SKALDOWIE (1967) ** i ½
najlepszy numer: Między nami morze
najlepszy moment: ostatni refren Zabrońcie kwitnąć kwiatom
najgorszy numer: Nocne tramwaje
Jeśli potraktujemy ten album jako płytę rockową (czy tylko big-beatową) to trzeba by okrzyknąć go czymś bardzo odkrywczym, bo żaden inny zespół na świecie na taką skalę i tak naturalnie nie zdołał zaimportować elementów muzyki klasycznej i ludowej do swojego brzmienia. Z drugiej strony, pierwsze trzy utwory na płycie nie mają z rockiem nic wspólnego, wiec można by powiedzieć że mamy tutaj do czynienia z szeroko pojętą muzyka rozrywkową, której zdarzyło się zahaczyć o rock. Ten niewiarygodny eklektyzm Skaldów odbije im się później głęboką czkawką, bo niestety z całej gamy stylów i brzmień, które ten zespół objął, generalnie pamięta się tylko o papapapapapapapie i lajlalalaj... Poniekąd sami są sobie winni, ale o tym za chwilę. Na debiucie Skaldów grają różne składy i całość robi dosyć chaotyczne wrażenie, które pogarsza jeszcze cholernie słabe brzmienie całości. Tu i ówdzie przebijają jednak poblaski niekłamanego geniuszu kompozytorskiego Andrzeja Zielińskiego, któremu piosenki zdają się wylewać z palców litrami, jak olej. Talent ów poparty jest pełnymi wyobraźni aranżacjami, wysokimi umiejętnościami muzyków (pomijam tutaj gitary braci Kaczmarskich, które brzmią jak wyjęte z wczesnych płyt The Swinging Blue Jeans i innych trzeciorzędnych gwiazdek szeździesiony) i prześwietnymi harmoniami wokalnymi braci Zielińskich. No i najlepiej jest gdy tekst do piosenki Skaldów napisze poeta Leszek Aleksander Moczulski. Utwór Między nami morze to wszystko świetnie pokazuje, a tuż zanim nadciąga roztańczony Jarmark. Uciekaj uciekaj i Moja czarownica rozpoczynają watek podhalański w twórczości Skaldów.
WSZYSTKO MI MÓWI ŻE MNIE KTOŚ POKOCHAŁ (1968) ** i ¾
najlepszy utwór: Nie całuj mnie pierwsza
najlepsza kompozycja: Zawołam na pomoc wszystkie ptaki (wersja definitywna: patrz
Antologia)
najlepszy moment: podhalańskie spiętrzenie w Dwudziestym szóstym marzeniu
najgorszy numer: Będzie kolęda
Kilka rzeczy wyraźnie na plus w porównaniu do debiutu. Przede wszystkim wszystkie piosenki są autorstwa Andrzeja Zielińskiego (oprócz zamykającej płytę, moim zdaniem zupełnie zbędnej Czy jeszcze zdążę), poza tym wreszcie ustalił się skład: na płycie zdołali wystąpić zarówno basista Konrad Ratyński, jak i gitarzysta Jerzy Tarsiński, którzy obok braci Zielińskich i perkusisty Jana Budziaszka grają w zespole do dziś. No i brzmienie jest nieco lepsze, ale od razu mówię że mam poważne zastrzeżenia do mixu większości utworów (ich słabość najlepiej wychodzi w porównaniu z tzw. wersjami radiowymi, o których za chwilę) – wokale są tak strasznie z przodu i utwory w ogóle nie oddychają tymi lasami i łąkami, o których mowa w tekstach. No i niestety na płycie pojawiają się Alibapki, których jestem zaciekłym wrogiem. Nie mam zastrzeżeń do utworu Nie całuj mnie pierwsza (tekst Osieckiej broni się ostatkiem sił, ale się jednak broni, a muzycznie to modelowy barock, do tego świetnie zaśpiewany), lubię także kolejny pastisz góralski pt. Na wirsycku (świetne solo gitary elektrycznej w miejscu i skali zarezerwowanych zazwyczaj dla skrzypiec). Muszę też podkreślić świetne wokale Jacka Zielińskiego (Śpiewam, bo muszę). Z drugiej strony Będzie kolęda, nawiązująca chyba do folkloru miejskiego, to dla mnie przykład pretensjonalnego utworu, który udaje, że jest żartobliwy – będzie takich niestety więcej.
Uwaga, wzorem zespołów brytyjskich nagrywających wersje radiowe swoich piosenek dla BBC, także polskie zespoły w tamtym czasie przygotowywały takie wersje (ciekawe dlaczego, prawo autorskie za komuny praktycznie nie istniało). Co ciekawe, w przypadku Skaldów, prawie ZAWSZE wersja radiowa danego utworu wydaje mi się dużo lepsza niż płytowa i akurat piosenki z tej płyty pokazują to w sposób bardzo dobitny. Przede wszystkim Sen dla mojej dziewczyny, który na płycie brzmi płasko i ugina się pod ciężarem przerysowanego wokalu, w wersji radiowej (można ją znaleźć na
Balladach ) został zagrany szybciej, lżej i z większym polotem, aż można dać się unieść. Podobnie Zawołam na pomoc wszystkje ptaki – w wersji radiowej (vide [i słyche]
Antologia) błyszczy werbel i hi-hat Budziaszka, trąbka Jacka Zielińskiego, uderzają świetnie poprowadzone wokale, dla mnie to najświetniej zaaranżowany numer zespołu... Na płycie to nie to... Dwudzieste szóste marzenie zostało już zupełnie zmasakrowane przez ohydne organy, no i nie ma przesteru w gitarze Jamrozego, ten utwór brzmi wręcz komicznie na płycie, a to przecież taka świetna piosenka.
CAŁA JESTEŚ W SKOWRONKACH (1969) ***
najlepszy utwór: Malowany dym
najlepszy moment: druga dygresja w Malowanym dymu i przejście do ostatniej zwrotki (bas!)
najgorszy numer: Wieczór na dworcu w Kansas City
Najbardziej beatlesowska płyta Skaldów i najbardziej przebojowa: wszyscy znają Kulig, Wiolonczelistkę, Listonosza i Kansas City, a pewnie i Króliczek i numer tytułowy obiły się o uszy. Niestety nie zawsze te hity przekonują mnie pod względem artystycznym (nie znoszę papapapa, a Kansas City to już wprost nienawidzę). Króliczek mnie raczej uśmiecha (zwłaszcza że pojawił się w panu Samochodziku), a numer tytułowy wzrusza (tylko że znowu w wersji radiowej, bez tylu nakładek wokalnych i bez takiej ciężkiej orkiestry). Malowany dym, z kolei, to do tej pory najlepsze połączenie stylistyki beatlesowskiej (i to z okresu
Revolvera – bas trochę jak w Taxmanie) i podhalańskiej, super numer. Jeśli mowa o kolei to
a w sąsiedniej wsi to pociąg wykoleił się – czyli Żeby coś się stało z nami, wreszcie coś, jak dla mnie, autentycznie śmiesznego – modlitwa ucznia, żeby była powódź, to nie będzie musiał iść do szkoły. Jest jeszcze nieco art-rockowy Dwadzieścia minut po północy, trochę w stylu Procol Harum, nie do końca chyba udany, być może tym razem przydała by się bardziej wgniatająca w ziemię produkcja.
OD WSCHODU DO ZACHODU SŁOŃCA (1970) **** i ¾
najlepszy utwór: Nadejdziesz od strony mórz
najlepszy moment: wybuch i uspokojenie pod koniec Nadejdziesz od strony mórz
najgorszy numer: Mateusz IV
Andrzej Zieliński postanowił, że Skaldowie będą wydawać albumy parami: bardziej ambitny/ bardziej piosenkowy. Wydali trzy takie sety i ten okres stanowi kulminację ich działalności, talent rozlewał się tak bardzo że nawet te w założeniu piosenkowe płyty były miejscami całkiem progresywne. Niniejszy album jest chyba najrówniejszym w dyskografii, od początku do końca trzyma bardzo wysoki poziom, pełnej piątki nie daję, bo na innych płytach bywa więcej genialnych momentów. Tutaj jednak też jest w czym się zasłuchać, przede wszystkim do instrumentarium zespołu weszed Hammond i brzmienie stało się bardziej zawiesiste, cięższe. Nie ma już za bardzo się z czego śmiać, płyta stanowi całkiem udaną manifestację artystyczną. Dwa utwory robią na mnie największe wrażenie: przepiękna Zawieja (do wiersza Tuwima) zilustrowana chyba najbardziej zwiewną partią pianina jaką słyszałem oraz apokaliptyczny Nadejdziesz od strony mórz – harmonie wokalne w refrenie są oszałamiające (mnie), a kiedy wydaje się że jest już po wszystkim i pewne jest że człowiek przyszłości przyniesie jednak pokój, następuje wybuch:
a jeśli przyjdziesz w morzu krwi groźniejszy niż dziś? i przepięknie namalowana głosami Partity (bardziej zachowawcze od Alibabek) pożoga. Utworu tytułowego i Cisza krzyczy też nie da się zlekceważyć, a jeszcze super Katastrofa, właściwie wszystko świetne... a nie.. jest jeszcze Mateusz IV, w którym zazwyczaj niezawodny Leszek Aleksander Moczulski tym razem się dramatycznie wyłożył przy opisie domorosłego Don Kichota z Komańczy:
ja pomagam ludziom
ja pomagam ptakom
zwariowanym sercem, myślą byle jaką
ja leczę gołębie przez was przejechane
gładzę psy bezdomne o piątej nad ranem
jaaaa!
szkoda bo z innym tekstem mogłaby to być art-rockowa perełka
Mimo wszystko serdecznie polecam ten album.
TY (1970) **** i ½
najlepszy utwór: Coraz większe oczekiwanie
najlepszy moment: zakończenie Zwariowanego koa
najgorszy utwór: Póki ludzie się kochają
Jak szybko świat się kręci, jak szybko co dniaa... Tak zaczyna się mój ulubiony album Skaldów. Nie mogło być inaczej, skoro tu można znaleźć jeden z dwóch najlepszych dla mnie utworów zespołu: Coraz większe oczekiwanie, nie mogę pojąć jak to się stało ze ten utwór nie upadł pod ciężarem tak rozbuchanej aranżacji (rożek, męski chór, harmonie, smyczki, objęcia) – może to zasługa tej przepięknej melodii... i tekstu o rodzącej się powoli miłości... Przepiękny utwór, a to przecież nie wszystko – jest tutaj świetna melodia (i harmonia pożyczona z linii hammonda do Gimme Some Lovin’) Na wszystkich dworcach świata oparta o rytm imitujący stukot kół pociągu, znowu ze świetnym tekstem Moczulskiego. Kultowe na Małej uonce, hehe, Zwariowane koo też niczego sobie, przy tym przechodzi w zadziorny jazzrockowy 2-1-0-Start, a w dodatku na zakończenie płyty pojawia się jego repryza (Epilog), co – w połączeniu z ambitnymi piosenkami Ostatnia scena (która opowiada o śmierci Cybulskiego) i może trochę przesadzoną Narodził się człowiek sprawia że z piosenkowego w zamyśle albumu zrobiło się całkiem art-rockowe dziełko, bardzo zresztą moodybluesowe w klimacie.
KRYWAŃ KRYWAŃ (1973) **** i ½
najlepszy utwór: Juhas zmarł
najlepszy moment: zabawy Zielińskiego z gałką zmieniającą tonację w suicie
najgorszy numer: Fioletowa dama
O ile poprzednia płyta była art-popowa, tutaj mamy zdecydowanie do czynienia z rockiem progresywnym. Pierwszą stronę płyty wypełnia suita Krywaniu Krywaniu, zdecydowanie zasługuje na miano suity (nie jest to zlepek nieprzystających do siebie fragmentów), zagrana jest świetnie (co ciekawe, całą płytę nagrano w jedną noc, przez co brzmienie jest prawie koncertowe i nie przytłacza), gra Andrzeja Zielińskiego zdradza wyraźny wpływ Keitha Emersona (pomijając cytat z
Obrazków, te zabawy pokrętłem wysokości tonu mówią same za siebie), ale i Jacek dodaje niezłe solo na sfuzzowanych skrzypcach. Trochę jak na Thick as a Brick mamy tutaj niepotrzebne atonalne spiętrzenie, ale całość robi bardzo dobre wrażenie. W sumie się trochę dziwię, że mi się tak podoba, bo utwór skonstruowany jest jak jeden wielki jam. Z drugiej strony, nagrania koncertowe z tamtego okresu pokazują że całość była bardzo dobrze przemyślana i przetrenowana – tak naprawdę improwizacji jest w Krywaniu bardzo niewiele. Jeszcze lepsze są trzy pierwsze utwory na stronie drugiej. Juhas zmarł w niepojęty dla mnie sposób łączy góralszczyznę z klimatami pseudokaraibskimi, okazuje się że ma to jednak sens, trójgłos Zielińskich i Ratyńskiego jest potężny, a na dodatek mamy tutaj świetne solo gitary i trąbki, a wszystko pod dyktando wyśmienitej partii fortepianowej Andrzeja Zielińskiego. Podobny fortepian nadaje smaku przepięknej piosence Jeszcze kocham (chyba najlepszy tekst w historii zespołu). Z kolei w Gdzie mam ciebie szukać na pierwszy plan wychodzi, co bardzo rzadkie u Skaldów, przesterowana gitara, która przynosi nie tylko żeliwny riff, ale i udane solo później. Niestety zamykający płytę instrumental, poza otwierającym motywem zagranym na Hammondzie nie przynosi nic poza nijakimi solówkami donikąd i obniża wartość tej, w niektórych kręgach kultowej, płyty
WSZYSTKIM ZAKOCHANYM (1973) ****
najlepszy utwór: Wolne są kwiaty na łące
najlepszy moment: przejście ze zwrotki do refrenu Księżyca we włosach
najgorszy numer: Tylko muzyka
Dobra płyta ale złamana na pół: obok świetnych prog-rockowych monumentów z pastoralnymi oddechami pojawiają się – po raz pierwszy i niestety nie ostatni – klimaty bardzo opolskie (Tylko muzyka i tytułowy). Otwarcie wspaniałe, tekst trochę zbyt pretensjonalny, ale bracia Zielińscy wspaniale sobie z nim poradzili w rozbrajający sposób wypowiadając linijkę
jest tylko ten czas co trwa jako „jest tylko ten czas O2”, muzycznie zaś ten numer i Dajcie mi snu godzinę cichą to czysty prog, świetnie zresztą zagrany. Mój ulubiony numer Wolne są kwiaty na łące jest przepięknie umiejscowiony między dwoma monumentalnymi piosenkami jak dolina w Tatrach. Oprócz tego wyróżnia się pocieszna ludowa stylizacja Basetlo basetlino i piosenka Księżyc we włosy, w której to z lekko bossa-novovej zwrotki wybucha potężny refren z jednym z najlepszych trójgłosów jakie w życiu słyszałem. Niestety znowu dwa utwory (Łagodne światło twoich oczu świetnie ilustrujący przejście ze złotej jesieni w ponure przedzimie i leciutkie Zaśnij słoneczko) o wiele lepiej wypadają w wersjach radiowych.
CISZA KRZYCZY – LIVE IN LENINGRAD ’72 (2007) *** (tzn. jakość dźwięku *, wykonanie *****)
najlepszy utwór: Cisza krzyczy
najlepszy moment: zakończenie Angel
najgorszy utwór: Kansas
Zapis koncertu w ZSRR dokonany na magnetofonie szpulowym przy pomocy jednego mikrofonu. Jakość jest skandaliczna, ale mimo wszystko cieszę się, że kupiłem owego oficjalnego bootlega – pod względem wykonawczym wersje koncertowe potrafią zgnieść wykonania studyjne w pył. Dotyczy to zwłaszcza tzw. przebojów, bas w Prześlicznej wiolonczelistce jest wręcz drapieżny, nawet Kansas jest wykonany z jakimś ogniem... Bas Ratyńskiego brzmi dwa razy solidniej niż na studyjnych albumach, także Tarsińskiego jest więcej i ostrzej, najbardziej ich partie zaskakują w wydłużonej (m.in. o cytaty z Cream) wersji utworu Cisza krzyczy (niestety jakość dźwięku w tym utworze jest wręcz potworna – zapewne mikrofon się przegrzał). Harmonie wokalne oczywiście mniej subtelne niż na płytach, ale strat jest niewiele. Zaskakuje wybór utworów – jest dużo prog-rocka z płyty
Wszystkim zakochanym. W kilku utworach Skaldowie śpiewają to zwrotkę, to refren, po rosyjsku, przez co zdobywają pole dla wykonania utworu Hendrixa Angel i jest to wykonanie dobre, na dwie gitary (Jacek Zieliński niespodziewanie wtóruje Tarsińskiemu), z przyzwoitą wymową angielską by Konrad Ratyński. Szkoda że Skaldowie nie zechcieli bardziej wyeksponować gitar w swojej twórczości, tutaj aż się srebrzą... Świetny, świetny koncert.
STWORZENIA ŚWIATA CZĘŚĆ DRUGA (1977) *** i ¾
najlepszy utwór: tytułowy
najlepsza kompozycja: Miłość przez wieki się nie zmienia
najlepszy moment: przejścia perkusyjne Budziaszka w Miłość przez wieki się nie zmienia
najgorszy utwór: Przechodząc obok siebie
Na tej płycie znajduje się mój drugi ulubiony numer Skaldów – skomponowany i zaśpiewany przez basistę Miłość przez wieki się nie zmienia. Zanim poznałem Armię to był zdecydowanie mój numer 1 jeśli chodzi o polską muzykę. Niestety wersja z płyty woła o pomstę do nieba, jest to znakomity pzrykłąd tego jak nieudolna realizacja może spierdolić świetny numer. Na szczęście na
Antologii i Balladach można znaleźć wersję z NRD, niby wszystko jest zagrane nuta w nutę tak samo, tylko odrobinę szybciej, ale wyprodukowane jest to tak, że wszystko się klei, chórki braci Zielińskich brzmią potężnie, Hammond rozlewa się po całym utworze, a już Jan Budziaszek gra tak, że czapki z głów. Niestety problemy z produkcją nagrań prześladowały zespół przez całą karierę. Co do suity tytułowej, kiedyś popełniłem błąd wzruszając nad nią ramionami, że to niby niepotrzebny Krywań 2, muszę to niniejszym odszczekać, utwór ma o wiele większy ciężar, często pojawiają się klasycyzujące wyciszenia, nie brakuje wprawdzie galopów a la Krywań, ale są o wiele bardziej nasycone kolorystycznie. Niestety, zwłaszcza we fragmencie końcowym, brzmienie syntezatorów wyraźnie kiczowate, sugeruje kierunek w którym zespół podąży za chwilę. Nasza miłość jak wiatr halny udanie wpisuje się w nurt podhalański, a Jak znikający punkt, po nijakiej zwrotce, zaskakuje mocnym, rockowym refrenem (tym razem Jacek śpiewa wyższą harmonię). Przechodząc obok siebie to już niestety czysty pop. Ten album to taki
Wind and Wuthering Skaldów, sprytnie podsumowując złoty okres zespołu, przestrzega przed ciągiem dalszym.
SZANUJMY WSPOMNIENIA (1976)
REZERWAT MIŁOŚCI (1979)
DROGA LUDZI (1980)
PODRÓŻ MAGICZNA (1996 – ale nagrania z lat 76-81)
Niestety znam tylko fragmenty tych płyt, które pozwalają wysnuć wniosek, że zespół powoli, ale konsekwentnie podążył w rejony jeszcze bardziej popowe (wyjątkiem może być
Podróż magiczna, podobno już nieosiągalna na rynku, która zawiera kolejne dwie suity). Na pewno i na tych płytach można znaleźć perełki takie jak Pójdę do nieba i Dziej się nam ballado (obydwie tradycyjnie lepsze w wersjach radiowych), albo zaśpiewane gościnnie przez Stanisława Wenglorza Nie widzę ciebie w swych marzeniach.
NIE DOMYKAJMY DRZWI (1989)
Na początku lat osiemdziesiątych Skaldowie pojechali w trasę po USA, tam, zdaje się, zastał ich stan wojenny, w każdym razie Andrzej Zieliński do kraju nie wrócił, a stanowisko lidera objął jego brat, który moim zdaniem do pisania piosenek ma mniejszą smykałkę. Może nawet nie byłoby bardzo źle, ale niniejszą płytę kompletnie pogrążyło osiemdziesionowe brzmienie. Z koncertów miło zapamiętałem jedną z czterech piosenek Konrada Ratyńskiego, które tutaj dołożył – Niebo w twoich rękach.
MOJE BETLEJEM (1993)
Płyty jako takiej nie znam, ale chciałem tutaj napisać, że w pewnym momencie swojego życia perkusista Skaldów zaczął doświadczać... objawień maryjnych i został de facto świeckim kaznodzieją (wszystko pod kontrolą Kościoła), pisząc kolejne części Dzienniczka perkusisty i jeżdżąc po kraju z rekolekcjami, Poniekąd jednym z owoców tego nawrócenia jest właśnie ta płyta – tak jak 2TM2,3 jeździ ze swoimi koncertami postnymi, tak Skaldowie od wielu lat prezentują materiał z
Mojego Betlejem w kościołach w całej Polsce, oczywiście w okresie Bożego Narodzenia. Byłem na jednym z takich koncertów i szczerze mówiąc niewiele zapamiętałem, ale najnowszy numer Dzienniczka (w czerwonej okładce) a także książkę – wywiad z Budziaszkiem gorąco polecam, jako przykład dojrzałej (i przy tym kładącej nacisk na radość, choć nie beztroskę) duchowości zupełnie pozbawionej jakiejś nachalnej pobożności.
KOLEKCJA CZWÓREK (2000) **
najlepszy utwór: Po górach po chmurach
najlepszy moment: Klawisze Zielińskiego w Żółtych płomieniach liści
najgorszy utwór: Kolorowa piosenka
Można tutaj znaleźć ważny utwór w Żółtych płomieniach liści zaśpiewany przez Skaldów wraz z Łucją Prus – przyczepiłbym się do miejscami pretensjonalnego tekstu Osieckiej, ale moją uwagę szczególnie zwraca tu gra Andrzeja Zielińskiego, bardzo rzadko muzyka maluje mi obrazy przed oczami, tej piosence się udało, ilekroć ją słyszę, przed oczyma stają mi wierzby i drogi, wszystko co polskie, a przecież patriota ze mnie raczej żaden, szok. Jeszcze bardziej podoba mi się galopująca kolęda Po górach po chmurach (świetne harmonie). Poza tym kilka świetnych utworów znanych z regularnych albumów (2-1-0-Start), ale jeśli chodzi o niealbumowy materiał to cienizna straszna.
HARMONIA ŚWIATA (2006) ** i ½
najlepszy utwór: może Morskie Oko
najlepszy moment: solo gitary w Białych lawinach
najgorszy utwór: Nasza patetyczna
Po raz kolejny realizatorzy i producenci nagrań zrobili zespołowi wielką krzywdę. Połowa utworów skomponowana przez Andrzeja, połowa przez Jacka i to są rzeczy różne od siebie jak północ i południe, a wyprodukowano je wg. takiego samego patentu: główny wokal wywalony daleko do przodu, reszta daleko w tle, babeczki zamiast klasycznego trójgłosu, nienaturalnie (plastikowo) brzmiący fortepian. Kompozycje Jacka przypominają trochę rzeczy z Piwnicy pod Baranami, lepiej im w takich „autorskich” aranżach i chyba na dłuższą metę robią lepsze wrażenie, choć może brakuje im polotu kompozytorskiego Andrzeja. A Andrzej nie zatracił daru pisania piosenek i zgrabnych, i ambitnych, ale wykonania bywają tak kiczowate, że włos się na głowie jeży. No i te teksty... Spośród piosenek Andrzeja najlepsze wrażenie zrobiła na mnie leciutka i nienachalnie nostalgiczna Tyle, Jacek zrobił więcej przyzwoitych rzeczy, ale jakoś nie bardzo chce mi się do nich wracać. Piszę to z bólem, ale nie wiem czy nawet ocena 2,5 nie jest zawyżona.
NAGRANIA KONCERTOWE Z LAT 1966 – 1990 (z serii z Archiwum Polskiego Radia, vol. 16-17) (2008) **
najlepszy utwór: Nie widzę ciebie w swych marzeniach
najlepszy moment: wokal Andrzeja Zielińskiego w 20 minut po północy
najgorszy utwór: Wiązanka przebojów
Jak słusznie zauważył jeden z koordynatorów projektu, nie są to nagrania koncertowe lecz festiwalowe. Na przestrzeni czterech płyt i 27 lat grania możemy prześledzić całą opolsko-sopocko-kołobrzeską drogę Skaldów
(no, prawie całą, bo wykonanie Krywania z 1974 roku nie zachowało się..) Kilkanaście świetnych numerów jest zdewaluowanych przez indolencję akustyków (przez całą niemal pierwszą płytę coś jest nie tak, a to nie słychać perkusji, a to słychać tylko perkusję), albo świadectwo artystycznych kompromisów (Stawka większa niż życie i Wiązanka przebojów żołnierskich w Kołobrzegu), czy też niemal artystycznego samobójstwa (syntezatorowe wykonania szlagierów w 1990). Smutna płyta, mimo oczywistych perełek.
Pozostaje pytanie, kto jest winien temu, że zespół Skaldowie nagrał kilkaset świetnych piosenek a gra w kółko tylko 20 (nawet na płycie
Skaldowie na dwa fortepiany (2007), firmowanej przez Andrzeja Zielińskiego i klasycznego pianistę Stanisława Deję musiał się pojawić i Króliczek i Kansas, i Kulig i Listonosz...) Masowe oczekiwania? Samozadowolenie zespołu? Więzienie rutyny? Z drugiej strony, Skaldowie nagrywają właśnie nową płytę
Oddychać i kochać, a ja nie wiem czy chce mi się na nią czekać. Bardzo liczę natomiast na zapowiadany box z nagraniami radiowymi.