[UWAGA: tekst zawiera słowa powszechnie uważane za nieprzyzwoite lub wulgarne]
The Stranglers
Przez ostatni czas mocno przeżywałem starą miłość i naszło mnie, by coś o niej napisać, bo myślę, że warto.
Bardzo ważny dla mnie zespół. Kiedy myślę Kraków, to włącza mi się w głowie The Stranglers. Mógłbym nawet założyć się, że powstali właśnie w tym mieście, nawet znam kamienicę w której mieli próby, a Hugh Cornwella spotykałem w tramwaju o numerze 19. Jak zapewne się zorientowaliście, nie będę kopalnią wiedzy o kapeli, ale co mi tam...
Gdy zacząłem nie-chodzić do szkoły, to w jakiś zupełnie naturalny sposób zakolegowaliśmy się, o czym oni nie zdawali chyba sobie sprawy, a co miało swój zewnętrzny wyraz np. w czarnych podkoszulkach, które uwielbiałem. Pierwszą płytę jaką poznałem to był Rattus. Już wtedy słyszałem jakieś pogłoski o nich, że podobno nigdy się nie ożenią i bardzo mi się to podobało. Chodziły też słuchy, że nie lubią ich dziewczyny, a nawet ze wzajemnością, co z kolei trochę niepokoiło, ponieważ mnie bliskie było nastawienie wyrażone w Pieśni o Rolandzie: ”A gdy spotkasz damę albo pannę w ciężkiej sytuacji, proszę cię, zrób wszystko, aby ją wybawić.”
Roland zresztą też mieszkał ze mną na osiedlu i strasznie pił, a raz go spotkałem nocą, w śmierdzącym uryną tunelu stacji kolejowej, klęczącego i przez łzy wrzeszczącego: "Rypałem!", a może: "Wyrypałem!" - już nie wiem - co było bardzo przykre i pachniało dysonansem i moczem.
W ogóle uważam, że jest to kapala świetna dla chłopaka! Piwnica, na rurach skrapla sie pot, podkoszulki przylepione do torsów, bas, klawisze, gitara i bębny... ha! sam zestaw instrumentów świadczy, że mamy do czynienia z fajnymi kolegami.
Powstali w 74 roku, ale pierwsza płytę wydali w 77. A nawet dwie. A potem trzecią... wszystkie wydawnictwa w dobrym tempie i właściwie bez słabych punktów, no bo jak można mieć słaby punkt, jeśli ma się takie brzmienie???
... No właśnie - BRZMIENIE - tej świetnej kapeli! sprawia, że mogliby śpiewac po norwesku i nie zaszkodziłoby im to w niczym, na co jest zresztą dowód, bo jeden z ich znanych utworów ma wersję w języku Szweda chyba...
Po pierwsze: bas... fajnie włączyć ich debiut i usłyszeć ten pomykający instrument, który nie ma zamiaru nikomu ustąpić miejsca, wycofać się i usunąć na drugi plan, a wręcz przeciwnie, jest nienatrętnym liderem, best ever bass playerem, nie bawiącym się w wirtuozerię, która może łżeć, ale po prostu ma ten ton, którego nie ma nikt. To dzięki niemu, pomimo naprawdę wielkiej różnorodności tonów granych na każdej z płyt, brzmienie pozostaje oryginalne, jednorodne i rozpoznawalne od pierwszych dźwięków.
Po drugie: świetne! klawisze... To na nich jest zbudowany niepowtarzalny klimat całości. Często transowe sekwencje, czasami dżezowe solówy (tak!tak!), a zawsze przecznice za miasto i dalej! Świetna wyobraźnia i bardzo odważne pasaże, które wyjęte z całości mogłyby budzić nawet pogardę, a wrzucone z wielką umiejętnością w ten żywioł, nabierają niesamowitego uroku.
Po trzecie: gitara... często jest cichym chwatem dalszego planu, raz za razem przechodząc z pokoju do pokoju, dobrze znajdując swe miejsce zarówno jako instrument rytmiczny jak i zdobniczy.
Po czwarte głos: zwłaszcza lubię głos Cornwella, ma super barwę... i taką złość, szczerą a nie naprawdę...
Po piąte perkusja: akcentuje i wzmacnia to, co dobre.
a więc:
1. Jean-Jacques Burnel
2. Dave Greenfield
3. Hugh Cornwell
4. Jet Black
Ten skład, chyba do roku 1990, pozostawał bez zmian i z kilkoma innymi muzykami gościnnie przysiadającymi się w podróży, ratował uszy.
Pytanie: czy był to zespół pankowy? - jest niepoważne i krótkotrwałe jak majowy deszczyk, wystarczy sobie tylko uświadomić, że to nie jakaś abstrakcyjna muzyka pankowa była ich wzorem, ale
to oni byli przepisem z najlepszej księgi, to oni mieli zaklęcia i czarowali, a nie prosili się o odczarowanie z jakiejś żaby czy innego płaza.
To niepotrzebne pytanie nie brało się z nikąd.
A z czego?
A z tego, że muzyka Stranglersów od pierwszej płyty, a w szczególności na powiedzmy pierwszych 5/6 longplejach, była
eruption pomysłowości, joie et libération!
Wielka różnorodność, bukiet z tysiąca kfiatów.
Rattus Norvegicus
****1/2
Debiut ma u mnie prawie pionę. Zastrzelił mnie w 84, strzela i dziś. Rozpoczynający go
Sometimes to jakaś pobudka dla zmarłych! Ilość energii i dzwonienie Greenfielda jak raz siądzie, nie wstanie! I ten Hugh z żyły śpiewający, a Żą Żak jak dopier... tak do pszodu! to już nie wiem, co powiedzieć... prosta linia, a pozostawia na niej innych basistów w tyle, żywy dowód, że aby być muzykiem naj, nie trzeba z palcy robić jaj.Gra kostką nie jest żadną słabostką! Trzeba wiedzieć jak!
A potem
Gódbaj tu luz[/b]świetne harmonie wokalu, które tak zostaną na dłużej, [i]London Lejde[/] prosty riff i Żą Żak na wokalu; [i]Princess of the Streetsco za akcenty, walc albo blues, albo jedno i drugie, na pewno ani to, ani to, mocny klimat zappowski!a po nim
Hanging Around (z jednym kawałkiem z drugiej płyty) taki NIezwyciężony zespołu, dalej
Peaches złowieszcze reggae, pod wpływem którego jeden kolega napisał czerwoną farbą: ICZ PICZ IS SON OF A BICZ, na szarym murze Domu Usług I Rzemiosła, superowy
Grip z koziej trąpki zagranymi wstawkami saksofonu i pogodnymi, odpustowymi pasażami klawiszy.
Ugly bardzo groźny i wyrzygany miejscami do mikrofonu utfór, sprawdza się jak masz z sąsiadami na pieńku
, a potem, a potem niszczące i hipnotyzujące ponad 7 minut trwające
Down in the Sewer Rattus Norvegicus, szczur wędrowny i doświadczalny. Mocna płyta!
No more heroes
***3/4
I po pół roku drugi long. Zespół nabiera ostrości i przybiera mięsa. Wielu uważa ten album za najlepszy w dyskografii grupy, a wielu też tak nie uważa. Ja zaliczam się także do wielu. Dla mnie jest on taki zbyt brutalny i okrutny może nawet. Początek na pięć, czyli
I Feel Like a Wog z hammondami i odlotami. W tej muzyce wiele dzieje się na drugim planie. Żą Żak dzieli i rzondzi, gitary Cornwella mocniejsze, ostrzej bite, jest gęsto jak na niebie w listopadzie, a to czołg, a tamto ŁOG, delikatne chórki i gardzielowy śpiew.
Dead Ringer wprost cytujący ulubieńców zespołu czyli Ramonsów. Płyta gruba i po osiemnstym roku życia, co jakby kłóci się z tym co napisałem wcześniej, że jest to fajny zespół dla chłopaka, ale tylko pozornie, bo ja myślę, że chłopakiem to się jest tak do 35 roku życia... albo coś koło tego...
Black and white
*****
Płyta bez słabej nuty!
Zespół odzyskuje lekkość nie tracąc nic ze swej mocy, a nawet dodając do niej kilka kilo w jakimś nieziemskim gratisie.
[moc mnie odpadła, ale cdn... ]