Zmagam się z płytą Piper at the Gates of Dawn. Kiedyś odrzuciła mnie i uznałem ją za niesłuchalną. Pod wpływem urzeczenia piosenką Bike, a przede wszystkim wskutek zachwytów Kamika, elronda, Dzynia, Morelli, takoż i Kacpra, który kiedyś tak jak ja nie mógł jej słuchać - postanowiłem spróbować znowu. Znalazłem w niej wiele bardzo ciekawych miejsc, ale... nie do końca się przekonałem.
Oto impresje z moich przesłuchań:
Astronomia
Świetny utwór! Prawdziwie kosmiczny rock, kosmiczny szum w niej jest i taki niezwykły niepokój. Best moment: gwiazdy jedna po drugiej a potem
stars can frrrighten i niesamowite spiętrzenie dźwięków. Te dźwięki potem wracają, ale juz bez tych słów.. odważne posunięcie - żeby tylko raz wykorzystać zdecydowanie najsilniejszy motyw piosenki... ale jak się ma wystarczająco dużo do powiedzenia, to można sobie na to pozwolić!
W zasadzie pięć gwiazdek, choć w wersji z Umagummy bardziej zdecydowanie.
Lucyfer Sam
Bardzo też dobre. Znowu niepokojące, ale w inny sposób, taki nieco diaboliczno-basniowy... w ogóle super tekst! Best moment: każdorazowe
that cat's something I can't explain.
Bardzo mocne cztery gwiazdki, a może i pół (trzeba by się osłuchać).
Matilda
eeech. Mając w pamięci przeczytane tu ciepłe słowa pod adresem tej piosenki, bardzo chciałem. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu nijakości. Piosenka nie jest ani zła, ani nie mogę powiedzieć, że mi się nie podoba, tylko zupełnie nie wiem po co ona jest. Nie widzę w niej niczego ciekawego właściwie. Trzy gwiazdki za ładny głos i wykonanie.
Flaming
Dziwactwo. Dla mnie to jest taki utwór na zasadzie: wrzućmy takie akordy, żeby było jak najbardziej niespodziewanie, to się będa zastanawiać, o co chodzi. No fakt.. jest to z pewnością kompozycja nietuzinkowa - ale takoż jest np. Scarecrow z tą różnicą, że Scarecrow ma sens, a we Flamingu ja go osobiście nie widzę.
Ornamentyka, powiadacie Dzyniu... prawda, jest ornametykowany gęsto. Może i fajnie, ale takiego superpsychodelizmu to ja za bardzo nie lubię.
Dla mnie rzecz ciężko strawialna.
Dwie i pół za best moment: yippie
Stetoskop
Mieszane odczucia - początek obiecujący (doctor, doctor - bardzo fajne), a potem jakieś żigi. Może kwestia osłuchania, ale z czymś takim mi się nie chce osłuchiwać. Nie wiem ile gwiazdek.
Pow.R.Thoc czy jakkolwiek to się pisze
Dzyń pisze:
druga kompozycja instrumentalna ("Pow R. Toc. H.") jest po prostu smieciem nie do zniesienia
w innym miejscu z kolei tenże pisze:
głupotę wyzierającą z "piosenki" "Up the Khyber"
jesteś beznadziejny!!!!!!!!
stopień nierozumienia jazzu u osoby tak bogatej muzycznie jak ty jest dla mnie zadziwiający. Muzyki poważnej tez nie lubisz, ale jakoś tam widać, że po prostu nie dla ciebie to sposób wyrazu, nie czujesz tego, ale przecież i nie deprecjonujesz. Natomiast w przypadku zjechanych przez ciebie powyżej utworów mamy do czynienia z może dość przeciętnym jazzowaniem, tym niemniej jest w tym sporo porządnego grania, po prostu inny rodzaj zabawy dźwiękiem i rytmem niż w innych utworach - oba utwory konkretnie bujają! (oprócz końcowej części Pow.eRa, bo tam znowu jakieś mruczenie się zaczyna).
Pow.R. jest kawałkiem dość średnim może (chociaż trzy gwiazdki bez naciągania), ale musiałem go wziąć w silna obronę!
Interstellar
Oj, mam problem z całą tą środkową, głównie instrumentalną częścią płyty. Męczy mnie. Interstellar faktycznie ma dobre miejsca, ale przesłuchanie całości jest dla mnie pewnym wyrzeczeniem.
Gwiazdek nie postawię.
Gnome
No wreszcie
To, o czym Dzyń napisał w pierwszym poście - że Barrett miał dar pisania piosenek lekkich, ciepłych i wzruszających zarazem. Gnome - znany mi oryginalnie z wykonania Budzego solo - spełnia wszystkie te postulaty znakomicie, do tego jest okraszony świetnymi efektami dźwiękowymi (to się chyba nazywa produkcja
), co sprawia że jest równocześnie świetną piosenką do śpiewania przy ognisku, jak i utworem prawdziwie awangardowym.
Cztery i pół spokojnie.
Chapter
oj nieee
Dla mnie dalece najsłabszy punkt programu. Nie wiem, co ktoś chciał tą piosenką wyrazić, ale do mnie na pewno nic nie dotarło. I w dodatku nawet wykonanie mi się nie podoba, więc -
- półtorej gwiazdki.
Scarecrow
Ha. Nazwanie tej piosenki Best Songiem płyty to pomysł mocno dzyniowaty
(a co na to Gero?). Sęk w tym, że... to w ogóle nie jest pełna piosenka! To jest
szkic piosenki! I to znakomitej piosenki rzeczywiście. Ale w takiej formie, jaka jest, widzę w niej tylko przerywnik. Miejsce takiego przerywnika na płycie jest jak najbardziej pełnoprawne, każda płyta na takich przerywnikach może tylko zyskać. Czymś takim na The Wall jest np. przepiękna partia gitary klasycznej umieszczona pod tytułem Is There Anybody Out There. Ale nigdy nie nazwałbym tego best songiem.
Powiem tak: kompozycja super, słowa OK, wykonanie interesujące. Ale jest to dla mnie właśnie ledwie szkic. Jak wypracowanie o ciekawej treści, ale bez wstępu i zakończenia. Jak zdjęcie pięknie wykadrowane i naświetlone, ale nieostre.
Z gwiazdkami się wstrzymam.
Bike
Pięć gwiazdek i o czym tu gadać
Best song, nawet jeżeli trochę mi się przynudza (ile razy można to samo grać dzieciom!
)
To tyle.
Bardzo jestem ciekaw counter-reakcji zainteresowanych. Kamikowi chyba wyślę na maila.
A może uda mi się tu jeszcze odświeżyć porządnie Saucerfula, żebym też wyrobił sobie lepiej ugruntowaną opinię.
Na razie podoba mi się pierwsza połowa More (do Cymbaline włacznie, potem nie).