Kocham Toma, pierwszy raz usłyszałam jego "charczenie" (;)) przy okazji filmu Poza prawem i tak się zaczęło
.
CLOSING TIME – debiutancki album Waitsa, ustalający jego wczesny styl pomiędzy rhythm & bluesem, a eksperymentującym folkiem. Odtąd oblicze spelunkowego, szorstkiego romantyka-cwaniaka będzie bardziej, lub mniej przebijać w jego płytach, aż do zmieniającej wszystko Swordfishtrombones. Album naznaczony specyficzną młodzieńczą prostotą i żarliwością. Może dzięki temu wydaje mi się najlepszym (obok Nighthawks At The Diner) w pierwszej fazie twórczości Toma.
THE HEART OF SATURDAY NIGHT – płyta wciąż bardzo wczesna. Jeszcze niezdecydowana. Kogoś, kto zna późniejsze kompozycje Toma może nieźle rozbawić specyficzną naiwnością. I możnaby było o niej spokojnie zapomnieć, gdyby nie dwie naprawdę znakomite piosenki z sobotnią nocą w tytule.
NIGHTHAWKS AT THE DINER (live) – unikalna rejestracja kameralnego koncertu w jakimś niewielkim klubie. Tytuł odnosi się do obrazu Edwarda Hoppera. Nagrane tu piosenki to nie arcydzieła. Raczej nie znajdzie się ich na składankach. Nie mają też wersji studyjnej (!). Mimo to płyta jest jedną z najlepszych w dorobku Waitsa. Utrwala zupełnie niepowtarzalną atmosferę koncertu roztopionego w tytoniowym dymie i oparach whisky.
SMALL CHANGE – płyta na równym, niezłym poziomie. Jej klimat określiłabym jako „nieco wstawiony” (tak na melancholijnie – absurdalnie). To stąd pochodzi zresztą piosenka – legitymacja Toma: The Piano Has Been Drinking.
FOREIGN AFFAIRS – płyta mogłaby się równie dobrze nazywać „Kołysanki Toma W.” Bardzo spokojna, dyskretna, w klimacie wielkomiejskiej nocy. Pozostaje na charakterystycznym dla tego okresu twórczości niezłym poziomie, ale bez rewelacji...
BLUE VALENTINE – płyta prawie czysto-bluesowa. Osobiście uważam, że mimo kilku świetnych utworów jest mocno przeciętna w dorobku Waitsa.
ONE FROM THE HEART – płyta zawierająca piosenki do filmu F.F. Coppoli. W całości nigdy jej nie słyszałam. Obiegowa opinia powiada, że muzyka była sporo lepsza, od niezbyt udanego filmu (**).
SWORDFISHTROMBONES – zaczyna się nowy rozdział twórczości Waitsa. Już sam tytuł, a zwłaszcza pierwsza piosenka są niezłym ciosem. Waits łączy swój niesamowity głos z eksperymentami w dziedzinie instrumentacji (przedziwne perkusje, a nawet dudy). Teksty stają się o wiele bardziej skomplikowane. Od tego czasu można śmiało nazywać Toma poetą. Nowy, szokujący styl próbowano określić różnie; zabawne wydaje mi się np. sformułowanie (trafne skądinąd) „miejski etno-rock”. Niezależnie od zaklasyfikowania – styl jest indywidualny, rozpoznawalny i niepodrabialny. Staje się istotnym punktem na muzycznej mapie Ameryki.
Swordfishtrombones było szokiem i wkroczeniem na nową ścieżkę, ale najlepsze płyty dopiero przyjdą...
ASYLUM YEARS – składanka, którą Waits ostatecznie pożegnał się z Asylum Records i swoim ówczesnym stylem. Nie jest to jednak „zło konieczne”, jakim często bywają składanki wybierające największe przeboje. Płyta jest oryginalną, przemyślaną całością. Nie sugeruje się popularnością danych utworów, a wrażeniem, jakie wywrzeć ma przyjęty układ. Dlatego nie ma tu wielu znanych kawałków, min. Ol 55, czy The Piano Has Been Drinking. Za to znakomicie uchwycony został niepowtarzalny nastrój tamtych lat, spędzonych w drugorzędnych knajpach, wśród kobiet z przeszłością i wykolejeńców o złamanych nosach i życiorysach.
Inne składanki Waitsa tego poziomu nie osiągają.
RAIN DOGS – najsłynniejsza płyta Waitsa. Zawiera 16 utworów, z których każdy jest ZUPEŁNIE inny. Są tu piosenki pijackie, pirackie, country, polki, serenady... Wszystkie po Waitsowsku uszkodzone, zaopatrzone w świetne poetycko-absurdalne teksty.
Do tej płyty zrobiono pierwszy teledysk Waitsa. Do świetnej piosenki Downtown Train. Poza autorem wystąpił w nim sędziwy już Jake La Motta –główny bohater Wściekłego Byka Martina Scorsese.
(Moim zdaniem ten krążek, to odpowiednia płyta startowa, od której najlepiej rozpocząć przygodę z Waitsem)
FRANK’S WILD YEARS – podtytuł głosi: Un Operachi Romantico in Two Acts. Rzeczywiście, album zawiera przepiękne songi z autorskiego spektaklu teatralnego Waitsa. Płyta od dłuższego czasu jest (obok Real Gone) moją ulubioną . Bije z niej jakaś ostateczna wolność, zaprawiona odcieniem goryczy. Teksty należą do najbardziej „odjechanych” w dorobku Waitsa. Prawdziwe dzieło sztuki.
BIG TIME – płyta, której niestety nie miałam okazji słyszeć.
BONE MACHINE – Szczyt twórczości Waitsa. Album najbardziej skowycząco-klekocząco-chrypiący, ale zarazem nie tracący swoistego liryzmu. Gwarantuję opadnięcie szczęki.
Plus znakomity teledysk do piosenki I Don’t Wanna Grow Up by Jarmusch.
NIGHT ON ERTH – soundtrack do filmu Jima Jarmuscha. Niestety TYLKO soundtrack: w filmie sprawdził się znakomicie, osobno – o wiele gorzej. Piosenek jest tu dosłownie parę. Jedna z gorszych płyt Toma.
BLACK RIDER – reżyser teatralny Robert Wilson zaprosił Waitsa do współpracy nad autorskim spektaklem Black Rider, będącym współczesną adaptacją opery Wolny strzelec Webera. Piosenki, które w spektaklu śpiewali aktorzy, Waits nagrał w 1993 po swojemu i tak powstała płyta Black Rider, będąca niesamowitą, makabryczną i przezabawną historią paktu człowieka z diabłem. Do tej pory nie mogę dojść, czy teksty songów są autorstwa Waitsa, czy twórcy scenariusza Williama S. Borroughsa. Nawet, jeżeli nie napisał ich sam Waits, to pasują do niego idealnie. W ogóle płyta jest zupełnie nieokiełznana i znakomita pod względem muzycznym.
MULE VARIATIONS – Cała płyta jest owocem ścisłej współpracy małżeńskiej. Już wcześniej Kathleen współtworzyła wiele tekstów Toma, na tym krążku daje się to jednak szczególnie wyraźnie wyczuć. Płyta jest równa i ... „porządna”; liryczna, oryginalnie rozpatrująca anatomię miłości, rolę kobiety w życiu mężczyzny oraz znaczenie domu rodzinnego. Uważam ją za bardzo dobrą, ba, jedną z najlepszych, a do tego pierwszą przeze mnie poznaną.
ALICE – moim zdaniem album PIĘKNY. Raz jeszcze Waits skomponował muzykę do spektaklu Boba Wilsona. Najlepsze są tu dwa przeciwstawne kawałki: Alice i Kommienezuspadt. Ale i boski Poor Edward oraz utwór No One Knows I'm Gone, który zachwyca mnie ZAWSZE i za każdym razem, gdy się skończy, pytam: dlaczego on jest taki krótki?
BLOOD MONEY – Piosenki są bardzo różnorodne (groteskowe i smutne, zabawne i złowieszcze) i –można powiedzieć- dojrzałe. Jednakże album ma dwie wady. Po pierwsze jest bardzo krótki (tylko 42 minuty), a po drugie kończy się raczej nijako. Przynajmniej 4 ostatnie utwory znacznie odstają od poprzednich 9.
(Ale i tak stawiam go wyżej niż Alice 8) )
REAL GONE – ta płyta to kolejna metamorfoza Waitsa. Teksty zostają uproszczone, wokal stłumiony, a wszystkim rządzi rytm. Niektóre utwory przypominają melodie wystukiwane przez jednego gościa pod PKP na oparciu krzesła...Mój ulubiony album, wszystko inne, co najważniejsze napisał już KoT
.
Najnowszy trójbox CD Toma słyszałam, ale póki co nie mam na własność, więc narazie nie oceniam.
Pszepraszam, że bez gwiazdek, ale nie jestem w tym dobra...