Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest pt, 19 kwietnia 2024 03:14:57

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 248 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 13, 14, 15, 16, 17
Autor Wiadomość
PostWysłany: czw, 20 kwietnia 2023 18:35:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 14:09:14
Posty: 4698
"Let it Bleed" to jedna z pierwszych płyt Stonesów, jakie poznałem. Kolezanka mojej mamy dala mi w prezencie wszystkie swoje winyle - tyle, że no, te najfajniejsze płyty sprzedała wiele lat wcześniej, a mi przypadły te, na które jakos nie było popytu :) Tym niemniej znalazło się tam Let it Bleed i je poznawałem, chociaż miałem z tym problemy. Myślę, że w porównaniu z innymi klasykami rocka, jakich poznawałem miałem tu zdecydowanie więcej momentów, hm, wychodzenia ze swojej strefy komfortu - te wszystkie bluesiory, country momenty, soulowe babki. Wolałem wtedy solidne jebniecie Zeppelinów i Sabbathow :mrgreen: Ale bardzo chciałem tych Stonesów polubić. Trochę mi to zajęło, ale jak już zażarło, to nie było żartów.

Nie wiem czy Let it Bleed to moja ulubiona płyta Stonesów, ale na pewno jest w czołówce. Zabawne, bo gdy czyta się historie jej powstawania, to brzmi to solidny bałagan. Jest to album, na którym teoretycznie jeszcze jest Brian, a już jest Taylor (a także mamy wielu gosci): w praktyce jednak ten pierwszy jest już zupełnie nieobecny i jego udzial jest więcej niż symboliczny, a drugi też dopiero wchodził do zespołu i tez bardziej go nie ma niż jest. Tak więc generalnie wszystko znowu było na głowie Keitha. Całe szczęście, że, chwile przed odpłynięciem w odmęty heroinowego nałogu, przeżywał on swój artystyczny wzlot: wciąż napędzany swoim odkryciem otwartych strojeń gitary, co spowodowało, że praktycznie wynalazł się na nowo jako gitarzysta i wprost eksplodował pomysłami. Ja jestem tym zachwycony! Zarówno poprzednia płyta, jak i ta moim zdaniem wprost emanują tym jak pewnie i komfortowo Keef czuł się w roli szefa - a zespół poszedl za nim (szczególnie docenim Charliego, który mam wrażenie, że w luźniejszych, mających więcej oddechu gruwach nowego wydania Stonesów, mógł również zaświecić nowym blaskiem).

Ciekawe też, że w pewnym sensie Let it Bleed powtarza koncept Beggers Banquet: podobne utwory pełnią podobna rolę na liście piosenek i są w podobnych miejscach, chociaż oczywiście podobieństwa są niekiedy dość luźne. Ale i płyta ta ma swoją tożsamość - mam wrażenie, że troszkę inaczej wymiksowano tu składniki, trochę inaczej przełożona jest wajcha między tradycja, a nowoczesnością, i Let it Bleed ma troszkę inne barwy, kolory. Przyznam, że nie wiem, która bardziej do mnie przemawia, zależy to chyba od dyspozycji dnia.


Piosenki? Gimme Shelter to zdecydowanie moj numer jeden tego zespołu. Nie mam słów na opisanie dramatyzmu tego utworu, jego siły. To muzyka nadchodzącej burzy, którą czuć w powietrzu. Wspaniała jest chemia na majku, między Merry Clayton i Jaggerem. Mam wrażenie, że z każdym kółkiem, każdym powtorzeniem refrenowej frazy, to wszystko jeszcze gęstnieje, jest coraz bardziej niebezpieczne. Wspaniale są gitary - to brzęczące intro, wyskakujące partie solowe...

Po Gimme Shelter mamy największe podobieństwie do poprzedniej płyty - znowu po dziejowym ciosie, dostajemy akustycznego bluesa, w którym ktoś się z kimś rozstaje, a ktoś odjeżdża pociągiem...

Country Honk :) to był ten moment, w którym wymiękałem jako nastolatek. Hehe, nawet wypaliłem sobie CD-R z ta płyta, gdzie w tym miejscu dałem singlową, elektryczną i rockową wersję. Ale coś ta płyta traciła na tym, była nudniejsza i bardziej przewidywalna ;)

Live With Me po prostu JEDZIE, w czym pomaga pulsujący basik by mr. Keef. Heh - śmieszy mnie tekst, już pierwsza linijka rozwala: I got nasty habits /I take tea at three - odnajduję w tym lekką dekonstrukcję tego wizerunku złych, groźnych, niegrzecznych Stonesów. Potem zaś mamy całą galerię dziwów, trochę głupawą, trochę psychodeliczną, jest chyba lekka beka z hipisów, jest seks, ale też w nietypowym kontekście (to służba domowa świntuszy!). Trochę prototyp "Bitch" z następnej płyty, tam chyba muzycznie bardziej to pulsowanie zażarło, ale i tutaj jest okej.

Jest coś wspaniałego w utworze tytułowym. To z kolei piosenka do czucia się dobrze. Jest coś pięknego w jej rozbujaniu, w tym jak ewidentnie czuje się, że sami muzycy dobrze czują się z sobą, w tym z jakim wdziękiem Charlie łupie w perkusję, Stu robi na pianinie to co zwykł robić najlepiej...Fajnie, że dorzucili tam, obok standardowego zestawu chwytów, ten jeden akordzik, który dodaje takie lekkie zagięcie, zanim wskoczymy o pół tonu wyżej i robi się normalnie (piszę to na czuja, może pieprzę trzy po trzy) - na początkach zwrotek, m.in. pod linijką o tsytskach. Ciekawe, że w tej całej brudno-sprośno-przyjacielsko-feelgoodowej :wink: poetyce jest coś dylanowskiego, jakby Zimmerman postanowił, używając swojej całej poetyki napisać piosenkę, niemalże dosłownie, o dupie Maryni, a właściwie o, ekhm, ćpaniu i seksie - mam na myśli tę zwrotkę ze steel guitar engagement, jaśminową herbatką i zasyfioną piwnicą. A może tylko mi się wydaje? Tak czy inaczej, jednocześnie słucham Dylana, i często tu i tam znajduję jakaś drobną inspirację, jakieś jego mrugnięcie.

Przeskakujemy na stronę B.

Midnight Rambler - nie zawsze robił na mnie wrażenie, chyba coś mi umykało, cały ten spektakl gdzieś mi umykało, może przez swoje bluesowe ubranko. Teraz dopiero zaczęło mnie to uderzać. Są tu rootsy zespołu, klimat bluesiarskiego jam session, ale wszystko to jest strasznie gritty, trochę noirowe - a ta muzyka naprawdę PARUJE z gorąca, ta harmonijka, ten ewidentnie kryminalny klimat, przyśpieszenia tempa, naprawdę czuć ten oddech ramblera na plecach! Ostatnia linijka tekstu - brr...

You Got the Silver - znowu roots, teraz z wokalem Keitha! Podoba mi się ta prostota przekazu numerów, które on osobiście śpiewa - You got my heart, you got my soul/You got the silver, you got the gold albo I need a love to keep me happy albo I'm gonna walk before they make me run - same konkrety :D Tutaj podoba mi się niespieszność, podobają mi się te wszystkie bluesujące gitary - i przede wszystkim moment jak w 1:54 zrywamy się i lecimy!!!

Monkey Man ma skrajnie ELEGANCKI wstęp - idealny do wycięcia jakiegoś sampelka, albo na dżingiel :) I'm a fleabit peanut monkey/And all my friends are junkies/That's not really true - dobrze, że są strony z tekstami, bo w życiu bym ze słuchu nie wyłapał ani nie odgadł jaką małpą jest narrotor :wink: Heh, znowu autokomentarz do własnego wizerunku (tak jakby sami na niego sobie nie zapracowali...). Świetny utwór, chyba mógłby być bardziej doceniony - te funky, przybrudzone gitary, ogólne flow wszystkiego, wokal Jaggera (który potem ogłasza, że jest pizzą). Ale najbardziej lubię jak potem Richards gra sam ze sobą na gitarach, a on sobie bujają, bujają, tkają narrację, tutaj jakiś slajdzik, tutaj, luźniej, tutaj gęściej - a gdzieś po 2:30 robi się po prostu ŁADNIE (pianinko!) :aniolek:

You Can't Always Get What You Want - wielki finał!!! Nie będzie kabaretu, będzie chór!!! Trochę mnie rozwala pompa tego wszystkiego, kurwa, zachciało im się epickiego finału, no naprawdę 8-) Ale jak to świetnie buja - ciekawe, że Charlie nie mógł tego złapać, Jimmy Miller musiał usiąść za bębnami i samemu towarzystwo rozbujać. Czasem nie łapie, czasem łapie - gruwem, stylowością, tego typowo stonesowskiego połączenia deszczu ze słońcem, a i dość charakterystycznymi obrazami, jakie namalowane są w tekście (czyżbym znowu musiał odwołać się do Dyla...nie no, już przekroczyłem limit odwołań do niego w tym poście). W sumie: jestem na tak.

Świetna płyta. Ma swój smak, charakter - dość różnorodne elementy są tu połączone dość spójnie. Ciekawe, że kiedy oni po latach grali koncerty, gdzie wskakiwał gościnnie Mick Taylor, i oglądałem to wszystko, widziałem, że minęło tyle lat, wszyscy się postarzeli, Keith jest już siwiutki jak gołąb - to naturalnie, lekko wzruszony myślałem o czasach, jak byli piękni i młodzi, i ta historia dopiero się pisała...i zawsze moje myśli wędrowały do tego konkretnego momentu, gdzieś przed i po Let it Bleed, do 1969 roku, do pożegnania z kolegą, który miał za daleki odlot i jego tragicznej śmierci, do młodziutkiego Taylora, który nagle wskoczył do najlepszego zespołu świata, do Keitha, który właśnie odkrył, jak chce grać, wycinał riffy na tej dziwnej, przezroczystej gitarze (a jeszcze nie był pół-zamroczony i zielony na twarzy), do wielkiej trasy w USA, Altamont. To jest dla mnie jakieś jądro historii tego zespołu, największy wzlot, ale jednocześnie jakiś kwaśny, obciążony różnymi problemami, nałogami, zdradami, śmierciami. Dziwne to wszystko, niejednoznaczne, dużo rzeczy do myślenia, zastanawiania się. Ale żeby nie zakończyć na zbyt poważnej nucie - czysto muzycznie, jeśli chodzi o jakieś wibracje, klimat, gruw, te ileś tam, zmieniających się jak w kalejdoskopie migawek z 1969, TO są po prostu najbardziej MOI Stonesi z tych 60 lat historii. Tyle :)

Obrazek

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Ostatnio zmieniony pn, 01 maja 2023 17:06:49 przez Prazeodym, łącznie zmieniany 1 raz

Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: czw, 20 kwietnia 2023 21:05:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28013
O kurde, robi się ostro w temacie! Nie wiem czy nie trzeba złapać się za gwiazdki :D .

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pn, 24 kwietnia 2023 19:12:20 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 14:09:14
Posty: 4698
THE SUNSHINE BORES THE DAYLIGHTS OUT OF ME!!!

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 30 kwietnia 2023 13:32:56 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 15:59:39
Posty: 28013
Miałem trochę inaczej z Beggars i Let It niż Prazeo i Pet, bo poznałem je późno. U mnie albumowa przygoda ze Stonesami rozpoczęła się od winylowego „Flashpoint” (przywiezionego z pieszej pielgrzymki do Częstochowy w 1991), potem były „Aftermath”, „Between The Buttons”, debiut i „Sticky Fingers”, a potem długo, długo, długo nic. I na dobrą sprawę dopiero w czasach forumowych sprawy poszły dalej.

Jeśli chodzi o te dwie płyty, to one kojarzyły mi się przede wszystkim z brzmieniem slajdów. I to „Beggars Banquet” podobał mi się bardziej.

Prazeodym pisze:
Beggers Banquet wspaniałe. Świetne te wszystkie country-bluesowe utwory, szczególnie "No Expectations", które chyba uważam za najpiękniejsze wśród tych ładnych utworów Stonesów - ale te pozostałe, które kiedyś były dla mnie nie do przejścia (kurde, 13-letni ja poznaje ten klasyczny rockowy album, a tu jakieś "Dear Doctor...) teraz uważam za taki zdrowy miąższ tej płyty. Świetne "Jigsaw Puzzle" - lubię dylanowską abstrakcje tego tekstu (bunt staruszek). "Street Fighting Man" tez zeżarło mi niesamowicie, uwielbiam ten eksperyment Keitha z nagrywaniem gitary akustycznej na slaby magnetofonik, żeby robił się przester - i wokale Micka jak melodia syreny policyjnej! "Ziemi naszej sol" - piekna, smutna piosenka. Bardzo mi sie podoba, ze na tej płycie jest jeszcze duzo Briana, jego pomysly znakomicie się sprawdzaja, bardzo smaczne dodatki. Jedyne obiekcje mam do "Stray Cat Blues" - swietny numer, ale ten wiek bohaterki, to dla mnie obleśny rzyg, chyba jedyne naprawdę duże ĄM, jakie mam z tym zespołem.


Bardzo ciekawy opis, ale co z „Sympathy…”? Dla mnie jest to niezłe dziwadło, zaliczam do kategorii bezodpowiednikowców. I mam taką hipotezę, że to jeden z numerów, które co nieco zawdzięczają „Tomorrow Never Knows” Beatlesów (podobne podejrzenie mam w stosunku do „Voodoo Child” Hendrixa). Z tej trójki „Sympathy For The Devil” podoba mi się najmniej, ale jednak lubię. Mick pewnie „Mistrza i Małgorzatę” przeczytał?

Zgadzam się co do „No Expectations”! Ciekawe, bo ja jakoś podświadomie zaliczałem ten utwór do tych wiejskich, a on jest jednak inny – to piano, szczypta psychodelii, ogólnie minimal delikatnie goes barok, bardzo ładnie. Co do „Dear Doctor” to z początku nawet nie zauważałem, że to utwór na trzy, po prostu bawił mnie on i wciągał. W „Parachute Woman” bardzo podoba mi się jak ta elektryczna gitara gada z resztą w mentalnym kontrapunkcie. Sprawdza się tu ten bluesowy groove. W „Jigsaw Puzzle” też rzuciła mi się w oczy ta Dylanowatość, i nawet nie przez sam tekst, w który się jeszcze nie wczytywałem, ale przez sposób ciągnięcia narracji całości, bo Dylan też tak ciągnął. Na koniec strony A jest to w sam raz :) .

„Street Fighting Man” to znów takie „lecę, a nie wiem dokąd” i „tomorrow never knows”, ale riff, ale kroczenie (nie zwróciłem wcześniej uwagi na syreny!), a zwłaszcza to jak tam wjeżdża psychodelia, to jednak jest moc. Zawsze się dziwię, że to tylko 3 minuty. A po tej przerwie z elektrycznością znów akustyczny „Prodigal Son” – całkiem fajny, ale nie wiem czy to nie najmniej wyróżniający się w zestawie numer. Za to „Stray Cat Blues”… Faktycznie, tekst w swym tonie i szczegółach jest okropny, a zawsze był to jeden z moich ulubionych utworów na płycie. Strasznie fajnie Charlie w nim wali. No i te gitarki. Sukinkot Mick też jest niezły, psychodelizowane kodowanie też git, brudno…

„Factory Girl” mnie ostatnio zaczęło zastanawiać, czy więcej tu country, bluesa czy może jakichś celtyckich klimatów? Natomiast „Ziemi naszej sól” – WRESZCIE! – zmyło z siebie piętno Iry. Trochę tu już wjeżdża klimat „Let It Bleed” i może nie jestem jakimś fanem tej piosenki, ale podoba mi się to, jak krąży i zmienia się na naszych oczach.


Może to skutek jakiejś słabości twórców, może efekt zamierzony albo po prostu wynik okoliczności, ale ta płyta jako całość jest mocno rozstrzelona, trochę nawet porozbijana, bo nie tylko, że piosenki są różne, ale też niejednakowo realizowane (np. brzmienie bębnów) i po wysłuchaniu w głowie pozostaje dość osobliwe, nieledwie awangardowe wrażenie. Można to traktować jako minus, ale można też widzieć w tym mocną stronę „Beggars Banquet”.
Na pewno jest to mocny album pod względem groovów – mogłaby to być szkoła rytmicznego grania, uzyskiwania napięć pomiędzy poszczególnymi elementami typu dynamiczny Watts i osadzający Bill.
A w ogóle to wydaje mi się, że mamy tu do czynienia z jakimś podprogowym przekazem Stonesów na temat własnej muzyki. Brzmi on następująco: „Taaa, dziś zagraliśmy to tak, jutro zagralibyśmy inaczej”. Bo moim zdaniem u Led Zeppelin jest: „Witajcie w krainie ostatecznej zajebistości”, u późniejszych Pink Floyd: „Może nie jesteśmy mistrzami w graniu, ale ten sound! ten show!”, a w Black Sabbath: „Yeah, kurwa!”. To co Bitelsi podprogowo mówią na temat swojej muzyki słyszę, ale jeszcze nie umiem ubrać w słowa. W każdym razie Stonesi są szkicowcami, zwłaszcza na tej płycie. Czy to źle? Dla mnie nie.

Ale ostatnio zaliczyłem transfer i teraz w muzycznym tomtoowacie byłbym za "Let It Bleed" a nie "Beggars...". Tylko czy Prazeo wyjdzie poza "Live With Me"? :)

_________________
Tygrysie, tygrysie - czemu chodzisz w dresie?


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: ndz, 30 kwietnia 2023 16:08:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 14:09:14
Posty: 4698
Cytat:
Bardzo ciekawy opis, ale co z „Sympathy…”? Dla mnie jest to niezłe dziwadło, zaliczam do kategorii bezodpowiednikowców. I mam taką hipotezę, że to jeden z numerów, które co nieco zawdzięczają „Tomorrow Never Knows” Beatlesów (podobne podejrzenie mam w stosunku do „Voodoo Child” Hendrixa). Z tej trójki „Sympathy For The Devil” podoba mi się najmniej, ale jednak lubię.


Faktycznie, nic nie wspomniałem o "Sympathy". Ciekawe, że za sprawą Godarda, mamy wspaniale udokumentowaną jego sesję nagraniową, ale jednak kluczowy moment, kiedy z dobrze rokującego - choć pewnie mało oryginalnego - trzyakordowca (pomijam tekst) robi się tam samba, jednak dzieje się gdzieś poza kamerą. Może kluczowy był moment, jak Keith (tutaj bardzo stylowo wyglądający, z kłem na szyi, "koń pociągowy tej sesji" - jak mówił, któryś z realizatorów) złapał bas, wysłał Wymana do sekcji gimnastycznej i narzucił ten gruw? Chyba trochę uznałem, że nie ma sensu więcej pisać o "Sympathy", bo wszyscy znają, ale stawiasz ciekawe hipotezy, warto je przemyśleć ;) Solówa wyskakująca jak z pudełka najlepsza, zawsze jak uderzenie prądu!

Cytat:
Mick pewnie „Mistrza i Małgorzatę” przeczytał?


Ponoć Marianne bardzo go inspirowała w tym temacie - podsuwała mu różne książki, żeby go trochę odchamić ;) Opłacało się, jak widać.

Cytat:
Zgadzam się co do „No Expectations”! Ciekawe, bo ja jakoś podświadomie zaliczałem ten utwór do tych wiejskich, a on jest jednak inny – to piano, szczypta psychodelii, ogólnie minimal delikatnie goes barok, bardzo ładnie


Ten slajd przede wszystkim, jak promienie słońca gorącym, letnim popołudniem - niby to bluesowe, tradycyjne, ale jest dla mnie trochę psychedelic, są w tym mocne barwy. Pożegnalna partia Briana - nie ostatnia, ale chyba ostatni taki naprawdę duży, wymierny wkład w ten zespół, jaki zarejestrował na taśmie. Też zawsze mam to w głowie i ma to wpływ na to, jak odbieram ten utwór.

Cytat:
W „Parachute Woman” bardzo podoba mi się jak ta elektryczna gitara gada z resztą w mentalnym kontrapunkcie. Sprawdza się tu ten bluesowy groove.


Hehe, ten utwór u mnie dużo zyskał. Fajnie brudny, w sensie brudnego nagrania, trochę kaseciakowy, lo-fi - a faktycznie groove się sprawdza.

Cytat:
W „Jigsaw Puzzle” też rzuciła mi się w oczy ta Dylanowatość, i nawet nie przez sam tekst, w który się jeszcze nie wczytywałem, ale przez sposób ciągnięcia narracji całości, bo Dylan też tak ciągnął. Na koniec strony A jest to w sam raz :) .


I znowu - i tradycja, rootsowość, i psychodelia :) To nie jest chyba do końca tak, jak się przedstawia, że po odlotach w 1967 roku, oni nagle w pełni wrócili do bluesowej czy folkowej tradycji, bez żadnych odpałów. Pozmieniali mocno proporcje, Brian nie napierdalalał już na melotronie jak szalony, ale psycho wciąż tam siedzi - tu i tam, trochę przyczajone.

Cytat:
Za to „Stray Cat Blues”… Faktycznie, tekst w swym tonie i szczegółach jest okropny, a zawsze był to jeden z moich ulubionych utworów na płycie. Strasznie fajnie Charlie w nim wali. No i te gitarki. Sukinkot Mick też jest niezły, psychodelizowane kodowanie też git, brudno…


Muzycznie jest zajebiście. Odrobinę starsza byłaby bohaterka i nie miałbym pytań. Świetna, gęsta kompozycja, która trzyma tę gęstość do końca, ale też sam wstęp - najpierw jednostrunowy, potem z dodatkową drugą, wyższą nutką - o którym Mick twierdzi, że jest zainspirowany "Heroin" VU, ale nie wiem czy on sobie tego nie wymyślił po latach :wink:

Aha - jutro dokończę rozważania o "Let it Bleed", bo trochę wymknęły mi się spod kontroli, ale spoko, już mam to na ukończeniu ;)

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: pn, 01 maja 2023 20:15:10 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 14:09:14
Posty: 4698
Ach, Sticky Fingers.

Ciekawa płyta. Pippin dał tu kiedyś taki opis, że gdyby przyleciał kosmita mu do ogródka, to dałby mu ten album, jako jakieś wyjaśnienie fenomenu muzyki rockowej. I wszystko fajnie, ale tak sobie myślę, że gdybym był tym kosmitą, to pomyślałbym, że ten rock, to jest smutno-melancholijny gatunek! Mam wrażenie bowiem, że Sticky Fingers to taki album, który nie do końca jest tym, czym może się wydawać. Że po okładce Warhola, po "Brown Sugar", po kilku innych fragmentach, po famie, jaka jest wokół tej płyty, ktoś mógłby pomyśleć, że to właśnie taki archtetypowy rock czy tam rock'n'roll. A tu trochę figa - owszem, tego elementu tam nie brakuje, ale dla mnie to jest, mimo wszystko bardzo zachmurzona, bardzo jesienna płyta. Podejrzewam, że jakkolwiek by nie grali rock'n'rollowych śmieszków, diabełków, twardzieli, równiachów, to pewnie różne rzeczy musiały im siedzieć w głowach. Śmierć Briana. Altamont. Mick rozstaje się z Marianne. Keith coraz częściej zaczyna przysypiać i mieć niezdrową cerę. It's just that demon life has got me in its sway.

Ciekawe też, że jak poznawałem akurat tę płytę, jako młody, niewyrobiony słuchacz, to tu akurat było mniej tych elementów, które były dla mnie obce (znowu: cały ten wątek roots-country-blues itd. chociaż oczywiście jest "You Gotta Move"), za to dużo takich rzeczy, które były po prostu rockowe, nie stonesowsko-rockowo, tylko rockowe, jak z "Teraz Rocka". Jest ciężar egzystencjalny, są ballady, są konkretne solówy na gicie. Czyli może jednak warto temu kosmicie ten album podsunąć? Sam nie wiem :D

Brown Sugar nigdy specjalnie nie poważałem. Nie mam do niego też specjalnych zastrzeżeń, fajny numer, fajnie jedzie, riffy, saksik, Bobby Keys...hmmm, sam nie wiem co sądzić o tym tekście...utwór spełnia swoją rolę, ale mimo wszystko jest to trochę obok mnie! W podobnej kategorii wygrywa u mnie jednak zdecydowanie utwór otwierający następną płytę, który wznosi ten format w rejony wręcz metafizyczne, tutaj jest tylko ok :)

Sway ma pieprznięcie! Keitha nie ma, Jagger na gicie rytmicznej - fajnie, kanciasto, po swojemu. Pierwszy raz naprawdę konkretnie zaznacza się w tym zespole Mick Taylor, to będzie w dużej mierze jego płyta. Podoba mi się, że niby to tak sobie smutno płynie, ale może i w mordę dać - tym riffem na "there must be ways...".

Wild Horses w sumie jakoś nigdy specjalnie nie przeżywałem. Ładne. Chyba najbardziej podoba mi się w nim skojarzenie ze sceną z "Gimme Shelter", gdzie oni tacy prosto z trasy, jak by to ujął Brylu, zakurzeni i w opiłkach żelaza, wbijają do studia i słuchają tego na lekkiej space. Fajne, czuję to.

Can't You Hear Me Knocking to wiadomo: jam, saksik, popisowe solo Taylora itd. - szacun za to wszystko, świetnie to płynie, jest znakomicie zagrane i wydaje mi się, że idealnie są tam wyważone proporcje między czystym impro, a tym jak to jest zaplanowane i poukładane. ALE ALE! Gdyby tylko o to chodziło, to bym sobie zapuścił zespół Santana - a pierwsza część też jest zajebista. Czy Keith wymyślił ten riff (tak jak Jagger dwie płyty temu śpiewał jak syreny policyjne) stukając do drzwi? :D Świetnie jest to cięte! Help me baby, ain't no stranger.

You Gotta Move - chyba najbardziej rootsowy z rootsów. Podoba mi się jak ta gitara jest grana, tam nie ma miękkiej gry. tu dum du dum - CIACH! Polecam bardzo dokładnie prześledzić jak tam po kolei wchodzą kolejne warstwy, jak różne rzeczy dzieją się w tle - gitary, minimalistyczna perkusja, chórki wyrwane z trzewi, świetne jest to wszystko. Chyba Tom Waits musi lubić (choćby przez to specyficzne podejście do aranżu), nie?

Bitch - legenda jest taka: zespół gra próbę, ćwiczy ten numer, kompletnie im to nie idzie - Keith nie uczestniczy w graniu, siedzi w kącie i je płatki na śniadanie, ale w końcu zdenerwowany łapie przezroczystą gitarę i gra ten riff, który ciągnie całość, tak jak powinien wyglądać. Chłopaki łapią - a on siada i je śniadanie dalej :) Świetny groove, co ciekawe główny riff gra jednak Taylor, a Keith skupia się na solówkowaniu (najbardziej mi się podoba ta jego pierwsza zagrywka na samym początku!) - w każdym razie niesamowicie to JEDZIE, zwarte, bujające, smaczne, dynamiczne, wszystko na swoim miejscu. Jagger trochę jak wściekły pies - zresztą sam porównuje się do psa Pawłowa. No i dęciaki ekstra, to jedna z płyt, które sprawiły, że pokochałem sekcje dęte.

I Got the Blues - taki numer, że mógłby go, moim zdaniem, zaśpiewać Czesław Niemen na płycie "Dziwny jest ten świat". Chyba trochę hołd dla Otisa Reddinga, a wręcz taka mimikra, albo klejenie modelu ballady Otisa (wyciętego z "Małego Modelarza"). Stylowe, ładne, choć gdzieś mi się w głowie kołacze czasem myśl, że może to tylko takie specyficzne ćwiczenie stylistyczne? Nie, bez sensu rozkmina. Jagger bardzo przekonujący. Solo klawisza by Billy Preston - też Czesiu z Akwarelami by uniósł, nie?

Sister Morphine - numer częsciowo Marianny, nie wiem czy skurczybyki dali już jej ZAIKSy na płycie czy nie (kiedyś nie dawali) - zresztą nagrała go na singlu w 1969 roku, a wersja Stonesów powstała chwilę później, na dobrą sprawę to właściwie odrzut z "Let it Bleed". Tutaj specjalny shout out i sekcja apologii Marianne Faithfull: ważnej osoby dla zespołu (pisałem wyżej), chwilę później przeżywającej ciężkie lata, wyniszczonej bez nałóg i czasowo bezdomnej - aż na koniec lat 70 wróciła z naprawdę kozackim nowofalowym albumem "Broken English". Wracając do siostry morfiny: kolejny utwór, który, razem z innymi buduje w mojej głowie ten specyficzny obraz całego albumu, jaki opisywałem na początku posta. Oczywiście popis (gościnnie grającego) Ry Coodera na slajdzie - ale nie wiem czy dla mnie zawsze największym przeżyciem nie jest wyczekiwanie, jak Charlie wjedzie JAK SZEF z bębnami. I ten Jack Nitzsche na pianinie - niesamowicie dziwnie brzmi. Złowrogo.

Dead Flowers - oczywiście bardzo udana, trafiona country stylizacja (Keith zaprzyjaźniony z Gramem Parsonsem, takie historie) - wszystko na miejscu, ładnie zagrane i zaaranżowane - ale najbardziej podoba mi się, że część liryczna trochę tam dodaje pewnej goryczy. Podoba mi się ten tekst, że ona mu będzie wysyłać umarłe kwiaty, a on jej kiedyś połozy róże na grobie, często go rozkminiałem.

Moonlight Mile - zdecydowanie najlepszy z utworów smutno-melancholijnych - znowu bez Keitha, znowu popis Taylora, może nawet bardziej jako aranżera (sam twierdzi, że współkompozytora) niż wykonawcy. Bardzo przejrzysta, delikatna, wręcz koronkowa konstrukcja, z urzekającą melodyką - nic nie poradzę, chwyta mnie ten rozwój od minimalu do pełnego rozbuchania, ze smykami, choć może momentami powinienem pomyśleć, że jednak przegięli z melodramatem. Świetne, że to outro się ciągnie i ciągnie, i nikt mu bez sensu nie przerywa, tylko może się naturalnie skończyć, kiedy wszystko już zostanie zagrane i powiedziane. Powrót z ciężkiej trasy - zawsze odbierałem to jako komentarz do życia zespołu i chyba ta wersja bardziej mnie przekonywała niż ten rock'n'rollowy mit o wiecznej imprezie; jesteś nie wiadomo gdzie, jedziesz nie wiadomo gdzie, dziwne niebo u góry, dziwne twarze dookoła, łeb przyćmiony używkami. Życie.


Dałbym tę płytę kosmicie - ale dopiero po "Let it Bleed" :alien:

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: czw, 27 lipca 2023 13:07:34 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 19:55:19
Posty: 3130
Skąd: Poznań
Mick J., skończył wczoraj 80 lat.
Internet mówi, że to pierwsza zarejestrowana przez R.S. piosenka:
phpBB [video]

_________________
Blaszony
Każde zwierzę koi dotyk.


Na górę
 Wyświetl profil
PostWysłany: sob, 29 lipca 2023 08:31:23 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
ndz, 20 stycznia 2008 14:09:14
Posty: 4698
Z tym, że w linku to wersja z BBC. Swoją drogą zajebisty numer, właśnie w tej wersji zalinkowanej, ma w sobie coś, co jak dla mnie zapowiada niektóre punkowe single z 1977, jakis taki elegancki zadzior :)

_________________
gdzie znalazłeś takie fayne buty i taką fayną głowę?


FORZA NAPOLI SEMPRE!


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 248 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1 ... 13, 14, 15, 16, 17

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 78 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
cron
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group