęcenia, które tylko czasami nie nuży (The Last Thing on My Mind, znane, co?). Na pocieszenie zostają bonusy singlowe. Blackberry Way doszło nawet do pierwszego miejsca w UK i czasem w polskim radiu nawet leci, ale najwyższych lotów jest tu Omnibus, rzecz godna każdej płyty The Beatles.
MESSAGE FROM THE COUNTRY***
best songs: Chinatown i The Minister
THE ELECTRIC LIGHT ORCHESTRA***
best song: 10538 Overture
Już na poprzedniej płycie pojawił się w zespole klawiszowiec i kompozytor Jeff Lynne. Wraz z Woodem zabrali się za tworzenie nowego zespołu, ELECTRIC LIGHT ORCHESTRA, który odtworzyłby klimat utworów I Am the Walrus i Strawberry Fields Forever - u podłoża chromatycznego tego zespołu miała leżeć wiolonczela Wooda. Wytwórnia zgodzila się na takie coś pod warunkiem, że powstanie jeszcze jeden album The Move - bo akurat na listy wszedł niespodziewanie singiel Tonight (świetny zresztą utwór!). Ostatnia płyta Move i pierwsza płyta ELO były nagrywane równocześnie, przez ten sam skład. Niestety nie wyszło to płytom na dobre, zresztą zupełnie z różnych względów. Płyta Move jest strasznie nierówna - obok genialnych utworów są tutaj niepotrzebne pastisze i żarty. Natomiast ELO... Instrumentarium rodem ze Strawberry Fields nie przełożyło się tym razem na beatlesowską lekkość. Płyta męczy ciężką produkcją nijak nieprzystającą do samych kompozycji. N aobu płytach są jednak rzeczy bardzo mocne: przede wszystkim singlowy bonus Chinatown - niełychane ile pomysłów melodycznych można było zmieścić w trzech minutach! Ten singiel Move przebija wszystkie inne! A płytę "Electric Light Orchestra" rozpoczyna podniosły numer 10538 Overture... W składzie ELO była waltornia i jest tu coś armijnego! Ale uwaga na wiolonczele które brzmią jakby piłowały drzewo... Mi się podoba, ale chyba tylko mi...
ELO 2***
best song: Momma
Odszedł Roy Wood i Jeff Lynne został jedynym liderem ELO. Jest tu koszmarna przeróbka utworu Roll Over Beethoven, która o dziwo stała się pierwszym wielkim przebojem zespołu. Jest też wspaniały prog From The Sun to the World i nudna mini-suita Kuiama. Ale najlepszym utworem jest ballada Momma, która zapowiada wszystko co w ELO będzie najlepsze: piekna melodia w wiolonczelowo-skrzypcowym sosie. I to co będzie w ELO najgorsze: beznadziejnie głupie teksty. Naprawdę, w całej dyskografii tego zespołu jest kilka przyzwoitych tekstów, kilkanaście przeciętnych i kilkadziesiąt głupich.
On THE THIRD DAY**
best song: New World Rising
Jeszcze więcej progresywnej nudy, jeszcze mniej melodii.
ELDORADO *** i 1/2
best song: Poorboy (the Greenwood)
Przełomowa płyta. Surowe i toporne brzmienia z płyt poprzednich zostały wygładzone, wiolonczele już nie piłują tylko grają, a wokalista zaczął wykorzystywać patent, którym będzie się posługiwał na wszystkich następnych płytach: lekka telefonia i zero pogłosu. Niestety nie wszystkim piosenkom dostaje melodii, a to wielka szkoda, bo brzmienie jest tutaj stylowo symfoniczne bez krztyny kiczu. Na następnych płytach melodie bedą wyśmienite, ale aranżacje stopniowo będą ciązyły ku zbytniemu wygładzeniu, dyskotece, osiemdziesionie...
FACE THE MUSIC***
best song: Waterfall
Bardzo nierówno. Wzruszający Waterfall i One Summer Dream, ale reszta bardzo słaba.
A NEW WORLD RECORD*** i 3/4
best song: A New World Record
Za niedługo pojawi się zapewne taki post, który uzna tę płytę za najlepsze dzieło Electric Light Orchestra. Mnie ta płyta nie do końca przekonuje: napięcie pomiedzy patosem i melodyjnością jest tutaj naruszone kosztem tego pierwszego. A same piosenki nie zawsze są pierwszej klasy. Nienawidzę Rockarii, a So Fine jest słabe. Ale hicior Telephone Line jest z kolei bardzo dobry, bardzo beatlesowy. Jeszcze lepszy jest Tightrope - to był pierwszy numer ELO jaki poznałem - byłem wtedy w szóstej klasie i stwierdziłem, że to jest PRAWIE tak jak by to Beatlesi grali. Tytułowy numer jest bardzo poruszający i zagadkowy, melodia bardzo wymyka się schematom. Szkoda że cała płyta nie jest taka jak te dwa numery.
OUT OF THE BLUE*****
best songs: Stepping Out i Standing in the Rain
Od razu mówię, że ocena jest zawyżona, przez jakieś sentymenta gotowy jestem przymknąć oko na kłującą w uszy dyskomułowość utworu Sweet Talking Woman. Znany hit Turn to Stone też niebezpiecznie ciąży kukizowi, eeee, ku kiczowi... Ale za to Stepping Out i Standing in the Rain to pierwszej klasy... no właśnie... pop symfoniczny? To jednak wyjątkowy zespół. A płyta broni się jako koncept album o dziewczynie, która odeszła a potem wróciła... ma swoje słabsze strony, ale zaskakuje szczodrze nakrapianymi drobiazgami. No i te harmonie wokalne, naprawdę misterne... Polecam.
DISCOVERY * i 1/2
best song: Diary of Horace Wimp
Niestety. Klimaty z Gorączki sobotniej nocy. Oczywiście największy przebój kasowy. Znane hity Don't Bring me Down, Confusion, Shina a Little Love. Znane i gówniane.
XANADU (?)
best song: I'm Alive
Na spółę z O;ivią Newton-John. Nie znam w całości i dobrze mi z tym, no bo czy można nagrać dobrą płytę na spółę z Olivią Newton-John?
TIME ***
best song: Here Is The News
Morze syntezatorów, ale... ma to uzasadnienie stylistyczne, bo płyta jest koncept-albumem o podróży w czasie do roku 2025. Poważna osiemdziesiona, ale ma swoje plusy. ważne tylko by nie przysłoniły nam i nusów...
SECRET MESSAGES ***i 1/2
best song: Secret Messages
Z tą płytą jest problem, bo wprawdzie nastąpiło wyraźne odejście od syntezatorowej papki, ale w stronę takich brzmień jak w You Got It Roya Orbisona czy płyty "Cloud 9" Harrisona, czy też utworu Learning to Fly Toma Petty'ego. Producentem ich wszystkich był Jeff Lynne i tutaj też jest taka pseudorockowa papka. Ale same kompozycje są najlepsze od czasu Out of the Blue i czasami nawet jest tu trochę poweru. Dobre wrażenie psuje wielki hit Rock and Roll Is King.
A BALANCE OF POWER* i 3/4
best song: Send It
Niepotrzebna, wymęczona, bezbarwna i nudna płyta, bez iskry w oku.
(potem były podróby pod szyldem ELO Part 2, bez Jeffa Lynne'a w składzie, aż w końcu zespół wrócił z płytą)
ZOOM
której nie znam i jakoś mi się nie pali by po nią biec
Nie jestem pewien czy to potrzebny wątek, ale dobrze się bawiłem pisząc o mojej najwiekszej słabości muzycznej