Dzień drugi.
Najpierw chłodziliśmy się w cieniu z Konradem, przebywając w pobliżu dużej sceny ("może dżoincika?"). Wystąpił polski zespół Hanimal, z paniami w składzie, ale o ile z początku wydawało się, że to będzie przyjemne, to ostatecznie okazało się dość męczące i lekko pretensjonalne. Potem "nazywamy się The Stubs, jesteśmy z Warszawy i nienawidzimy wszystkiego" - całkiem fajny, dynamiczny koncert z muzyką w duchu White Stripes albo Black Keys, tylko szybszą, bardziej punkową, no i z basem
. Na Kristen nie chciało mi się iść, wolałem w cieniu poczekać na Kobiety. Pippin, Marcello nie jest jakimś wybitnym numerem, ale taką charakterystyczną, leniwą piosneczką - może się podobać
. Inne numery też ok, choć bez rewelacji. W trakcie zostałem zawezwany do strefy piwnej, więc dalszy ciąg koncertu oglądałem z pewnego oddalenia, pośród Pilotowej świty. "Zakręcał nóżką Dża", co mnie ucieszyło. Potem poszliśmy na leśną na Tides From Nebula & Blindead, o czym już wszystko napisał Pilot. Hehe, najgorszy koncert festiwalu z tych, które wysłuchałem
. Wychodząc spotkaliśmy się z Frantzem, który wychynął gdzieś spośród namiotów stoisk muzycznych
. Potem Apteka na dużej. Nigdy nie widziałem tego zespołu, więc chętnie poszedłem - w liceum słuchało się ich sporo. Było nieźle
. Pissed Jeans to nie wiem czy uznać, że widziałem, chyba jednak nie. Za to Baroness widziałem w całości i z bliska. Cóż, rozumiem że mogą się podobać - dali niezły show. Ale zaskoczyło mnie, że to takie zwykłe mainstreamowe granie. Pamiętam, że pojawiali się w wątku asymertycznym, więc spodziewałem się czegoś innego. Niezłe dwugłosy, sprawne używanie dwóch gitar... Ale w sumie to dla mnie takie skrzyżowanie SOAD, Aerosmith i Iron Maiden, czyli żadne cuda
.
Potem był dylemat: Wedding Present grają "Seamonsters" czy Trzaska trzaska Różę. Wiedziałem, że nie chcę dzielić całości, i że Trzaskę może kiedyś jeszcze zobaczę, a Wedding Present pewnie nie. Myślałem też, że fajnie w taki sposób nawiązać znajomość z zespołem: wysłuchać na koncercie ich klasycznej płyty. No ale ostatecznie stłumiłem te głosy rozsądku i poszedłem na Mikołaja
.
Okazało się, że w namiocie eksperymentalnym wszyscy siedzą, tylko pod sceną ludzie się gromadzą na stojąco. Podszedłem tam pooglądać instrumentarium (dwa kontrabasy!), ale w sumie pozostałem. Kiedy pojawili się muzycy, z tyłu odezwały się głosy "siadać, siadać". Najpierw pomyślałem, że to fajne: koncert na siedząco. Ale kiedy ci pod sceną siedli, to odkryli, że barierka zasłania im wszystko, więc zaczęli wstawać. Ja również, ponieważ dotarł do mnie rozkazujący ton tego "siadać" i ozwał się we mnie lekki wkurw na dyktat leniwej i wygodnickiej większości. Zresztą po koncercie okazało się, że przez nich wiele osób które chciały wejść na Trzaskę, nie mogły bo nie było miejsca, więc całkiem wyzbyłem się wyrzutów sumienia. A pod sceną miałem bardzo dobry punkt widokowy: widziałem profile i plecy kontrabasistów, widziałem en face skasofonisto-klarnecistów, w tym samego Trzaskę, jak cudownie kierował całym składem. Tylko perkusista pozostawał zasłonięty.
No dla mnie był to prawie najlepszy koncert całego festiwalu: tajemnicza, mroczna, z kilkoma gwałtownymi momentami, muzyka. Mnóstwo niskich częstotliwości: te kontrabasy szarpane palcami, wzbudzane smyczkami czy bzyczane plastikowym pudełkiem. Trzaska patrzył i uśmiechał się gdy basistom dobrze szło. Do tego saksofony (takie do ziemi - barytony?) i klarnety (basowe? - oj brakuje mi otrzaskania). Kurde niemal Lustmord polskiego jazzu, myślę o Azbeście
. Długie, wciągające fragmenty muzyczne. Na koniec długie brawa - Trzaska chyba nie spodziewał się takiego gorącego przyjęcia - i jeszcze jeden fragment. Nie widziałem "Róży", nie znam też muzyki z tego filmu - to podobno było premierowe wykonanie na żywo - ale na pewno chcę poznać. Świetny koncert.
Już za chwilę był Thurston Moore. Niby nawet wbiłem pod scenę, żeby popatrzeć jak gra, wysłuchałem 2 - 3 numerów, ale jednak szkoda było mi tego Trzaski w środku. Chciałem, żeby miał czas na wybrzmienie - okazało się, że ja nie do końca lubię taki tryb festiwalowy, jeśli chodzi o takie, rzeczywiście, muzyczne przeżycia. Niby słyszałem, że jadą jak Soniki, uśmiechałem się na ton zapowiedzi lidera, stwierdziłem też, że ma chyba najleszego jak dotąd na festiwalu pałkera... Ale ostatecznie postanowiłem się zmyć, odpocząć, przygotować się mentalnie do Stooges
. A że okazało się, że kolejek brak, to jeszcze skorzystałem z prysznica (podejrzewam, że ludzi zniechęcił brak ciepłej wody). Potem jeszcze zjadłem hot doga, wypiłem kawę i kilkanaście minut przed zająłem miejsce pod sceną. Potem ciężko byłoby tam wleźć - to był chyba najmocniej obstawiony koncert festiwalu.
Stałem tam, stałem, wśród tłumu, nic się nie działo, czas mi się trochę dłużył. Nagle wchodzą, w sekundę biorą instrumenty, w sekundę zaczynają jechać "Raw Power" i w tej samej sekundzie pojawia się Iggy, jak zwykle tylko w obcisłych biodrówkach, z długimi włosami (balejaż
) i od razu tańczy ten swój małpi szalony taniec! Zero zapowiedzi, próbowania instrumentów czy coś, od razu, kurde, jazda, wow! Iggy podbiega do mikrofonu, spluwa na swoją własną pierś i zaczyna śpiewać
Tłum tańczy, wrzeszczy, poci się, jest kurde nieźle! No i tak cały koncert! Iggy szaleje, prycha wodą, rzuca butelkami, przeklina... Zmusza bramkarzy żeby wpuścili na scenę ludzi, ci ludzie tam wchodzą, ściskają się z muzykami, no nie wierzę własnym oczom, zaczyna się szaleństwo, tańce z Iggym (jaki niziutki chłopiec!), rock'n'roll! No i tak to leci, a ja obijam się pod sceną, ciasne pogo, niekiedy parują mi okulary i nic nie widzę, zdzieram gardło. "Synu, gdzie byłeś kiedy Iggy grał "I Wanna Be Your Dog"?" - "W pogo ojcze!"
Miałem lekkie poczucie, że to oczywiście jest spektakl, że ludzie dostają to czego oczekują, że ten bassman kopulujący ze wzmacniaczem chyba nie robi tego z potrzeby sera, ale i tak było zajebiście!
Tylko szkoda, że na koniec nie przypieprzyli jeszcze "1969", no ale nic. Iggy wygląda najgorzej gdy owija się kablem
. No i ten starszy pan na scenie, który dba o kabel jego mikrofony - tata Iggiego?
Potem spotykam jeszcze rozentuzjazmowaną ekipę Pilota, odreagowujemy przy browarze wstrząs zetknięcia się z legendą. Żałuję, że nie mogę napisać esa do Peta. Pojawia się też kwestia czy Swans dadzą radę Iguaniemu. Mam zdanie na ten temat, ale jednak zachowuję je dla siebie. Kto wie?
Słychać Doomowy hip hop, ale jest mi to dość obojętne, mogliby mu wyłączyć prąd. Gdy zasypiam dostaję jeszcze smsa o znalezieniu kupy na pufie - co to za festiwalowe obyczaje?
W sumie dzień najbardziej intensywny muzycznie, widziałem najwięcej koncertów, w tym dwa na *****. Ekstra
.