Czemu nie? Ale tym razem ujęcie będzie ogólniejsze.
Herbert George Wells pisze:
Zasadnicze wrażenie, jakie odnieśliśmy po przyjrzeniu się sytuacji w Rosji – to obraz olbrzymiego, nie dającego się naprawić krachu. Historia nie znała jeszcze tak gigantycznej katastrofy.
Tymczasem rok 1988 przyniósł w historii Grażdańskiej Obrony początek nowego etapu. Zespół zyskał mianowicie pełen skład. Obok Jegora, Janki i znanego nam już Kuzji, pojawiali się w nim: Igor Żewtun (znany jako Dżef), Dmitrij Seliwanow, Arkasza Klimkin, Sierjega Zjeljenskij i inni. W związku z tym zaczęło się też regularniejsze koncertowanie. Ba, grupa zbłądziła nawet w Petersburgu (wówczas Leningradzie) do studia nagraniowego. Wydawać się więc mogło, że wszystko układa się jak najlepiej. Ale nie do końca tak było. Po pierwsze Letow nie był zadowolony z brzmienia uzyskanego w studiu. Ostatecznie na płytach wykorzystał więc tylko nagranie perkusji, a resztę zrobiono jak zwykle u niego w Omsku. Poza tym ówczesny radykalizm brzmieniowy i artystyczny zespołu Jegora nie brał się z nikąd - wynikał z jego bieżącej kondycji, poglądów, charakteru. A te niekoniecznie mogły w tamtym czasie przynieść coś pozytywnego. A już na pewno nie karierę gwiazdy rocka czy pop. Niemniej wkrótce powstały cztery nowe albumy, z których pierwszym był ten przedstawiony poniżej.
Здорово и вечно (1989)
Od samego początku tej słychać, że Gr. Ob. nie gra by zrobić nam przyjemność. Brzmienie jest ostre jak krawędź pogiętej blachy, a do tego Jegor tym razem wrzeszczy wręcz patologicznie. I choć z drugiego planu wrażenie robią jego szamańskie zawodzenia, to jednak ogólnie rzecz zdecydowanie nie jest dla wszystkich. No i ten mentalny cios: jaka anarchia, skoro w każdym siedzi Führer…? To bardzo rosyjskie podejście: raz, że mamy tu charakterystyczny maksymalizm, oraz radykalne podejście „albo – albo”, a dwa, że to głównie na zachodzie wierzy się, że człowiek jest z natury dobry. Rosjanin to w najlepszym wypadku grzesznik. Chyba że ktoś jeszcze gorszy.
Nie jest niczym nowym, że Jegor prowokuje, że chwilami jest agresywny. W swej chęci uprzykrzenia życia zwykłym obywatelom, epatowania brzydotą i jątrzenia nieszczęściem przypomina on zresztą bohatera „Notatek z podziemia” Dostojewskiego. I o nim można pomyśleć niekiedy, że w swej desperacji znajduje dziwną przyjemność, i że satysfakcję może przynieść mu zwarzenie nastrojów bliźnim. Taki specyficzny typ psychiczny.
Ale warto przypomnieć przy okazji, że z wizji zawartej w „Notatkach z podziemia” Szestow wywiódł całą „filozofię podziemnego człowieka”. Podjął ten temat: ludzi, którzy, przenicowani grozą życia, upokorzeni, stracili całą wiarę w swój pozytywny potencjał, a także we wszelkie pozytywne podstawy rzeczywistości. Podziemny człowiek to taki, w którego życiu górę wzięło zwątpienie, wszystkie te uczucia, które zwykle ukrywane są na dnie szafy, albo właśnie pod podłogą. To człowiek, którego domeną stała się egzystencjalna ciemność.
Lew Szestow pisze:
Nadzieja umarła – a życie pozostało, i to wiele lat życia
Zaczerpniętą od Dostojewskiego filozofię podziemnego człowieka Szestow nazywa filozofią tragedii - filozofią katorgi i beznadziei, rozpaczy, szaleństwa i śmierci. Pisze on też, że tragedia to dziedzina, która nie znajduje ochotników - trafiają do niej tylko ci, których doprowadzają tam doświadczenia krzywdy i poniżenia. I na pewno nie jest przypadkiem, że akurat takie doświadczenia duszy ludzkiej opisali ludzie żyjący w Rosji.
Mówię o tym dlatego, że często odbieram płyty Grażdańskiej jako odbicie takich właśnie doświadczeń. Wydaje mi się, że filozofia tragedii stała się udziałem Jegora, że doznał krzywdy i poniżenia, a przy tym był takim typem, że mógłby go opisać Dostojewski. Przeżycie śmierci klinicznej w wieku trzynastu lat, śmierć ukochanej mamy, prześladowania ze strony KGB, próba samobójcza, przetrzymywanie w szpitalu psychiatrycznym, szprycowanie silnymi psychotropami, ukrywanie się i włóczęga… Ot, rosyjskie życie, które wymłóciło go zanim skończył 25 lat – jak chciał tego Czechow – niby tysiącpudowy kij.
Widzieliśmy już w jaki sposób Letow dawał wyraz swojemu poniżeniu - kiedy nazywał siebie publicznym sraczem, i w jaki sposób się buntował (Я всегда буду против!). A teraz zaczynają się relacje z penetracji podziemnego świata. Obrazy tego drugiego oblicza rzeczywistości, które jest samą nicością. To, co wydawało się żywe, na jego oczach usycha, rdzewieje i traci barwy. A ból, rozpacz i przerażenie zamieniają się chwilami w szaleństwo: skoro nicości nie da się powstrzymać, to może się z niej pośmiać? Albo ją poprowokować, przyspieszyć. Przeżyć rozkosz desperacji. Popluć jadem. Ale też zbliżyć się do tej dziwnej prawdy. I przekonać się, że „drzewo poznania nie jest drzewem życia”.
Lew Szestow pisze:
Kiedyś myślano, że „prawda” cieszy i pokrzepia człowieka, że podnosi go na duchu. Lecz prawda podziemia jest inna niż jej wzniosłe poprzedniczki. Ona prawie nie zajmuje się człowiekiem, a jeśli, wyrażając się metaforycznie, można jej przypisać pewne zamiary, to na pewno nie są one życzliwe. Nieść ukojenie – nie jest jej celem. Drwić i upokarzać – to jeszcze potrafi.
Nie jest to na pewno cała prawda o tej płycie, ani o następnych, bo przecież wtedy nie mógłbym ich słuchać. Gdzieś w tym wszystkim migocze jednak ów azjatycki kosmos, który właśnie wtedy w twórczości Letowa stawał się coraz bardziej wyczuwalny. Równocześnie pojawiły się w niektórych miejscach studyjne efekty, szumy, hałasy, spiętrzenia dźwięków, w których usłyszeć można niejedno, jak z głębi świadomości w stanie ciężkiego zmęczenia. W innych miejscach zauważymy urodę ludowej melodii. Albo piękny dwugłos Jegora i Janki. Zanim...
**** i 3/4