1977, 1978, 1979, 1980, 1981, 1982, 1983, 1984!... i 1985
„The Clash” ***** (wersja UK) **** 1/2 (wersja USA)
To się nazywa mocny początek! Ta plyta The Clash udowodnili, ze nie maja zamiaru być „jeszcze jedna” kapela, która wypłynęła na fali popularności punk rocka i przepadnie po wydaniu pierwszej plyty. Mocny punk, okraszony charakterystycznym wokalem Strummera, (który stanie się wizytowka i znakiem rozpoznawczym zespolu), nie pozbawionym melodii, ale daleki od mdłego i przesłodzonego grania w jakie często wpadaly kapele spod znaku „punk 77”. W tej muzyce słychać wściekłość i drapieżność, której prozno szukac, w wielu pozniejszych (choc teoretycznie ostrzej grających kapelach hardcore). Z taka formula korespondowaly tez testy mocno zaangażowane w kwestie społeczne. Już na tej plycie słychać jednak, ze dla chłopaków szufladka z etykietka „punk” jest za ciasna i kombinuja tez z innymi stylami, np. z reggae. Problem z ta plyta polega na tym, ze edycja na rynek amerykanski znacznie różniła się zestawem utworow, niż wersja oryginalna na rynek brytyjski, np. na amerykańskiej nie ma (ze zrozumialych względów
) „I’m so bored with the USA”. Osobiście uwazam, ze dobor utworow na wersji angielskiej jest lepszy... o pol gwiazdki
.
Szlagiery: „Clash City Rockers”, „White Riot”, „Garageland”, „White Man In Hammersmith Palaise”, „London’s Burning”, Career Opportunities”
„Give ‘Em Enough Rope” *** 3/4
Punkowej krucjaty, ciag dalszy... ale już mniej drapieżnie, za to bardziej melodyjnie. Słychać wyraznie, ze punkowa forma bardziej krepuje niż wyzwala, ale mimo wszystko, zespol ciagle traktuje ja jako swój glowny drogowskaz... Chociaż tekst do „All the Young Punks (New Boots & Contracts)” wskazuje, ze Clash, coraz bardziej krytycznie patrza na punkowa rewolte i coraz bardziej dystansuja się do całego ruchu.
Szlagiery: „Safe European Home”, „English Civil War”, „Tommy Gun” „I Fought the Law”
„London Calling” *****
OPUS MAGNUM! The Clash przelamali schemat punk rocka i w pelni rozwineli skrzydla. Nie wiem czy doznali przed nagraniem tej plyty, jakiegos wstrząsu, czy może zostali napromieniowani,grunt, ze wyszlo im to na dobre. Plyta wprost eksploduje pomysłami, a o tym, ze było ich pod dostatkiem świadczy fakt, ze w oryginale ukazala się na dwóch winylach. Według mnie jest to najlepszy koktajl w historii muzyki rockowej. Czego tu nie ma... jest i reggae, i ska, i funk, i rockabilly, i „tradycyjny” rock („tradycyjny” oczywiście w rozumieniu „clashowym”
), słychać tez echa jazzu, a wszystko to podszyte punk rockowa drapieżnością i werwa. W Anglii ta plyta ukazala się w 1979, natomiast w Stanach o rok pozniej i dzieki temu zostala przez Rolling Stone uznana, za najlepszy rockowy album lat 80-tych. Całkowicie się z tym zgadzam
. Wydana ostatnio edycja z okazji 25 lecia plyty zawiera dodatkowo dysk z nagraniami z prob oraz DVD z wywiadami, teledyskami i fragmentami filmu „Rude Boy”.
Szlagiery: cala plyta
„Sandinista!” ****
Uffff... to dopiero ciezar. Chłopaki dali calkiem po bandzie. W oryginale album ten ukazal się na trzech winylach, natomiast kompaktowa reedycja zawiera dwie plyty po brzegi napakowane muzyka. Przyznam się, ze odkad ta plyta trafila w moje rece czternaście lat temu, to do tej pory, ani razu nie dalem rady przesłuchać jej za jednym podejściem. Nawet nie dlatego, ze trwa tak długo.... Po prostu jest tam takie nagromadzenie pomysłów muzycznych, aranzacyjnych i Bog wie jeszcze jakich, ze zwyczajnie nie sposób uporac się z tym za jednym razem jeśli chce je się właściwie posmakowac i docenic. Przyznam, ze na początku ten album mnie przytłaczał, ale za którymś z koleji przesłuchań udalo mi się z nim oswojic. Jeżeli chodzi o strone muzyczna, to tym razem kroluje reggae (pojawia się po raz pierwszy dub) i coraz wyraźniej do glosu dochodzi funk. Pobrzmiewa tez czasem folk, a nawet rap, natomiast punka tu jak na lekarstwo, słychać go raczej w warstwie realizacyjnej niż w aranżacjach.
Szlagiery: „Hitsville U.K.”,”Ivan meets G.I.Joe”, „Police on my back”, „Lose this skin”
„Combat Rock” **** 1/2
Tym razem dostajemy skondensowana wersje koktajlu o nazwie „Clash”. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego większość recenzentow kreci nosem na ta plyte. Według mnie jest swietna. Pomijając już fakt, ze znalazl się na niej chyba największy (i najlepiej kojarzony) clashowy przeboj, to tym razem zaserwowana mieszanka jest latwiejsza do przełknięcia niż w przypadku poprzedniego wydawnictwa. Na pierwszy plan wysunął się funk, zdecydowanie mniej tu reggae (co nie znaczy, ze go nie ma), za to do lask powrócił punk i w sumie ta funk-punkowa hybryda brzmi naprawde świeżo i energetycznie.
Szlagiery: „Should I stay or should I go”, „Rock the Casbah”, „Straight to Hell”
„Cut the Crap” ** 1/2
Dziwna plyta... można powiedziec „o jedna plyte za daleko”. Z oryginalnego składu pozostali już tylko Strummer i Simonon. Glownie brakuje Jonesa (który był głównym kompozytorem repertuaru), natomiast na jego miejsce przyjęto dwóch gitarzystow. A co otrzymujemy?
Już pierwsze kawałki wskazuja, ze flirt z funkiem trwa nadal, niestety w przeciwieństwie do poprzednich plyt nie jest to już funk-punk, ale raczej funk spod znaku niejakiego Prince’a. Praktycznie w każdym kawałku słychać koszmarne klawisze, a klangujacy bas, przyprawia o bol zębów. Co prawda chłopaki probuja dodac utworom punkowego sznytu, ale czynia to glownie poprzez namiętne choralne spiewanie (a raczej skandowanie) refrenow. Efekt bardziej przypomina dokonania zespołów Oi! i streetpunk takich jak Cock Sparrer, czy Cockney Rejects, niż „stare” The Clash, ale nawet nie bylby może taki zły... gdyby nie to, ze jest polaczony z funkowa dyskoteka. Mimo wszystko, nawet nie to jest na tej plycie najgorsze... najgorsze jest to, ze na tej plycie zabraklo „pazura”, z którego dotychczas znany był zespol i niestety tutaj fragmenty nudne to raczej norma niż wyjatek.
Szlagiery: "We're the Clash!", "Are you red...y", "This is England"
ZYCIE PO ŚMIERCI:
„The Singles” ****
Chyba pierwsza skladanka jaka ukazala się po rozpadzie zespolu. Jeśli ktos chce usłyszeć Clash w skondensowanej pigulce, to ta plyta jest w sam raz. Same przeboje.
„Black Market Clash” *** 3/4
„Super Black Market Clash” ***
Tu mam problem. „Black Market Clash” mógłbym w zasadzie wrzucic do „regularnej” dyskografii Clash, ponieważ w nieco zmienionej wersji ukazala się już w 1980 roku... ale tylko na rynku amerykańskim. Na rynek europejski trafila już po rozpadzie zespolu. Otrzymujemy tu strony b singli, a takze wersje radiowe i dubowe znanych kawałków. Musze przyznac, ze jak na taki składak ta plyta jest calkiem spojna i broni się calkiem niezle. Gdyby komus było malo, może zapotarzyc się w jej rozszerzona o kolejne niepublikowane utwory wersje pt. „Super Black Market Clash”, ale akurat ta plyta podoba mi się już ciut mniej, bo bardziej zaczyna przypominac śmietnik do którego upchnięto wszystkie „ciekawostki”.
„The Story OF THE CLASH vol. 1” *** 1/2
Plyta wydana na fali popularności The Clash jaka wywołała reklama spodni Levi’s. Ot zwykla skladanka dla kogos, kto czul niedosyt po „The Singles” majaca na celu wyciagniecie kilku groszy. „Volume 1” w tytule wskazuje, ze miala to być czaesc jakiegos większego wydawnictwa, ale jak cas pokazal poprzestano tylko na czesci pierwszej.
„Clash On Broadway” *****
Baaaardzo ciekawe wydawnictwo. Nie jest to zwykly „best of”. Na tym trójpłytowym wydawnictwie można znaleźć oprocz największych przebojow, także wersje demo niektórych kawałków, a także (o ile mnie pamiec nie myli) dwa utwory nigdy wczesniej nie publikowane, w tym przepiekna ballade „Every little bit hurts”. Oprocz tego otrzymujemy gruba książeczkę, z historia zespolu zaopatrzona zarówno mnóstwo rzadkich zdjęć. Rzecz zarówno dla zagorzałych fanow, jak i dla tych, którzy chca poznac zespol lepiej, a nie chca kupowac wszystkich plyt.
„From Here To Eternity Live” *** 1/2
Pierwsza i jedyna jak dotad oficjalna koncertowa plyta zespolu. Z jednej strony wartosciowa dlatego, ze można się przekonac, iz na żywo utwory nabieraly nowego wyrazu (polecam wstep do „Train In Vain”), a czasem rozrastaly się o nowe elementy (jak chociazby w wypadku „White man In Hammersmith Palais, ktore zyskuje fragment ska). Szkoda tylko, ze nie jest to jeden koncert, ale nagrania zebrane z roznych lat i miejsc. Przez to plyta traci spójność.
„The Essential Clash” ***
Ostatnia oficjalna skladanka The Clash. „Okazja” do wydania tej plyty była (jak się domyślam) śmierć Joe Strummera. Stanowi ona jakby „soundtrack” do wydanego w tym czasie DVD zawierajacego teledyski zespolu. DVD nie widziałem, natomiast sama plyta to nic nadzwyczajnego. Po prostu kolejna skladanka.
TRIBUTE TO...
„Burning London” *** 1/2
Najbardziej znana plyta zawierajaca utwory The Clash grane przez innych wykonawcow (miedzy innymi przez Moby-ego, Rancid, No Doubt, Mighty Mighty Bosstoness i wielu innych). W sumie bez wybuchow. Czesc wykonawcow po prostu sprawnie odegrala numery Clashow, czesc strala się z nimi kombinowac i niestety przekombinowala, a tylko malej grupie udalo się zagrac na nowo stare kawałki nadając im wlasne pietno i nowe, swieze brzmienie.
„This Is Rockabilly Clash” ****
Niezla ciekawostka. Utwory The Clash grane przez kapele rockabilly w tym takie gwiazdy gatunku jak Frantic Flintstones, Caravans i Long Tall Texans. Rzecz naprawde warta uwagi. W rockabillowych aranżacjach numery nabieraja nowego wymiaru, czasem większej energii, a poza tym da się przy tym niezle tanczyc
.
„The Clash Tribute” ?
Tego „tribjuta” niestety dotychczas nie słyszałem, wiec gwiazdek nie bedzie. Wiem tylko, ze numery Clashow graja na nim wykonawcy związani ze scena punk 77 (miedzy innymi Vibrators) i Oi! (Business, Peter & the Test Tube Babies).
Ufff... to by było na tyle
Zdrowka zycze
PS: DVD nie opisywałem, bo niestety odtwarzacza się jeszcze nie dorobiłem.