UPRISING zaczyna się, jak na płyty Marleya, dość szczególnie: akordy gitary (trochę w niej brudu), do niej dołącza druga (i na chwilkę też trzecia). A dopiero potem „dumdumdumdumdumdum” robi Carlton Barrett i wchodzi cały zespół. W kontekście całej płyty taki początek ma swój sens i uzasadnienie. Bo raz, że gitar na Uprising w ogóle więcej niż na wcześniejszych płytach; a dwa, że gitara jak ta pierwsza wróci jeszcze w Redemption Song, utworze, który zamyka płytę…
/refleksja sprzed paru miesięcy, znaleziona na moim kompie
/
Ja już tu pewnie wspominałem, że muzyka BMW wydaje mi się niezwykle integralna i organiczna. Powiem nawet, że nie wiem czy da się ją rozłożyć na czynniki, że osobno rytm, osobno melodia. Tu często jedno z drugim się łączy, ta warstwa rytmiczna splata się z melodyczną w dłuższe frazy, które niosą własną energię. A nad tym dopiero mamy właściwą melodię piosenki. Wiadomo, że to zasługa Boba, który układał piosenki i ogarniał całość, ale trzeba też koniecznie wspomnieć o Carltonie Barrecie, który jest jednym z moich ulubionych bębnierzy, oraz jego bracie Astonie, który grał ba basie (chyba jednak wolę tę sekcję od duetu Sly & Robbie, ale sprawa nie jest wcale prosta). Ich niezwykła gra (oni podobno spopularyzowali
one drop rhythm, na którym opiera się wiele numerów BMW) zwykle jest podkreślona pomysłowym i subtelnym zastosowaniem dodatkowych instrumentów perkusyjnych. Trudno nazwać je "przeszkadzajkami", skoro zawsze pomagają. Oczywiście w ten rytm wpisują się też inne instrumenty oraz głosy. I jeszcze wysmakowane brzmienie. Wszystkie elementy układanki świetnie do siebie pasują i chodzi to wszystko gładko jak dobra kostka Rubika
.
/koniec/
I tak to też wygląda na Uprising. Przy czym brzmienie akurat tej płyty jest trochę inne, jakby chłodniejsze. Czy to gorzej, czy to lepiej? Nie wiem. Jedno jest pewne, choć pokapowałem się dopiero słuchając sobie płyty na wiosnę (sporo lat słucham jej i nic nie wiedziałem), kiedy szykowałem po kolei wpisy o płytach Boba (tego nie skończyłem, bo był 10 kwietnia…):
na Uprising nie ma dęciaków! To dlatego więcej gitar, trochę więcej klawiszy, chórów itd. I stąd pewnie brzmienie jest bardziej przejrzyste, i więcej też w nim smutku. Popatrzmy:
Comming In From The Cold. Początek (patrz wyżej) bardzo lubię, a i cały numer niczego sobie:
****.
Bardzo podoba mi się przejście do
Real Situation. Nagle buja mocniej ale też dostojniej.
Total distraction – only solution. I ta gitarka (no właśnie) tak gada w lewym głośniku.
-*****.
Bad Card trzyma wysoki poziom. Bas, pianinko, podzwaniania.
In a rub-a-dub style :
**** i 1/2. Za szybko się kończy, w ogóle dziwi mnie krótkość utworów na Uprising!
We and Dem, o, tu słychać, że więcej klawiszy (bardzo przyjemne brzmienia), gitar (jest solo, choć Marley je zagaduje) oraz śpiewania pań i panów. Dobrze jest:
+****.
Ale te brzmieniowe różnice najlepiej słychać w
Work. Bo raz, że partia gitary (jak zwykle ładna, wysmakowana) wprowadza w numer. A potem współgranie gitar, basu, klawiszy robi to, co w takim War robiła sekcja dęta, ha! Czyli chodzi nie tylko o ozdobniki, ale też o szkielet. No i w ogóle dobry tjun:
**** i 1/2.
Zion Train: *****. Bo tu nie chce się za bardzo analizować, tu leci się razem z piosenką. Czy też raczej czeka z przejęciem. Niech wreszcie przyjedzie. Chociaż… warto zwrócić uwagę na partię basu zdublowaną gitarką – bo to jest właśnie taka Marleyowska fraza rytmiczno-melodyczna, o jakiej pisałem wyżej. Cudna sama w sobie.
Pimper’s Paradise zawsze podobało mi się trochę mniej, ale w sumie… dziś jakoś lepiej się słucha. Choć tu akurat klawisz brzmi mi dość słabo.
-****.
No i kurde wielki finał: najpierw
Could You Be Loved: *****! Nie-reggae i reggae za razem – taka progresywna afrojamajska muza
. Wszystkie dźwięki (bogato!) super: ta od-początku-do-końca-gitarka, rytm, partia basu, etno-dźwięki, piano, chóry, zaśpiewy, pokrzykiwania (
say something!) – jest kawał wypasionej, gorącej muzy, dla mnie jeden z najmocniejszych numerów w repertuarze BMW. Potem kontrastowo
Forever Loving Jah: chłód, tradycja, prostota. I zawsze ta sama mgła w czaszcze przy słuchaniu. Jeden z najbardziej przejmujących utworów Marleya:
*****! No i wreszcie wiadomo: testament Boba. Czasem mam wrażenie, że
Redemption Song to jakiś międzynarodowy, międzypokoleniowy hymn. I jedna z moich ulubionych piosenek w ogóle. Człowiek i gitara:
*****!
O minusikach może innym razem. I tak nie spodziewałem się, że dziś cokolwiek napiszę o Uprising. Tak jak wspomniałem, jest to zaległy kwietniowy post.
PS. Bob ze swoją sekcją rytmiczną:
one drop!