The Cure jest takim zespołem o którym bardzo trudno mi pisać. Chyba najtrudniej - z tej czołówki moich ulubionych kapel. Ich się głównie słucha i przeżywa wewnątrz, a nie analizuje.
Mało tego - wyczerpują większość tematu posty Mareckiego, z którymi zgadzam się w jakichś 97%.
Ale kilka słów wypada skrobnąć.
Zatem:
Three imaginary boys ***1/2 - gdyby nie koszmarne "Foxy lady" i nijakie "Meathook" byłoby więcej. Świeża, bezpretensjonalna, postpunkowa, melodyjna muzyka.
Boys don't cry ****1/2 - spory skok, mimo że to lekko zmieniona wersja debiutu. No ale słabe kawałki odpadły (odpadło też bardzo przeze mne lubiane "Object"), doszły za to nagrania singlowe, które do dziś są żelazną klasyką.
Seventeen seconds **** - dla mnie blisko tego co MA BYĆ, ale jeszcze nie to. Zwłaszcza przeszkadza mi to ginięcie głosu gdzieś w tle. Ale wiadomo - "A forest", "At night", utwór tytułowy... W ogólniaku miałem to na kasecie i ciężko było skojarzyć, gdzie kończy się jeden utwór, a zaczyna następny, tak ta płyta jest ciekawie nagrana.
Faith ***** - red. Kszczotek z "Tylko Rocka" (którego zawsze miałem za mój prywatny numer 2 wśród Tylkorockowych recenzentów) zasługuje na rozstrzelanie za trzy i pół gwiazdki dla tej płyty. To absolutny majstersztyk i niemal relikwia dla fanów The Cure. Poszukiwania duchowe Roberta, zimna, gotycka wręcz atmosfera, utwór tytułowy - kto wie, może i bardziej poruszający niż pojedynczo brane kawałki z następnej płyty. Oszczędna gitara i hipnotyzujące partie basu. Słuchać głośno, po ciemku i wsłuchiwać się w teksty.
Pornography ***** - w sumie jak wyżej, ale... Tu już nie ma poszukiwań, tylko chaos i szaleństwo. Ten świdrujący początek płyty, te powtarzane, długo siedzące w pamięci wersy w rodzaju "Is it always like this?" albo "I will never be clean again". Gdyby Smith byl bardziej podobny do Curtisa, to następnej płyty by pewnie nie było. I tylko szkoda utworu tytułowego, tam jednak chaosu dla mnie zbyt wiele.
Japanese whispers ** - koszmaru część pierwsza. Błahe, popowe melodyjki i straszne klawisze. Nie słucham zbyt często, choć ostatnio odkryłem że "Lament" to jednak całkiem ciekawa kompozycja
The top **1/2 - koszmaru część druga. Świetne "Caterpillar", a pozostałe kawałki.... Niby każdy z nich coś ma, ale też każdy z nich to tylko niedopracowany zalążek pomysłu. I "przepracowany", ciągnący się numer tytułowy. Broniłoby się jeszcze "Dressing up", gdyby Smith zaśpiewał go znacznie niżej.
Head on the door ***1/2 - uff, koszmar się skończył. Popowe melodyjki zostają (wszystkie nagrania singlowe), ale ileż więcej w tym uroku. Do tego ostre "Screw" i "Push", orientalne "Kyoto song" - jest bardzo dobrze! I "Sinking", klasyczny, piękny Curowy dół:)
Standing on the beach - składanek nie zwykłem uznawać ani gwiazdkować, ale ta ma jeden utwór spoza płyt - "Charlotte sometimes". Jeden z dwóch-trzech ukochanych moich utworów The Cure. Klaustrofobiczne brzmienie i te nakładające się na siebie wokale.
Kiss me kiss me kiss me ****1/2 - płyta nieznośnie eklektyczna i nieznośnie długa. Ale musi być tu taka wysoka ocena. Choćby za 4 pierwsze kawałki - w przeciwieństwie do Mareckiego uwielbiam "Catch". Za "How beautiful you are", za "Just like heaven"... Za "Fight!". Ale zaznaczam, że takie "Hey you" i "Hot hot hot" to moi kandydaci do miana najgorzych kawałków The Cure.
Disintegration ***** - oooo.... Cóż za forma. Ale z drugiej strony - miała to być druga Pornografia. Nie jest. Tam była wściekłość, smutek, zagubienie, poczucie bezsensu istnienia. Tu jest głównie melancholia. I tytuł jest dla mnie nieadekwatny, uważam że Robert trzyma się tu wyjątkowo dobrze jak na siebie. Słychać to w "Lovesong", w "Pictures of you". A mimo że ukochana w "The same deep water as you" tonie, to przecież w efekcie on i tak wie że "we shall be together".
Wish ****1/2 - piąta gwiazdka kusiła, bo młodość i wspomnienia, ale jednak nie dałem. Bardzo rockowy i niesamowicie równy album. Gdy Marecki jakiś czas temu pisał że najsłabszym numerem jest tu "High", to aż zawrzałem. Jak to? To świetny numer! A potem pomyślałem co tu jest słabsze i faktycznie... Na pewno "Wendy time", może "Doing the unstuck", a może jeszcze cholera "Friday I'm in love". Chyba najrówniejszy album The Cure. Obok "Faith", bo tam w ogóle mam problem z wybraniem najsłabszego numeru.
Wild mood swings *** - ale przyznaję że słabo znam. Odrzuciły mnie kawałki singlowe, takie zbyt wesołe, poza tym nie pasowały mi zupełnie instrumenty dęte. Ale pierwszy utwór i ostatnie dwa to jednak bardzo dobry Cure.
Bloodflowers ****1/2 - znów powrót do Pornograficzno-Dezintegracyjnych klimatów, powiedziałbym że w połowie drogi między wściekłością a melancholią. Bo z jednej strony jedenastominutowy "Watching me fall", a zdrugiej zwiewne "There is no if". W międzyczasie "The last day of Summer", a na koniec znów ostrzej - "39" i rzecz tytułowa. Świetny album....
Greatest hits - znów kilka niepublikowanych poza singlami i kompilacjami kawałków. Świetne duszne "Never enough", słabsze "Wrong number", dobre "Cut here" i zupełnie słabe "Just say yes". Poza tym wybór przebojów.
The Cure **** - jest dobrze, ale coś zgrzyta. Nie wiem co, czwarty rok mija, a ja jeszcze tego nie odkryłem. Jakoś mnie utwory tutaj nie poruszają aż tak, jak poprzednie płyty. Nawet dość Pornograficzne "lost" i "Labirynth". Ale ogólnie jest bardzo dobrze. I bardzo rockowo, a to u The Cure też nie zawsze się zdarza. Główna w tym zasługa producenta.
Z koncertów mam tylko "Show", ale nie słuchałem chyba od ogólniaka.
Jeszcze kilka utwórów rozsianych, nagranych przez The Cure. "Dobre "Hello I love you", poznałem tę wersję wcześniej niż oryginał! Niesamowite "Purple haze", nie wpadłbym na to, że można aż tak to zmienić i że będzie to brzmiało, jak autorskie dzieło Smitha i kolegów. No i "Burn" - znów czołówka moich ukochanych numerów. Niepokąjący początek (kojarzący się mocno z pożarem, z powodu tytułu oraz sceny z wiadomego filmu), narastające gitary, jakby krakanie ptaków. I mroczne sześć minut z kawałkiem. I kolejny raz to co bardzo lubię, powtarzanie niemal w nieskończoność jednego wersu pod koniec utworu. Tym razem "dream the crow black dream".
_________________ In an interstellar burst
I am back to save the Universe.
|