Stranglersi to taki specyficzny zespół - mimo wszystko uważam, że Clash wywarł większą rolę w historii muzyki...ale słuchanie obu tych zespołów sprawia mi dużo przyjemności.
A teraz z innej beczki - słuchałem sobie dziś Rattusa i pomyślałem, że napiszę o tej płycie kilka słów. Lubię tą płytę - jest co prawda z lekka nierówna, ale nie osłuchała mi się tak jak np. No More Heroes - tam każdy dźwięk znam praktycznie na pamięć, tu czasem jeszcze coś odnajduję. Na pewno nie jest ta płyta takim monolitem jak dwie następne - powiedziałbym, że jest na niej wiele muzycznych barw, ale nie wszystkie one do końca do siebie pasują, choć całość jest na swój sposób intrygująca. Lubię takie płyty - takie, które zyskują po kilku odsłuchach.
SOMETIMES - bardzo dobry utwór na początek. To jest właśnie przykład takiego intrygującego połączenia barw - jakieś niby ładne organki, ale pod spodem cały czas się coś dzieje (bas). No i interpretacja wokalna też bardzo mi się podoba - nie potrzeba punkowego darcia ryja, żeby pokazać swoją złość. Nie jestem tylko pewien czy to pasuje na początek - bodajże w wydaniu niemieckim dwa pierwsze utwory były zamienione i całość otwierał drugi utwór, ale jeszcze nigdy nie próbowałem słuchać Rattusa w takiej konfiguracji.
powyższe zdjęcie mimo, iż pozornie wydaje się być zupełnie nie związane z tym utworem jest jednak z nim bardzo ściśle powiązane
GOODBYE TOULOUSE - to z kolei jeden z całej serii stranglersowskich utworów opartych na podobnym patencie: prościutki rytm, raczej recytowany tekst, a całość urozmaicana przez minimoga i gitarę (podobnie było w ich pierwszym singlu (Get a) Grip (on Yourself). OK, ale chyba jednak dopiero w I Feel like a wog z płyty następnej udało się ten schemat doprowadzić do perfekcji. Czasami pomijam.
LONDON LADY - o! pankrok
to chyba najbardziej punkowy utwór ze starych dokonań Dusicieli. Prosty riff, a później do przodu. Było to wydane na ich pierwszym singlu. To jest właśnie idealny przykład na to, iż na tej płycie nie wszystko do siebie do końca pasuje - poprzedni i następny utwór to właściwie zupełnie inna bajka (szczególnie następny).
Słychać tu też zespołowość - zawsze jak słucham tego utworu to myślę, iż to musiała być naprawdę zgrana ekipa kumpli
http://img105.imageshack.us/img105/6128/sgag2ss6.jpg
PRINCESS OF THE STREET - zmiana kolejna. Dość celna parodia bluesa - warto zwrócić uwagę na niezwykle natchniony wokal i typowo bluesową lejącą się solówkę. W sumie to można powiedzieć, że od strony muzycznej to paradoksalnie jeden z najbardziej punkowych momentów na tej płycie - bo w końcu ośmiesza on muzykę, za która punki raczej nie przepadały.
W sumie jednak czasami nie chce mi się tego słuchać.
HANGING AROUND - kolejny utwór, w którym czadu teoretycznie nie ma, a jednak jest bardzo dynamiczny i w sumie nawet na swój sposób porywający. Mój ulubiony moment (a jednocześnie chyba ulubiony na całej płycie) to wejście basu w okolicach 15 sekundy - piękne! Poza tym wszystko jest tu na swoim miejscu - i solówka gitary i solówka organów i powrót po solówkach do refrenu - ogólnie całość trwa tyle ile potrzeba i nie nudzi. Rzecz ma nawet pewien przebojowy potencjał - być może dlatego utwór ten trafił (obok "Something better change" ,"Straighten Out" i "Gripa") na EP-kę mającą na celu wypromowanie zespołu w USA. A propos USA - Burnel często w wywiadach mówił, iż gdy amerykańskie gwiazdy punk rocka przyjeżdżały do UK to angielskie punki były oburzone tym, iż to Stranglersi otwierają tym zespołom koncerty. Myślę, że gdyby Stranglersi urodzili się po drugiej stronie oceanu i swoją karierę zaczynali w klubie CBGB spokojnie zostali by uznani tam za punków. A w Europie budzili kontrowersje - coż, różnica kulturowa.
PEACHES - o. Niezwyciężony. Nieśmiertelna linia basu (zresztą niezwykle prosta do zagrania), a z drugiej strony po raz kolejny pewna przebojowość. Ponoć początkowo chcieli oni skomponować utwór reggae, ale trochę im nie wyszło - w sumie jednak skutek jest dobry. Ciekawostką jest singiel, na którym "brzoskwinki" wyszły. Jak wiadomo w muzyce rockowej na strony B singli trafiają zwykle gorsze utwory. Stranglersi chcieli pokazać, że na ich singlach strony B i A są równe. I tak na singlu Peaches gdy spojrzymy na stronę A zobaczymy napis
This is not the B side.. Gdy odwrócimy singla na drugą stronę zobaczymy
This is not the B side either.
Mój egzemplarz tego singla ma niestety nieoryginalną okładkę, posiada natomiast napis zrobiony długopisem, który świadczy o tym, iż singla tego dostał chłopak o imieniu Peter w prezencie od dziewczyny o imieniu Linda. Ciekawe kim teraz są ci ludzi ?...
(GET A) GRIP (ON YOURSELF) - powrót do klimatów z drugiego utworu. Strona B...tj. przepraszam druga strona A singla London Lady. Aranżacje wzbogaca saksofon, który jakiejś specjalnie ważnej roli tu nie odgrywa. Ten utwór szczerze mówiąc też jakoś nie wywołuje u mnie jakiś specjalnych uczuć - fajniejsza jest wersja koncertowa, która otwiera Live (X-cert). Zresztą oni chyba często w tamtym czasie otwierali koncerty tą kompozycją.
UGLY - melodyjny początek nie zwiastuje, że i w tej piosence kryje się spora dawka punku. O ile muzyka to taki typowy Stranglers, o tyle wokal przejmuje JJ i...po przesłuchaniu to tego utworu można dojść do wniosku, iż dobrze, że jednak to Hugh Cornwell śpiewał większość utworów Dusicieli, aczkolwiek JJ. swe wokalne niedostatki nadrabia dużym zaangażowaniem
Co do muzyki to mam wrażenie, że jest w tym utworze trochę chaosu...No i ta ironia na końcu:
Muscle power
!
DOWN IN THE SEWER - finał. Typowa Stranglersowska pieśń tylko nieco wydłużona i bardziej...zakręcona
Długi wstęp (to też chyba w swoim czasie grywali na początku koncertów), powtarzany do złudzenia jeden motyw po jakimś czasie solówki organów i na końcu trochę więcej kombinowania, które kończy się odgłosem lejącej się wody i piskami szczurów. Wiąże się to z tym, iż panowie w tamtym czasie byli zainteresowani szczurami i ich zdolnością do przystosowywania się do różnych warunków. Mieli oni teorie, iż szczury najszybciej ze wszystkich stworzenie przystosują się do warunków na Ziemi w razie jakiejś cywilizacyjnej katastrofy. Dla tego też Rattus Norvegicus stał się patronem ich debiutu.
Całościowo - płyta OK, choć w 1977 r. było kilka debiutów olśniewających. Z nimi było inaczej - zadebiutowali płytą, która nie była jakaś specjalna, ale potem wznieśli się na wyżyny. Ciekawe, prawda ?