Zakończenie płyty bywa dla mnie bardziej istotne niż otwarcie. Wiadomo, odpadają wszelkie przyziemności komercyjne, nie trzeba już przykuwać uwagi, stroić się w piórka, uderzać obuchem czy szokować. Kończy się płyta i zaczyna życie i owo napięcie między rzeczywistością artystyczną i... prawdziwą może mieć całkiem mistyczne konsekwencje, najlepsze są te płyty które jeszcze trwają po wyłączeniu. Oczywiście artyści mają świadomość tego jak ważna jest ostatnia pozycja w trackliście i zwykle jest ona wyjątkowa, choć i najlepszym zdarzają się tutaj mniej lub bardziej ewidentne wpadki (dla mnie ostatnie numery na takich albumach jak
Help!,
Obscured By Clouds,
Seventeen Seconds czy
Grace są najgorsze na płycie). Gdy myślałem o tym wątku bardzo mnie wzięła cholera na bonusy i w pełni zdałem sobie sprawę jak bardzo mogą zepsuć coś dobrego... Mój wpis będzie bardziej o samych zakończeniach ostatnich utworów niż ostatnich utworach samych w sobie, ale zachęcam do uwag i otym i otym...
Oto moja 10 najfajniejszych zakączeń:
1. Armia - rozmowa saksofonów w
The Other Side na
Freaku – długie, narracyjne zakończenie pośrodku drogi między wybrzmieniem a wyciszeniem, no i ostatni dźwięk, niby pomysł najprostszy z możliwych, a jaki trafny
2. Tomasz Budzyński – pianino w
Domu na
Lunie – świetnie tkwi ni to na tym świecie ni to poza tym światem
3. The Stranglers – zabawy z wysokością dźwięku w
Enough Time na
Black and White, trochę śmieszne, bardzo przerażające i jakże w zgodzie z resztą utworu
4. The Doors
a. ...
this is the eeeeend... – typowy szeroki morrisonowski melizmat w dół, no musiał się tu znaleźć, bo to sztandarowe zakończenie piosenki, płyty, imprezy, wszystkiego – bardzo dobrze że po tym ostatnim słowie są jeszcze te gitarowe dzwoneczki, nie jest tak łopatologicznie i... może to jednak nie jest koniec?
b. zakończenie
Hang On To Your Life – pomimo głosu Manzarka utwór dla mnie wspaniały, świetny sam w sobie jako zwieńczenie albumu ze swoimi trzema częściami w innym rytmie i tempie (ostatnia część to już galop choć jeszcze nie Simon), ale na samym już końcu
where’s it gonna end, a więc znowu „end” ale zupełnie inne, czasownikowe i podbarwione delayem i WTEDY jeszcze następuje ten świdrujący dźwięk bodajże z Mooga, bardzo mocne
5. na tej pozycji chciałbym uhonorować pomysł na krótki utwór na koniec, krótkie i wyraźne outro, które ma się sprawdzać właśnie jako zamknięcie płyty a niekoniecznie jej osobny składnik – czasem zapisany jako pełnoprawna piosenka (
My Mummy’s Dead z
Plastic Ono Band), czasem widniejący na okładce jako podutwór (
Exit na
Ummagummie lub
Commercial Break na
Modern Life Is Rubbish), czasem mający enigmatyczny status bonusa lub nie
(
Nocny lotnik), czasem nawet status ‘ukryty’ (to stukanie na końcu
Binaural), bywają żartobliwe, bywają poważne; oto dwa bieguny:
a.
Optigan 1 na
13 Blur – ten optigan to zdaje się jakiś dziwaczny instrument, w każdym razie kwintesencja smutku, ma dla mnie taką rangę jak The Final Sound na
Seventeen Seconds (swoją drogą dziwne że ten numer nie jest na końcu płyty)
b.
Duke of Edinburgh’s Lettuce na
Looking On The Move – nazwa raczej nieoficjalna, bo na płycie nieopisany, absurdalny żart najpierw parodiujący muzykę z lat 50-tych, a potem wcześniejszą ze zdeformowanym wokalem jak na starej płycie, absolutnie bez przesłanie a bywa, że daje mi więcej radości niż cała reszta płyty
6. Pink Floyd – ten zespół ma bardzo dobre końcówki, wybieram aż trzy:
a.
Jugband Blues – wzruszający pożegnalny czterowers Syda, tylko on i akustyczna gitara a jakie oceany znaczeń
b.
Echoes – te ogniki z początku utworu gasną pośród odlatującego efektu Gilmoura, gasną ale nie zasypiają, odzywają się inne ogniki w innych rejestrach i wygląda to tak jakby utwór wprawdzie się kończył, ale coś tam dopiero zaczynało tętnić, podoba mi się to napięcie
c. prognoza pogody w
Two Suns in the Sunset – utwór o zagładzie nuklearnej kończy się beznamiętnymi słowami spikera radiowego (które zresztą ledwie słychać):
„ jutro oczekiwana temperatura maksymalna – 4000 stopni celsiusza”, bardzo mocne
7. spośród wielu płyt z klamrą założoną na początku i na końcu (gong od tyłu i normalnie na
Days of Future Passed, bicie serca na
wiadomo czym,
Sarabanda na
Od wschodu do zachodu słońca itd. – warto wspomnieć o a n t y k l a m r z e na
The Wall, zdanie rozpoczęte na samym końcu albumu jest dokończone na jego początku) wybieram
organy na końcu
Teo Torriatte (i na początku
Tie Your Mother Down) z
A Day At The Races – chyba są tam nałożone dwie partie normalne i jedna od tyłu, i jest to zrobione tak świetnie że wydaje się jakby ten motyw ciągle i ciągle piał się do góry wbrew ograniczoności klawiatury, super
8.
to be thick as a ehm brick... – to że taka ogromna suita kończy się akapellą sprawia że czuję się nasycony
9. jeszcze dwa łapacze za serce:
a. przebudzeniowa tyrada Watersa na samym końcu
The Pros and Cons Of Hitch-Hiking – cala płyta dla mnie absolutnie beznadziejna ale to długie zdanie na samym końcu (okraszone smakowitym melizmatem na słowie alone) dość mnie roztrzula
b.
wind on the water carries me home... w
The Last Whale na płycie
Wind On The Water duetu Crosby & Nash – nie do końca rozwiązana harmonia (znowu to samo) świetnie zatrzymuje tę płytę w pół wyciągania jej z odtwarzacza
10. pociąg w
Podróży na Północ z
Latarką w oczy mroku – nie dość, że efekt naturalistyczny dobrze sczepiony z końcowym motywem gitary i świetnie ilustrujący cały numer, to jeszcze sam w sobie oczywiście bardzo pojemny
almost in Top 10 (kilka rzeczy które powinny być wyżej, ale...)
a. ostatni akord w
A Day in the Life – po crescendo orkiestry, jednoczesne walnięcie w trzy różne fortepiany, ciągnące się w nieskończoność i wyzyskujące brzmieniowo każde poruszenie powietrza, ale wszystko to na nic, bo potem te gupie gadanie
b. stęknięcie basu Titusa na koniec
Walkway To Heaven – jednak dla mnie byłoby lepiej jak by potem nie było tych śmiechów
c. przypomnienie tego co było do tej pory na płycie w
More of That Jazz, super pomysł tylko że sama piosenka mi się nie bardzo podoba
d. jednak
Abbey Road byłoby lepiej (świetnie!) bez
Her Majesty, chociaż....
i na sam koniec
wrong number (płyty które powinny (???) się kończyć inną piosenką)
1.
Help! (z tym Dizzy Miss Lizzy po Yesterday to jakieś chore jaja są)
2.
Rubber Soul (eee??? Run For Your Life???? O wiele lepiej byłoby gdy by na końcu było In My Life)
3.
Infernal Connection (lubię Konsumenta, ale tytułowy robiłby jeszcze większe wrażenie gdyby był na końcu, chyba)
(mam nadzieję że nie pojawi się tu zaraz post użytkownika Brian May zawierający tylko tytuły kilku płyt Queen
)