W sztuce można odnaleźć zadziwiające formuły.
Jedną z nich, która po prostu dosłownie rzuca się w oczy jest ta, którą można nazwać: Pryncypium Fotogeniczności. Zwyczajnie:
Artysta jest fotogeniczny.
Z czego jasno wynika, że:
Artysta musi być fotogeniczny.
Nie ulegajmy pozornej prostocie tych zdań, bo konsekwencje, które za nimi idą, są czasami trudne do przyjęcia i zagmatwane.
Pryncypium Fotogeniczności funkcjonuje w sposób pewny i bezwzględny, i w ogromnej większości dziedzin sztuki, z wyłączeniem może ze trzech sztuk zacienionych?
Muzyka, a dokładniej artysta muzyk, jest całkowicie oddany we władanie oka.
Jego podporządkowanie jest tak ogromne, że żarliwość z jaką się oku oddaje jest rodzajem powrotu do domu.
Słuchając muzyki np. takiego Mozarta, można być pewnym o jego niezrównanej ogładzie, piękności fotograficznego wizerunku, gdyby taki portret istniał…
… Charles Mingus był fotogeniczny wyjątkowo, ergo, był wyjątkowym artystą.
Na sławnym zdjęciu uwieczniającym dzień z 1958 roku, który nazwany będzie później Wielkim Dniem Harlemu, widać postać hardego brutala wyposażonego w długiego, białego papierosa. Złe spojrzenie żywcem kłuje przestrzeń, wydzierając się z papieru, niczym pod dotknięciem zaczarowanego ołówka, potrafi niepokoić nie na żarty. To z tym człowiekiem przymuszeni byli grać uczuciowi, a nierzadko arcydelikatni muzycy pokroju Erica Dolphyego!... i powody, dla których to robili, spowija tajemnicza mgła, jakby żywcem zdjęta znad październikowych angielskich łąk.
Mingus w tym okresie gra jeszcze w różnych konstelacjach, także ze swoim wielkim mistrzem: Dukiem Ellingtonem.
Wydaje mi się, że to właśnie Książę jest ojcem, do którego pragnie wracać niesforny Charles. Już wtedy ujawniła się w nim skłonność, tak łatwa do pochopnego osądzenia, by sprawy muzyczne załatwiać za pomocą ciężkich ciosów pięścią. Doświadczył tego co najmniej jeden z muzyków z orkiestry Ellingtona. Ta pewnego rodzaju nadwrażliwość, szorstkie przeczulenie, może świadczyć o wielu cechach, którymi niełatwo jest się chlubić, ale także i o tej śmiertelnej powadze z jaką traktował samą muzykę.
Mingus pomimo, a może dzięki?! swojemu trudnemu charakterowi zdobywa wielu przyjaciół. Z perkusistą Maxem Roachem otwiera prawdopodobnie pierwszą niezależną wytwórnię muzyczną. Pod szyldem „Debut” ukaże się kilka niezłych płyt.
Znacznie większe znaczenie ma stworzenie, wraz z Theo Macero, późniejszym producentem muzycznym wytwórni Columbia (KIND OF BLUE!), Jazz Composers Workshop.
To początek własnej drogi.
**1/2
Nagrania z lat 1954/55 z klarnecistą Johnem La Porta; tenorzystą, grającym na saksofonie barytonowym - Theo Macero; tak samo Georgem Barrow, niejakim Cirillo na pianinie; i na zmianę Rudym Nicholsemi i Kennym Clarkiem na perkusji.
Muzyka wypełniona „coolowymi” improwizacjami z solidnym akompaniamentem sekcji nie porywa. Jej solidność łączy się mocno w parze z pewną letniością. Ale na pewno już można było usłyszeć, w trzech kompozycjach Mingusa tę swoistą śpiewność, i wyczuć dotknięcie, jakim miał w przyszłości złamać me serce.