Siemka! Jest na forum wątek o Fugazi, jest też wątek o Sonic Youth. Postanowiłem, że napiszę o zespole, który zawsze łączyłem z tą dwójką i który, wraz z nim, tworzy moją top 3 gitarowego, alternatywnego, hałaśliwego grania z lat 90. A więc
kim jest ten trzeci? Ano nazywa się on
UNWOUND.
Unwound to grupa z Olympii, USA. Olympia to niesamowicie ciekawe miasto. Jest tam uniwersytet, który realizuje jakieś nietypowe programy nauczania i generalnie traktujące studentów na luzie. Sprawiło to, że przynajmniej od lat 70 miasto jest siedliskiem wszelkich artystycznych dusz, freaków i innych tego typu postaci. Wpłynęło to zarówno na rozwój miejscowej sceny muzycznej, jak i działalności pozamuzycznej (fanziny, labele). To właśnie stamtąd pochodzi K Records - zasłużona, niezależna wytwórnia, promująca zespoły od umiejętnościach instrumentalnych, jak i konfiguracjach personalnych odbiegających od standardów przyjętych w muzyce rockowej. Logo K miał wydziarane na ręce Kurt Cobain - zresztą Nirvana przed sukcesem "Nevermind" obracała się w tych rejonach, a sam Kurt później czasem odgrażał się, że rzuci karierę w diabły i podpisze kontrakt z K. Inna ważna wytwórnia to Kill Rock Stars. Oni z kolei mieli wpływ na rozwoju ruchu riot grrrl, ale nie tylko, bo wydawali też bohaterów tego wątku.
Unwound powstał w 1991 roku. Gdybym miał opisać ich muzykę, komuś kto ledwo orientuje się w alternatywnych klimatach lat 90, to użyłbym właśnie porównania do Sonic Youth i Fugazi. Z Sonicami łączą ich skłonności do gitarowej psychodelii i fragmentów na krawędzi melodii i hałasu. Z Fugazi wspólne mają punkowe korzenie (koszulka na powyższym zdjęciu!) i więcej posthardkorowego czadu w swoim graniu. Oczywiście to nie wyczerpuje tematu, bo zespół był naprawdę bardzo twórczy. Przez większość czasu grali w trio, składającym się z Justina Trospera - gitara i wokal (grał świetne, bardzo melodyjne motywy, motywiki na tej gitarze - warto się wsłuchać), Vern Rumseya - bas (ten kontrował gitary basowymi riffami) i Sary Lund na perkusji (delikatne uderzenie i lekka niepewność w grze - a jednak świetnie się te bębny kleiły z resztą!). Trójka ta z płyty na płytę konsekwetnie rozszerzała stylistyczne granice, tego co tworzyła i warto obczaić właściwie całą dyskografię...
Unwound (1991) - ***...no może z wyjątkiem tego albumu. To pierwsza płyta Unwound, wydana jednak dopiero w 1995 roku, gdy zespół miał już kilka rzeczy na koncie. Na perkusji wtedy nie grała jeszcze Sara, ale Brandt Sandeno, co słychać. Tak samo słychać, że zespół jeszcze nie wyrobiony, za to wściekły i napięty, z wyjątkowo punkową postawą. Jest kilka przebłysków, tego co będzie później, ale generalnie to takie sympatyczne juwenilia, które warto sprawdzić, dopiero jak się obczai późniejsze płyty
Fake Train (1993) - ****Konkret! To już jest właściwy debiut we właściwym składzie. Już pierwszy numer "Dragnalus" w swoim riffie, charakterystycznej frazie wokalu i grze bębnów, definiuje styl, który będzie później poddawany różnym modyfikacjom, ale jednak pozostanie podstawą tego co robi grupa. Do punkowych korzeni wracamy w drugim numerze "Lucky Acid" - ale słychać, że zespół jest bardziej zwarty i kopie mocniej niż na zagubionym debiucie. Gdzieś między nagraniami, a tłoczeniem płyty, doszło do dziwnego błędu i trzy numery "Valentine Card","Kantina" i "Were, Are and Was or Is" przypadkiem zlepiły się w jedną, prawie 15-minutową ścieżkę. Niektórzy twierdzą, że był to szczęśliwy przypadek, bo powstała w ten sposób przypadkowa minisuita jest najmocniejszym punktem repertuaru wczesnego Unwound, łączącym zarówno czad, ich walcowe momenty, jak i ciągnące się gitarowe melodie. Miód!
New Plastic Ideas (1994) - ****+Wow, ale album! Zwarty (9 numerów - co prawda niektóre długie), mocny, ale niepozbawiony delikatnych momentów. Na początek 1-2 PUNCH "Entirely Different Matters" i "What Was Wound" z gęstymi gitarami i emocjonalnymi wokalami. W psychodelicznym "Abstraktions" zespół po raz pierwszy odlatuje na tereny post-rocka i wychodzi mu to świetnie - właśnie ze względu na wspomniane zdolności melodyczne Justina. Świetne jest też walcujące "Hexenzsene" i "All Souls Day" - minimalistyczny początek, bębny i brzędękanie i nagle taaaki riff. Płyta bez słabych punktów, zespół w bardzo dobrej formie.
The Future of What (1995) - ****Ten album zawsze jakoś mi umykał, ale na pewno był dobry. Zapamiętałem go jako ciężką, emocjonalną płytę z wieloma krzyczanymi wokalami. Ale mało pamiętam, więc na razie milczę
Repetition (1996)- *****Jedna z moich ulubionych płyt na świecie. Wyraźnie dzieli się na dwie połowy, przedzielone instrumentalem "Sensible" na bas i bębny (jakiś dubik tam się wkrada). Strona A. to rekapitulacja tego co było wcześniej, ale w ulepszonej, dopieszczonej formie. Tutaj zwraca moją uwagę szczególnie "Corpse Pose" ze świetnym basowym riffem powtarzanym w kółko i geometryczne motywy przewodnie "Unauthorized Autobiography" i "Lowest Common Denominator" (w ogóle ta figura, która się powtarza w tym drugim... - ile razy próbowaliśmy nieudolnie skopiowac ten patent w jakimś swoim garażowym graniu z ziomkami). Strona B. to już totalny odlot - przepiekne sonicowe "Lady Elect", "Fingernails on the Chalkboard", gdzie przez pięć minut naśladują tytułowe paznokcie na tablicy, ale wcale mnie to nie odstrasza, szalony instrumental "Go to Dallas and take a Left" i wielki finał, wykrzyczane "For Your Entertainement". Płyta dużo zawdzięcza dopracowanemu brzmieniu - szczególnie sekcja rytmiczna jedzie tu jak czołg. Znakomity album z charakterem i moim zdaniem najlepsze dokonanie tego zespołu.
Challange for Civilized Society (1998) - ****-Heh, trochę trudno mi oceniać tę płytę, bo kiedy już ją miałem osłuchaną, to nagle okazało się, że dwa z moich ulubionych utworów, to bonusy z brytyjskiego wydania, które oryginalnie były na EP-kach - zaskakująco przebojowy "Mile Me Deaf" z chwytliwym motywem przewodnim i wpadającym w ucho refrenem oraz eksperymentalny, dziesięciominutowy kolos "The Light at the End of the Tunnel is a Train" z wsamplowanymi starszymi piosenkami i innymi efektami spreparowanymi w studiu, takie trochę ich "Revolution 9". Nawet bez tych dwóch dodatków, widać, że jest płyta, na której zespół chciał trochę poeksperymentować, pociągnąc różne nieoczywiste wątki w swojej muzyce, popróbować różnych rzeczy - tu jakieś dęciaki, tam jakieś długie instrumentale... Są tu świetne rzeczy jak otwierająca i standardowo kopiąca "DATA" czy "Sonata for Loudspeakers", ale są też lekkie wpadki. Popularna jest interpretacja tego albumu, jako wstępu do następnej płyty, czyli...
Leaves Turn Inside You (2001) - ****+...epickiego dwupłytowca, nagranego przez zespół we własnym studiu, dopracowanego w każdym detalu, już pełnego post-rockowych zajawek i klimatów, których wcześniej nie było. Album ma mocny jesienny, a właściwie zimowy, depresyjny klimat, ale jest w nim też sporo takiego po prostu klasycznego piękna. M.in. z tego powodu przez wielu uważany jest za opus magnum zespołu - cóż, jest to mocarna płyta, ale jednak cenię tę grupę za coś innego. Kiedy jednak słyszę "Look a Ghost" (ktoś kiedyś zauważył, że tam perkusja jest zapożyczona z "Don't Stand So Close to Me" Police - fajna inspiracja, jak na taki zespół), końcówkę "Terminusa" z jej symfonicznym niemalże rozmache, polską wstawkę w post-rockowym "Radio Gra" (polecam sprawdzić) czy depresyjne "Summer Freeze" to zawsze daję się wciągnąć. Piękny album.
Potem grupa się rozpadła. Oprócz tego pozostała po nich składanka singli (też fajna np. świetny motyw przewodni tam jest w utworze "Broken E-Strings"), ostatnio doszła do tego końcówka z ostatniej trasy (w trakcie tej trasy był zamach na WTC, co sprawia, że niektóre nagrania są jeszcze bardziej emocjonalne niż oryginały) oraz reedycje w formie ultradrogich boksów z wieloma bonusami. No i tyle właściwie. Pozdrawiam tego kto przeczytał