Ścianka. Bardzo ważny zespół na polskiej mapie muzyki alternatywnej. Debiutowali w latach dziewięćdziesiątych doskonałą płytą „Statek kosmiczny” wydaną przez Biodro Records, a później potrafili utrzymać wysoką formę z okresu pierwszej płyty. Czasy ich debiutu to był świetny okres dla takiej muzyki. Chwilę później rynek jednak zmienił się całkowicie, a tamte czasy zatarły się w pamięci. Ścianka nadal jednak istnieje, choć jest to raczej byt ukryty, dla tych którzy pamiętają.
„Statek kosmiczny” [1998], czyli wiosna
„Coś się ściska samo, chciało biec by trochę prędzej
Ale też bo szkoda i wyrzucać tak od razu?
Nie za późno jest to wcale i skuter czeka w kuchni
Je kanapki na śniadanie na kolację też bo wróci
I Już jest!”
Debiut absolutny. W moim rankingu jedna z najważniejszych płyt lat dziewięćdziesiątych. Garażowe granie przywodzące na myśl The Stooges, MC5, Velvet Underground czy Mudhoney przefiltrowane przez psychodelię oraz zagrane z pasją przez muzyków o sporych umiejętnościach technicznych. Czegoś takiego w naszym kraju nigdy nie było. Ani wcześniej, ani później. Statek kosmiczny przyleciał z przestrzeni międzygwiezdnej i wszystko powywracał do góry nogami, a potem porwał słuchacza w kosmos, wyniósł na orbitę, a w międzyczasie niepostrzeżenie wykonał mnóstwo akrobacji. Nie bacząc na próżnię. Wydawnictwo zostało dostrzeżone oraz docenione, a piosenka „Skuter” stała się nawet sporym hitem. Mózgiem całego projektu od początku był Maciej Cieślak. Jego autorstwa była prawie cała muzyka oraz teksty. Należy dodać, że warstwa liryczna w przypadku tego zespołu jest zawsze równie intrygująca co dźwiękowa. W momencie fonograficznego debiutu składu dopełniał Arkady Kowalczyk, perkusista grający w zespole do dziś, klawiszowiec Jacek Lachowicz oraz Tran Chi, basista wietnamskiego pochodzenia.
Psychodeliczny odlot i śródoceaniczne improwizacje są na tej płycie zrównoważone zacięciem piosenkowym. Kąśliwym, wykręconym, ale nie pozbawionym przebojowości, często wpadającym w ucho, a czasem po prostu kojącym. „Statek kosmiczny” jest przesączony młodzieńczą energią, specyficznym humorem, chęcią gry oraz masą intrygujących pomysłów, z których każdy jest strzałem w dziesiątkę. Płyta jest wiosną, rozbuchaną, pełną witalności, energii, skumulowanej wewnątrz eksplozji.
W tym roku wytwórnia My Shit In You Coffee wydała bardzo wyczekiwaną reedycję tej płyty. Dobrze się stało, bo nakład od dawna był niedostępny.
Ocena: *****
„Dni wiatru” [2001], czyli jesień
„Tutaj nie masz czego szukać,
Jeżeli sam wcześniej nie znalazłeś”
Na drugiej płycie zespół zaprezentował muzykę kompletnie odmienną niż na „Statku kosmicznym”. Zamiast kolejnej porcji witalności Ścianka zaproponowała słuchaczom ciszę i pozorny spokój. Pierwszy utwór prezentuje się wręcz minimalistycznie i w jakimś stopniu zapowiada charakter tej płyty. Delikatne i oszczędnie oraz lekko psychodelicznie. Taką atmosferę tworzą pomrukiwania instrumentów połączone z melorecytacją. Można śmiało stwierdzić, że jest to w znacznej mierze muzyka ilustracyjna, pełna jesiennych pejzaży, sennych majaków, ciemnych chmur oraz świstu wiatru. To kierunek obrany na tej płycie. Tutaj najważniejsze są pojedyncze dźwięki tworzące odpowiedni nastrój, świadome pominięcie melodii oraz unikanie zamkniętych form. „Latający pies” również operuje podobnym nastrojem. Trzeci w kolejce „Piotrek” wprowadza inną atmosferę. Bardzo znerwicowaną. Utwór jest monologiem „upośledzonego chłopaka”. To bardzo dziwna historia prowadząca słuchacza nie tylko w stronę jesieni, ale chyba gdzieś znacznie dalej, do wnętrza głowy słuchacza. Słuchowisko „piotrkowe” kończy się po ponad 11 minutach. „19.XI” przenosi nas w drugą połowę listopada. Przejmujące zimno, padający deszcz, drzewa bez liści, brak słońca. Jeden z najpiękniejszych utworów polskiej muzyki zderza się chwilę później z odrażającym „Spychaczem”, który jako jeden z niewielu fragmentów na tej płycie operuje hałasem. Na myśl przychodzą mi wczesne płyty Swans, Einsturzende Neubauten i muzyka teatralna, to ten sam rodzaj emocji, ten sam potencjał ilustracyjny. Po tym brudnym fragmencie pojawia się jedna z moich ulubionych kompozycji Ścianki. „Iris, The Sleeps Under The Snow” to pierwsza i jedyna piosenka na tej płycie. Najpiękniejsza. Tylko głos, gitara akustyczna, trochę klawiszy i jakiś tamburyn. Do końca płyty zostało około 25 minut. Przez kolejne dwanaście będzie nas wiózł „Czarny autobus”. Jakże inna to podróż od tej przeżytej na „statku kosmicznym”! Jaki mroczny, jak mocno pochłaniający światło! „***” przenoszą nas do zadymionej knajpy. Pełnej ludzi, a jednak całkowicie pustej. Trzyminutowa cisza poprzedzająca „Oceans Fall Down” niepokoi. Finał. Mroczny. Jesień dopiero się zaczęła.
Z perspektywy czasu można stwierdzić, że to jedna z najbardziej eksperymentalnych płyt wydanych przez polski zespół. Co ciekawe w swoim czasie została należycie doceniona, a jej pojawienie się było szeroko komentowane w prasie muzycznej. Po ponad dekadzie od wydania nie straciła nic ze swojego uroku. Uwypukliła się za to jej pionierskość.
„Dni wiatru” do dnia dzisiejszego nie doczekały się wznowienia, a chętnych do jej posiadania jest wielu, co niestety przekłada się na wysokie ceny. Wznowienia w najbliższym czasie raczej nie będzie. Wydawca nie jest skłonny ani odstąpić za rozsądną cenę praw do płyty, ani samodzielnie jej wznowić.
Ocena: **** 1/4
„Sława EP” [2001], czyli przedwiośnie
„Patrzę na Twoją fotografię, którą dziś przysłałeś mi.
I wypowiedzieć nie potrafię męki tych ostatnich dni.
Dziś przebolałam już wszystko, zapomniałam już wszystko,
zrozumiałam i wiem.”
Zima wita się z wiosną. Cztery przeróbki cudzych kompozycji. Nostalgiczna i pełna smutku piosenka „Nigdy” Sławy Przybylskiej przez kilka początkowych chwil sprawia, że na naszej twarzy pojawia się uśmiech. Po chwili jednak wpadamy w zadumę, z której wytrąca nas „flipperowa” wersja „Smoke On The Water” Deep Purple. Przewrotna, ale z wiernie odegraną solówką, co tylko wzmacnia komizm całej sytuacji. Kolejne dwa utwory są już całkiem serio. „Ocean” Lou Reeda i „Tomorrow Never Knows” The Beatles koją nas psychodelicznymi oparami. Utwory są jakby skomponowane specjalnie dla Ścianki. Finał „Revolvera” The Beatles trwa tutaj prawie 10 minut i moim zdaniem pokazuje to, co „ukryli” Bitelsi. Tak powinna brzmieć „pełna wersja” tej kompozycji. Genialna przeróbka. Kto wie, czy nie jedna z najwspanialszych.
Ocena: ****
„Białe wakacje” [2002], czyli lato
„Nie dam ci nic i ty nie dasz mi nic
Mieszkamy na zupełnie różnych drzewach
Do twoich drzwi nie pasuje mój klucz
A z naszych okien widać inne miasta i nieba”
Lato, lato… Słońce, skwar, cień pod drzewem. Ścianka funduje swoim słuchaczom ciągłe teleportacje w różne pory roku. Lato nie potrzebuje eksperymentu, lato jest piosenką. A tych piosenek jest tutaj całkiem sporo. Jest dynamicznie, energetycznie, z wykopem. Energia lata jest odczuwalna, jego leniwość również. Płyty najlepiej słucha się podczas przygotowań do wakacyjnej podróży. Z plecakiem, bez aut, raczej pociągiem, z przesiadkami, oczekiwaniem na dworcu, z trasą przez małe miejscowości. Autostop też może być. Piosenka jest z bluesa. Czasem z samą gitarą i głosem, czasem całym zespołem. Czasem blues zmienia się w ambient, czasem w psychodeliczną podróż. Nocne podróże w lecie są piękne, choć nostalgiczne, można szybować, ale nie trzeba się bać. Wszystko zacznie straszyć dopiero zimą. Byk rogaty bodzie.
„Białe wakacje” są najbardziej przystępną płytą długogrającą Ścianki. Zespół penetruje rejony muzyki z końca lat 60-tych, ale podaje je w „ściankowym” sosie. A jakże to inny sos niż ten z debiutu, gdzie również przemierzali ścieżki tamtych lat! Chyba od tej płyty radziłbym rozpocząć przygodę. Odlot i ból zostawmy na później. Najlepiej jak już minie lato.
Ocena: ****
„Pan Planeta” [2006], czyli zima
„Odpuściłem się sobie
Coś tam pękło a nic nie boli,
Noc bezpieczna jest
Zawsze kochać będzie mnie miasto.
„Pan Planeta”. Ostatni jak do tej pory album długogrający. Znów inny. Zimny. Styczniowy. I zepsuty. Właściwie nie ma tu piosenek, a jeśli są, to tylko jakieś niedokończone, niepełne, popsute. Na repertuar składa się hałas, wyliczanki oraz dwa odloty. Czuć, że album nie jest do końca zamknięty, chyba zabrakło czasu. Skład z tej płyty nie istniał w chwili jej wydania. Prócz tych wszystkich zakamarków, ułamanych dźwięków, strachów znajdują się dwie wyjątkowe perły. „Boję się zasnąć…” oraz „Wichura/Głowa czerwonego byka”, które swoją długością składają się na ponad 1/3 czasu trwania albumu. Obie tajemnicze, ponure, ponętne, wciągające i absolutnie chłodne. W przypadku tej drugiej kompozycji-improwizacji stykamy się po raz kolejny ze Ścianką najbardziej żywiołową, pełną transu, wciągającą słuchacza niczym tytułowa wichura.
Ocena: ***3/4
„Secret Sister” [2007], czyli polska złota jesień
„(…) to bezcenne pamiątki po dziś nieżyjących muzykach, geniuszach polskiego ale i światowego jazzu, zmarłych tragicznie w pamiętnym wypadku autokarowym pod Rzeszowem.”
Chyba trochę eksperyment. Płyta zupełnie odmienna. Jazzowo-filmowa. Nagrana w składzie rozszerzonym o instrumenty dęte. Na dodatek bardzo krótka, trwająca niewiele ponad 20 minut. I bardzo ciepła, co nie zdarza się Ściance zbyt często. Bardzo ciekawy jest pomysł na którym został oparty album. Na okładce czytamy tekst, że mamy do czynienia z nagraniami nieżyjących muzyków, które przetrwały dzięki kopii odnalezionej w stolicy Danii. Pomijając całą humorystyczną otoczkę stwierdzam, że to bardzo smaczna przekąska, która miała być krótką pauzą przed obiecywaną płytą, a jak do tej pory stanowi studyjne zamknięcie dorobku Ścianki.
Ocena: ****
Świadomie pominąłem recenzje różnorakich demówek oraz singli [czasem kwalifikowanych jako epki]. Na „Robaki”, „...And Your Bus Stop Here”, „Białe Wakacje EP”, „Harfa Traw EP”, „Boję się zasnąć, boję się wrócić do domu” może przyjdzie kiedyś czas. Jest też świeże DVD z materiałem zarejestrowanym w marcu 2010 na koncercie w Warszawie.
Koncertowo to dla mnie jeden z bardziej atrakcyjnych zespołów, więc wspomnę w wielkim skrócie co, gdzie i kiedy.
Byłem na czterech koncertach Ścianki. Pierwszy 10 grudnia 2004 roku w Poznaniu, w lokalu o nazwie Piwnica 21. Był to jeden z najwspanialszych koncertów w moim życiu. Zespół grał jeszcze z Lachowiczem i Koczanem. Zaprezentowali dwa sety. Pierwszy, jeśli mnie pamięć nie myli, był piosenkowy, choć mocno podrasowany swobodą sceniczną i zakończony jakimś odlotem. Po krótkiej pauzie zaczął się set drugi w całości oparty na improwizacji. Zespół grał bez przerwy chyba godzinę. Podczas występu publiczność została zaproszona na scenę, basista grał leżąc na łóżku szpitalnym, na scenie biegał pies (tak, ten z okładki „Białych wakacji”), wszyscy tańczyli, a zespół porywał szaleńczym pędem. Tak, to był jeden z najważniejszych koncertów w moim życiu.
Drugi raz jesienią w Łubu Dubu w Krakowie (23.10.2005). Była jesień, kiepski czas. Zespół był po przegrupowaniu. Odszedł Lachowicz i Koczan. Nowym basistą został Biela z zespołu Kristen. Ścianka zaprezentowała wtedy trochę materiału z „Pana Planety”, sporo hałasowali, ale koncert był krótki.
Trzecie podejście miało miejsce w klubie Re, również w Krakowie (16.04.2007). I tam były ciarki. Mimo, że zespół powinien promować wtedy „Secret Sister”, skupili się na nowych piosenkach, które do tej pory nie został wydane na płycie. Wybitny koncert.
Czwarte, i jak dotąd ostatnie spotkanie odbyło się na mysłowickim Offie (17.08.2007). Było fajnie, ale zamiast otwartej przestrzeni wolę Ściankę w klubie, gdzie energia jest bardziej skumulowana. Z niecierpliwością czekam na kolejny koncert.