Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest czw, 28 marca 2024 21:28:53

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 2 ] 
Autor Wiadomość
PostWysłany: ndz, 10 marca 2013 04:19:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 11 listopada 2004 16:00:25
Posty: 22846
Zacznę od uwagi ogólnej – komercja, konfekcja, masowa produkcja. Tyle, że jakoś polubiłem ten zespół i tak wyszło, że chyba najczęściej towarzyszy mi on przy jesiennych i zimowych spacerach po mieście. Oczywiście wtedy, gdy zdecyduję się w ogóle włożyć na uszy słuchawki. Gwiazdki należy traktować więc raczej z zastrzeżeniem, że to ocena dla fanów i koneserów. Określenie "gotyk", jeśli pojawi się w tekście też traktujcie z przymrużeniem oka.

Obrazek

Imagica (2000) **1/2

Imagica to właściwie materiał demo, który tytuł zawdzięcza pierwszej nazwie zespołu. Oblicze zespołu jeszcze się kształtuje, choć oczywiście mamy tu już sporo typowych dla The Birthday Massacre elementów, głównie w grze klawiszy. Syntetyczna sekcja rytmiczna też na ogół gra już to, co będzie grać zawsze. Czasem jest słodziej, niż później. Ogólnie jednak od początku tkwimy w konwencji amerykańskiego pop-horroru dla nastolatków. Czasem niepokojąco słodkiego i, przynajmniej dla mnie, kojarzącego się z dzieciństwem i popem lat 80-tych. Czasem trochę zbyt mdłego, mimo ostrych gitar. I, po prostu, źle nagranego. Chibi jeszcze nie czuje się zbyt pewnie jako wokalistka, ale dzięki temu czasami śpiewa ciekawiej, niż na późniejszych płytach. W rozpoczynającym materiał "Over" przywodzi na myśl, choć w sposób odległy, panią z Within Tempation. Dla zespołu najważniejszy z tej płyty jest chyba kawałek "The Birtday Massacre", dla mnie akurat dość słaby. Banalny automat, szeptanka Chiby, przechodząca w marnie zaśpiewany refren. I w sumie niewiele więcej. Ciekawiej robi się w następnym "Nothing and nowhere", a to za sprawą fajnych, niepokojących klawiszy. Niestety, sprawę znów kładzie wokal. Miły dla ucha, ale jeszcze nijaki i niepewny. Potem jeszcze "Queen of hearts", w którym wszystko się muzykom rozjeżdża (a szkoda) i "Nightime" – zapowiedź późniejszego, ukształtowanego stylu zespołu, tu jednak w formie ciągle słabiutkiej.

Najfajniejsze z tego materiału są dwa pierwsze kawałki, reszty mogłoby tak naprawdę nie być. Nie bez powodu nie wracam do tej demówki.

Obrazek

Nothing and nowhere (2002) ***

Tu już wszystko jest dobrze nagrane. Dostajemy kawałki znane z demówek i kilka świeżych rzeczy. Z nich – i z całej płyty – najlepszy jest "dyskotekowy" "Horror show". Płytę otwiera jednak "Happy birthday", czyli lepiej nagrana, ale wciąż nudnawa wersja "The Birthday Massacre". Przewijam. W "Horror show" pojawia się bardziej motoryczna perkusja, szybkie klawisze i mocne gitary. Chibi też nareszcie daje radę. Niby zwykła new romantic dyskoteka, a jednak jest w tym coś, co dla mnie stanowi o mocy tego zespołu. "Promise me" leci w sumie na podobnym patencie, tyle, że jest smutniejsze. Robi się trochę nudno, czego nie zmienia i "Under the stairs". Schody potem pojawiać się będą w co drugim, no, może co trzecim kawałku. Cóż, teksty TBM z biegiem czasu coraz bardziej wyglądają jak pisane przez jakiś generator gotyckich przebojów. Nie za to jednak cenimy ten zespół. Ziewamy i zasypiamy, chyba, że jesteśmy początkującymi nastolatkami – wtedy możemy wzruszyć się przy "To die for", romantycznym i mocnym (w konwencji) utworze o miłości, akurat dla małej gotki. Chlip. "I'll try to hold on./You're standing alone boy./Waiting for dreams boy./Waiting for something to make them come true./Don't ever leave boy./I'd miss you too much boy./I'll never forget you,/as long as I'm here." Trzeba nie mieć serca albo zupełnie nie znać angielskiego, by się nie wzruszyć. Ten kawałek to chyba całkiem spory przebój. Cóż, czego więcej może chcieć od muzyki mangowa, czarnoróżowa księżniczka? Reszta słuchaczy zasnęła, ale obudzi ich "Video kid", kolejny trochę żywszy numer. Całkiem fajny, ale to ciągle jeszcze nie to. "To" będzie na następnej płycie. Na tej mamy jeszcze powtórkę z "Over", z trochę innymi klawiszami. Wokalnie fajnie, ale – paradoksalnie – nabycie umiejętności wokalnych tu Chibi nie pomogło. A może to tylko ja jestem przyzwyczajony do tej starszej wersji? Przedostatnie "Broken" wprowadza trochę głębszy, niż dotąd, niepokój. Do fajnej linii wokalnej, dochodzą zaskakujące i całkiem udane zmiany tempa i drugi, skrzeczący horrorowo wokal. Klawisze też całkiem, całkiem. Chyba najbardziej dojrzały i klimatyczny numer na płycie. Ta kończy się trochę nijakim "The dream". Podsumowując – jest już lepiej, ale cały czas słychać, że zespół dopiero się rozkręca.

Obrazek

Violet (2004) ***1/2

Zaczyna być naprawdę fajnie. Po krótkim intrze "Lovers end" ze świetnymi, niepokojącymi (łatwo nadużywać tego słowa, pisząc o Birthday Massacre, ale pasuje jak ulał, klawiszami i takim tez głosem Chibi. Refren kojarzyć się może z jakimś bardziej schizofrenicznym Duran Duran, w zwrotkach mamy zaś już w pełni ukształtowany styl zespołu i jego wokalistki. Kulminacją kawałka jest zaś mroczna wyliczanka. Kolejny, tytułowy numer to znów TBM w wersji motorycznej, która – choć najpierw broniłem się przed tym skojarzeniem – przypomina Ladytron. Tu robi się już nawet nie tyle energetyczniej, co wręcz weselej. Oczywiście refren musi zwolnić, a muzycy sypią trochę za dużo cukru, ale trudno, trzeba przewinąć albo przywyknąć. Nie wiem, o co jest instrumentalny "Red", ale na szczęście nie trwa to zbyt długo. Na szczęście zaraz potem stylowy "Play dead", łączący dotychczasowe wątki w bardzo udatny sposób. A mi znowu przypomina się coś nieuchwytnego z muzyki dzieciństwa. Ale ten numer, choć dobry, to nic przy "Blue", pierwszym w historii zespołu kawałku, który dorobił się (jednego z niewielu) teledysków. Tu jest wszystko – mocne riffy, klawisze z horroru, zmienny nastroju i Chibi, która tu korzysta z prawie wszystkich swoich możliwości. Chyba pierwszy numer zespołu, któremu mogę dać 5 gwiazdek. Potem znowu niepotrzebny i nudny instrumental "Black", mało wnoszący, ale miły dla ucha "Holidays". W sumie – też trochę nudny, mimo obiecujących klawiszy na początku. Przewijam. Kończący płytę "Nevermind" to utwór bliźniaczy do "Violet". W porządku, ale i bez niego nic by się nie stało.

Obrazek

Walking with strangers (2007) ****1/2

Tym razem od początku jest mocniej. "Kill the lights" to kontynuacja "Violet" czy "Nevermind", ale fajniejsza. "Goodnight" trochę zwalnia, ale już nie nudzi, jak kilka poprzedniczek. Całkiem sporo się tu dzieje. O ile TBM chyba od pierwszej płyty wiedzieli, co chcą grać, a na drugiej już nawet im wyszło, tu osiągnęli coś w rodzaju perfekcji. W ramach swojej, nie oszukujmy się – mało wymagającej – konwencji. "Falling down" znów przyspiesza, łącząc typowe dla zespołu elementy w przebojową całość, podkreśloną jeszcze wkręcającym się w głowę refrenem. Niestety, trochę nudy wkrada się jednak na płytę razem z "Unfamiliar", na szczęście tym razem to chwilowy spadek napięcia przed bardzo mocnym środkiem płyty. Mamy tu po kolei rozpoczynające się najciężej w dotychczasowej historii zespołu "Red stars", przechodzę w płynący przyjemnie gotycki pop; typowe dla zespołu "Looking glass" z ciekawym, opartym na mocno osadzonym w latach 80-tych riffie przejściem między zwrotką i refrenem. Są tu jakieś echa "Never ending story" i podobnych klimatów. Wreszcie mocno taneczny i bardzo przebojowy "Science". Znowu jest trochę Ladytronowo. Ba, nawet bardziej, niż trochę. Coś z Ladytron w spokojniejszym wydaniu jest też w odświeżonym "Remember me", które pojawiło się już na pierwszej demówce. O ile ta powtórka jest uzasadniona, o tyle nie wiem, po jaką cholerę zespół znów sięga po "To die for"? Ta wersja jest może bardziej przekonująca, ale bez przesady – poprzednia nagrana była przecież dobrze, a romantyczne gotki i bez tego mają się przy czym na tej płycie wzruszyć. Umiarkowane wrażenie poprawia utwór tytułowy. Melodia, którą skądś już znamy, więc lubimy, motoryczny podkład i szybkie klawisze, fajnie śpiewany refren i całość kojarząca mi się z Sisters of Mercy dla odmiany, choć pewnie fani tego ostatniego zespołu mogliby się poczuć urażeni. Przepraszam. Bardzo lubię ten kawałek. Niestety, płyta się na nim nie kończy. I o ile "Weekend" jeszcze jakoś mogę przeżyć, ziewając, o tyle "Movie" to już za dużo nawet dla mnie, tak bezbronnego przecież wobec uroku The Birthday Massacre. Wyłączam.

Obrazek

Pins and needles (2010) ****

W zasadzie powtórka z rozrywki. Jeśli ktoś polubił zespół przy okazji poprzedniej płyty, tu będzie mógł posłuchać tego, co już zna, bez specjalnych wolt stylistycznych. Mamy więc kilka numerów wolniejszych, kilka szybszych, a jedne i drugie błąkają się po bagnistej okolicy między new romantic, nową falą i komercyjnym pseudogotykiem. Czasem jest trochę ostrzej, niż dotąd, ale nie jest to jakaś wyraźna zmiana. Gdyby wymieszać kawałki z tej i poprzedniej płyty, trudno byłoby dostrzec różnicę w muzyce czy sposobie śpiewania. Całość może wypada trochę słabiej, niż poprzednia płyta, ale na korzyść tej przemawia brak powtórzeń i ewidentnych gniotów w rodzaju "Movie". Trochę blisko jest tylko "Pale". Na szczęście skontrowane bardzo fajnym "Control", który był moim pierwszym punktem zaczepienia przy tej płycie. Następujące po nim "Shallow grave" jest chyba jeszcze lepsze. Następny fajny numer to "Midnight",w którym Chibi próbuje udawać psychopatkę, ale jakoś mało jest w tej roli przekonująca. Później jeszcze trzy ostrzejsze kawałki, z najmocniejszym i trochę wyróżniającym się w części instrumentalnej "Sleepwalking" i niestety... Znów kończą jakimś smętem, owszem, sympatyczniejszym, niż smęty ze starszych płyt, ale nie płakałbym, gdyby tego kawałka tu nie było. I już myślałem, że widać, tak muszą, gdy pojawiła się płyta...

Obrazek

Hide and seek (2012) ****

...na której jest na odwrót. Ale nie uprzedzajmy faktów. Ogólnie rzecz biorąc – ziewanko, znowu to samo. Jedyna zmiana, to, z mojego punktu widzenia, zmiana na gorsze. Zmieniły się bowiem proporcje i tych wolniejszych numerów jest więcej. Do mieszanki stylu dwóch poprzednich płyt dochodzą jakieś echa wcześniejszej "Violet". Pierwszy numer ("Leaving tonight") daje radę. W drugim ("Down") mamy znowu ostrzejsze gitary, a w przejsciach wokal brzmi wyjątkowo drapieżnie i pokazuje,że gdyby wokalistka chciała, to mogłaby śpiewać w jakimś zespole HC. Z tym, że nie chce. Jak to kobieta jest zresztą zmienna i nie może się zdecydować – gdy już na nas nakrzyczała, chce, żebyśmy zasnęli. "Play with fire", wbrew tytułowi, to numer leniwy i usypiający. Gdzieś po drugim numerze Chibi próbuje nawet uwodzić słuchacza, istnieje jednak ryzyko, że ten nie obudzi się przed końcem kawałka. Na szczęście później mamy żywsze "Need", które leży w sumie niedaleko od "Horror show". "Calling" pogłębia wrażenie, że muzycy zaczęli szukać inspiracji w swoich starszych płytach lub inspiracjach. Kawałek z tych na snucie się po mieście w wietrzny i deszczowy dzień. Słuchany z komputera w domu jakoś nie trafia w cel. Póxniej para – smętne "Alibis" i żywe "One promise". Tu znowu fajne klawisze i trochę pewniejszy, niż zwykle wokal – poprawnie,w porządku, ale bez żadnego kroku poza bezpieczne rejony. Trudno mi powiedzieć, czy mam nawet o to pretensje, czy tylko stwierdzam fakt. Od "Walking with strangers" TBM jest zespołem potwornie zachowawczym. "In this moment" to już w zasadzie czysty pop, "Cover my eyes" również, tyle, że klawisze znów bardziej new romanticowe. To przedostatni kawałek, który w pewnym sensie wydaje się wprowadzeniem do kończącego płytę "The long way home". Pierwszy dobry, z ciekawym, złudnie łagodnym refrenem, niepostrzeżenie przechodzi w drugi, który łamie dotychczasowy schemat – to nie jeden ze słabszych, a chyba najlepszy numer z tej płyty. To dwuminutowa, bardzo klimatyczna miniaturka, której mógłbym słuchać w kółko.

I to na razie tyle. Za rok, może dwa ukaże się kolejna płyta, która pewnie też mnie niczym nie zaskoczy, a której i tak będę słuchał przez zimniejsze miesiące roku.

Oprócz wymienionych płyt ukazały się jeszcze drugie demo, którego nie słyszałem, jedna płyta z remiksami i koncertówka – w sumie całkiem dobra na początek, choć obejmująca wyłącznie okres do "Walking with strangers" włącznie.

_________________
Mężczyzna pracujący tam powiedział:

- Z pańskim forum jest wszystko w porządku.


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: czw, 05 maja 2022 16:38:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
czw, 11 listopada 2004 16:00:25
Posty: 22846
napisałem ten temat tak dawno, że o tym zapomniałem i nawet myślałem, czy by nie napisać monografii TBM, ale skoro jest to tylko wspomnę, że nagrywają tak co rok, co dwa lata kolejne takie same płyty, ale już trudno na nich cokolwiek fajnego znaleźć.

_________________
Mężczyzna pracujący tam powiedział:

- Z pańskim forum jest wszystko w porządku.


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 2 ] 

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 67 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group