Wielu z nas ma swój ulubiony, ukochany zespół. Kapelą mojego życia zdecydowanie jest właśnie Metallica. Ich muzyka od lat mi się nie nudzi, wraca do mnie jak bumerang. Ich koncerty są dla mnie wielkim wydarzeniem, 3 z 4 na których byłem + tegoroczne Pearl Jam w Pradze zaliczam do moich koncertów życia (na Sonisphere 2010 podobało mi się jakoś mniej niż w Chorzowie 2008, Gelsenkirchen 2011 oraz tegorocznej Pradze).
Jakoś tak jest, że poszczególni członkowie Mety (no może oprócz mistrza riffów Hetfielda) nie są największymi mistrzami na swoich pozycjach (Lars
). Jednak razem tworzą przez te już ponad 30 lat niesamowitą mieszankę wybuchową. Muzykę, która jest towarzyszką mojego życia i za to jestem tym kolesiom cholernie wdzięczny.
Przy ocenie ich albumów trudno mi zachować obiektywizm niestety.
Kill'em All - album pełen młodzieńczej pasji, buntu, chęci skopania tyłków
Jak się okazało jeden z prekursorskich w tworzącym się thrash metalu. Do dziś te kawałki nie straciły swojego uroku, a na koncertach miażdżą. Seek and Destroy do dziś niemal zawsze kończy świetnie występy Czterech Jeźdźców. Jedyne mankamenty jakie mogą doskwierać przy odtwarzaniu tego albumu dzisiaj to jak dla mnie ówczesna produkcja oraz niewyrobiony jeszcze głos Hetfielda. No dobra, warstwa liryczna też jeszcze nie jest zbyt genialna.
Ale ten album to naprawdę pokaz siły. 8/10
Ride the Lightning - Metallica bardzo szybko dojrzała. Mamy tu pierwszą klasyczną balladę, piękny instrumental, ciekawsze i dojrzalsze teksty. No ale przede wszystkim to klasyka gatunku.
Przez długi czas był to mój ulubiony krążek Metalliki. 9+/10
Master of Puppets - Dla wielu najlepszy thrash metalowy album wszechczasów. Czy słusznie? Nie wiem, bo ja mimo dziwnej produkcji i braku Cliffa Burtona za najlepszy uważam kolejny album, ale nie da się zaprzeczyć, że to wybitne dzieło. 9+/10
...And Justice for All - Mimo, że album ten nie należy do słuchanych najczęściej przeze mnie to jakoś tak jest, że cenię go najbardziej. Zamyka pewien etap historii zespołu, Lars jak dla mnie u szczytu swoich możliwości, rozbudowane utwory i niezwykła surowość w formie. Harvester of Sorrow jak dla mnie wyrywa zęby bez znieczulenia i jest idealnym metalowym kawałkiem. Jest tu też wspaniałe po spokojnym początku galopujące coraz szybciej w rytm gradu pocisków One. Któż nie zna tego utworu? Jak dla mnie to arcydzieło nawet pomimo niesłyszalnego basu, po prostu te utwory bronią się same. 10/10
Metallica - Album bez tytułu, słynny Czarny Album. Popchnął zespół na szczyt, na stadiony. Produkcja idealna. Nie znam lepiej brzmiącego metalowego albumu. Kopalnia metallikowych hitów, w tym The Unforgiven z wyśmienitą solówką Hammeta, który jest moją ukochaną balladą. Utwory na tym krążku stały się krótsze, mniej rozbudowane, ale bardziej chwytliwe co na pewno mocno przyczyniło się dla sukcesu komercyjnego. Bardzo się cieszę, że w tym roku grali Czarny Album w całości, bo można było premierowo usłyszeć na żywo niektóre mniej doceniane kawałki takie jak My Friend of Misery. 9+/10
Load +
Reload - Te dwa albumy warto potraktować łącznie. Odejście od metalowych korzeni w kierunku hardrockowych brzmień moim zdaniem wyszedł na dobre. Metallica w takim wydaniu naprawdę dobrze się sprawdziła, a tak moglibyśmy dostać jakiś wtórny album będący nieudaną kopią wcześniejszych dokonań. A tak dostaliśmy mnóstwo cudownych utworów w innych klimatach. Bleeding Me mógłbym śmiało nazwać jednym z hymnów mojego życia.
Do tego można dorzucić takie perły jak The Outlaw Torn, Until it Sleeps czy Fixxxer. A nie brakuje też utworów na petardzie jak Fuel. Jest też na obu krążkach kilka utworów, które jakoś mnie nie ruszają mnie za bardzo jak Ronnie, ale przy całokształcie obu tych wydawnictw nie zauważam tego specjalnie. Dodałbym, że to najbardziej dojrzały i najlepszy tekstowo czas Hetfielda. 8+/10
Garage, Inc. Zespół przez lata nagrywał i grywał różne covery stąd logiczne posunięcie, że w końcu zebrali to wszystko na jedno wydawnictwo dorzucając nowe covery. W ostatnich latach też się tego trochę zebrało, więc po cichu liczę, że za kilka lat doczekamy się też Garage 2.
Album wyraźnie pokazuje skąd chłopaki brali inspiracje i jest to niejako hołd złożony tamtym wykonawcom. Największe wrażenie z tych wszystkich przeróbek zrobiło na mnie zdecydowanie Turn the Page Boba Segera, a ze starszych nagrań najbardziej lubię Am I Evil. 8/10
S&M - Koncertówka, która wymaga wg mnie potraktowania jak album. Bo to jednak koncerty z orkiestrą symfoniczną. :] Moim zdaniem nagrali to w najlepszym możliwym momencie, bo Hetfield wokalnie był wówczas w bardzo dobrej formie. Michael Kamen okazał się bardzo dobrym partnerem dla tego eksperymentu, wiele kawałków naprawdę wybrzmiewa potężnie i zyskały nową głębie. Szkoda, że nie wszystkie, ale cóż.
Dwa nowe utwory stworzone specjalnie na tę okazje wypadły naprawdę bardzo dobrze na tle klasyków. 7/10
St. Anger - Album nagrany w trudnym momencie dla zespołu, wewnętrzne konfilkty, problemy osobiste Hetfielda niemal rozsadziły zespół, ale na szczęście przetrwali i wrócili uodpornieni na wiele wcześniejszego zła. Album często nienawidzony, także przez dziwne brzmienie. Ale ma swój urok. Gniew kipi w tym albumie i naprawdę słucha się go doskonale, gdy jest się w*urwionym.
Polecam sprawdzić, koniecznie głośno! Mi osobiście nieraz pozwolił zdjąć negatywne emocje. Co ważne ten album to jakby nie było powrót do metalowego grania. 7/10
Death Magnetic - Kolejny powrót do thrash metalowych korzeni. Album bardzo dobry, ale jednak do klasycznych albumów z lat 80ych za trudno jest chyba doskoczyć.
Niemniej jednak udany album i ciągle pokazujący, że starzejąc się można ciągle dać łupnia. Minusem jak dla mnie gra Ulricha. Daje się odczuć, że od lat leniuchuje i nie ćwiczy, a jego pomysły nie są już tak świetne jak kiedyś. Dobrze, że Hetfield nadrabia riffami jak zawsze. 8-/10
Lulu - kolaboracja z Lou Reedem. Bardziej jego album niż Mety. Zjedzony przez recenzentów i fanów metalu. Fani Lou Reeda podobno zachwyceni.
A jak dla mnie to dzieło naprawdę ciekawe. Czasem wokale/melorecytacje Lou Reeda naprawdę drażniące i za bardzo gryzą się muzyką. Idealnym pomysłem byłoby jak dla mnie dokooptować do wielu partii jakąś wokalistkę. Szkoda, że Lou Reed nie wpadł na taki pomysł, ale no miał inną wizję. Warto kilka razy spróbować przesłuchać całość, bo to materiał, który z czasem się przegryza. Niestety w niektórych partiach Reeda nie mogę słuchać, ale w takim Frustration z chorym klimatem wypada to wg mnie idealnie. Pozostawiam ten album bez oceny.
Zespół się starzeje i tempo tworzenia nowych kawałków bardzo spadło. No cóż też myślę, że to co najlepsze już stworzyli, ale jeżeli utrzymają poziom z Death Magnetic to i tak z niecierpliwością czekam. Może i dobrze, że tak zwolnili. (mam nadzieję, że nie za bardzo
) Ważne, że dalej dają niesamowite koncerty. Ale czemu się dziwić skoro materiał do gry jest tak dobry.