Karykaturalny wokal, awangardowa gitara, dżezująca perkusja i rozbuchany, brudny, nieposkromiony bas. Do tego nierzadko banjo (w tym i basowe) czy kontrabas. Barwne i zabawne pomieszanie progowych ciągot, czadu, funku i... country? Albo muzyki cyrkowej?... Dziwaczne teksty.
PRIMUS!!!
Primus to, powiedzmy, w 2/3 Les Claypool, a o nim powiem tyle, że pamiętam taką scenkę z końcówki jakiegoś amerykańskiego filmu o dzieciakach zafascynowanych muzyką: jakiś koleś przekonywał drugiego, że Les w ogóle nie umie grać na basie... Hehehe, o tak, jego gra bywa zdaje się trudna do przełknięcia dla purystów, ale dla mnie zawsze będzie jednym z niewielu instrumentalnych bohaterów (wiem, wiem, wiele ponoć zawdzięcza King Crimson, ale co mi tam).
SUCK ON THIS
Wiem, ilu zakochało się w zespole po tej właśnie płycie, ale to kurde koncertówka jest przecież... Nie mam.
FRIZZLE FRY
Miałem ją kiedyś zgraną z egzemplarza pożyczonego z wypożyczalni kaset (istniało kiedyś coś takiego). Ale jako pirat wyleciała jakieś 10 lat temu z mojego domu... Szukałem potem długo, ale gdy znalazłem okazało się, że już mi tak nie zależy... Bez sensu... Nie mam, a przecież do dziś bez problemu jestem w stanie przywołać fragmenty "To Defy the Laws of Tradition", "Too Many Puppies", "Mr. Knowitalla", "Pudding Time’u" czy "Harolda of the Rocksa". Bardzo długo pamiętałem cały tekst "Frizzle Fry", a jeszcze dłużej "Johna The Fishermana". Bardzo, bardzo
fajna muzyka, ale jeszcze bez koniecznego ciężaru, zresztą strasznie dużo już mi się pozacierało. Daję jej
czwarte miejsce w rankingu.
SAILING THE SEAS OF CHEESE
Pożyczył mi kiedyś kolega (pirata rzecz jasna) i wydała mi się taka świetna – dużo bardziej przebojowa i poważna jednocześnie niż FRIZZLE FRY, a nie tak przytłaczająca jak PORK SODA. Po latach dostałem na CD i... nie mogłem uwierzyć, że to ta sama płyta... Nudna, męcząca, z
szarym brzmieniem... Są przebłyski, ale zupełnie nie mam ochoty słuchać (a dodać należy, że Primus jest typem zespołu, który smakuje zapodawany tylko z rzadka...).
Piąte, ale za przepaścią...
MISCELLANEOUS DEBRIS
No, przeróbka "Have a cigar" fajna, ale dla mnie to zawsze było zbyt dużo kasy za 5 kowerów... Nie mam.
PORK SODA
Poznana jako pierwsza i do dziś uznawana przeze mnie za
absolutnie najlepszą. Zresztą pierwszy mój kontakt z zespołem to teledysk do "Mr. Krinkle’a" – właśnie skończył się festiwal na 25-lecie Woodstock i na Dwójce puszczali teledyski zespołów, które w wydarzeniu wzięły udział... Chwilę później kolega pożyczył mi pirata (nota bene z dogranymi kilkoma kawałkami z MR RIGHT & MR WRONG i odtąd Primus z Nomeansno już bardzo długo szli u mnie razem). Jest ciężar, jest mrok... Jest dobrze. Trudna, ale bardzo
mięsista płyta. Dotąd chłopaki tylko ocierali się o geniusz – tu się w nim wytarzali chyba... Jak dla mnie klasyk Dziewięćdziesiony!
Pet gdzieś sugerował, że zakręcony riff podejrzanie wygląda w wątku o piosence dnia, ale ja doskonale pamiętam, jak mnie prześladował otchłanny motyw z "Nature Boy’a"... Ciarki przechodzą na jego myśl po plecach, ale dobrze mi z nim było.
TALES FROM THE PUCHBOWL
Moi koledzy odrzucili tę płytę. Ja też z początku z rezerwą do niej podchodziłem, ale im dłużej ją mam, tym bardziej ją cenię. Formalnie jest chyba przystępniejsza od poprzedniej, ale w szerszej perspektywie chyba trudniejsza, bo jednak nie porywa aż tak. Poznawałem ją pewnego upalnego lata na Roztoczu i już zawsze będzie mi się kojarzyć z dusznymi i ciemnymi zakamarkami jakiegoś odmiennego nieco świata. Mnóstwo kolorów, wychylających się i chowających zaraz w jakichś głębinach. Właśnie, chyba klimat tej płyty mnie najbardziej pociąga. Dużo, dużo niepokoju, ale nie jakiegoś rozwalającego trzewia – raczej jak pełzające swędzenie w najbardziej niedostępnym miejscu pleców. Z konkretów, dodam, że "Over the Electric Grapevine", to chyba najlepiej zaczynający się utwór w ogóle (można czasem troszkę poprzesadzać, hehehe...)!
Drugie.
BROWN ALBUM
O kurde... Porażka... Płyta zabita brzmieniem mającym naśladować garażowość chyba... Szkoda, bo pełno tu perełek, jak choćby "Fisticuffs", "Over the Falls" czy "Coddingtown". Generalnie jest to jednak powrót do czasów młodości zespołu, ale w najgorszy możliwy sposób – pełno tu po prostu irytujących
pozamykanych pioseneczek w stylu "Camelback Cinema" czy "Kalamazoo"... Wielkie wyzwanie dla fana...
Ostatnie, czyli szóste. A! i jeszcze ten dominujący ohydny brąz okładki...
RHINOPLASTY
Znowu jakieś kowery i lajwy... Nie mam.
ANTIPOP
Hehehe, o ironio chyba najbardziej przystępna i mejnstrimowa pozycja w dorobku zespołu, ale bardzo lubię i daję miejsce
trzecie. Świetnie wpasowani goście (Waits!!!) i dużo... hmmm...
bujania, chociaż rozumianego odrobinkę inaczej niż zwykle. Fajna, fajna płyta. I ten tekst:
Cytat:
I’m a dog
A dirty flying dog
I drink campari
With marinated wild hog
I’ve no sense
I lick electric fence
I put barbwire in pants
And do a celtic dance
ANIMALS SHOULD NOT TRY TO ACT LIKE PEOPLE
Jakieś DVD/EP. Nie chciało mi się kupować.
Dobra. Jedyny wątek monograficzny, jaki mogłem założyć, założyłem. A myślałem o nim już parę lat temu...