Mam pewne zaległości do nadrobienia w tym wątku. Np.:
trzy lata temu bez mała antiwitek pisze:
o paradoksach więcej będzie przy płycie '21'
Nie jest pewne co na myśli miałem pisząc o paradoksach, ale podejrzewam, że mieć to musiało związek z tym, że płyta 21 (oczko!) jest próbą zamieszania oleju z wodą (orkiestra młodzieżowa
WW oraz orkiestra kameralna AUKSO). Tego niby nie da się dokonać, ale sądzę że czasem warto się męczyć. Efekty - tak jak ta płyta - bywają nienajgorsze.
Muszę tu jednak zaznaczyć, że kiedy poznawałem 21 i planowałem wpis na jej temat, to miał on być dość krytyczny. Czas jednak złagodził ocenę i w ogóle bardzo przyjemnie mi się słucha teraz tej płyty. Może wiąże się to z tym, że moje prywatne notowania VooVoo ostatnim czasem zwyżkują.
Płyta zaczyna się od instrumentalnego numeru pt.
Jesteś fajna kobieta, gra orkiestra i gra Mateusz Pospieszalski na akordeonie - melodię, która przywodzi na myśl
pamiętasz była jesień ale też zahacza w końcówce o
sleep safe and worm. Ładne to otwarcie.
Uwerturacja kontynuowana jest w
Łobi jabi. W sumie jest to najbardziej rozdmuchany utwór na płycie. Ma kilka części i śpiewa w nim Małgorzata Walewska. Brzmi wszystko (i jej głos) świetnie, ale wrażenie robi osobliwe. Np. ostatnia część: jak psychodisnejowska wersja Kopciuszka - on jeszcze sprząta (dynamiczne partie smyczków), ale już myśli o wieczornej wiksie i konsekwencjach zapoznania księcia (łobi yeah tunajt). Można traktować to w kategoriach żartu, ale chyba nie jest do końca dobrze, że ten utwór jest na początku i ustawia trochę odbiór całej płyty. Ja musiałem nauczyć się go obchodzić. Moim ulubionym jest środek, pojawia się flet Pospieszalskiego (ciszej) i po raz pierwszy odzywa się gitara (głośniej, fajne solo).
Rzecz rozkręca się na dobre przy
Sforach zmor. Bo to w ogóle świetna piosenka przecież. A tu jeszcze taka wymuskana wersja: sekcja będąca wartością samą w sobie, i plastyczna gra wszystkich (zwłaszcza poza zwrotkami): świetny saksofon jakiś oraz trąbka orkiestrowa - jak z Thc Beatles! To sobie kroczy, rozwija się, i mamy pierwszą kulminację na płycie!
Bardzo udane jest przejście do
Człowieka wózków. A on sam znacznie różni się od pierwotnej swej wersji: tam transowy bęben a tu orkietrowe akcenty z udanymi drmaturgicznie subtelnymi interwecjami basu i Stopy. A gdy kończy się tekst rozpoczyna się wspólny trans. Transują wszyscy a rej wodzi mongolska krtań Pospieszalskiego. Samo zakończenie kojarzy się finałem Tańca Szkieletów w wersji lajw. I ciach, ostatni ładny akord
.
Z piątym trakiem wiąże się wyciszenie, cofnięcie a nawet przysypianie.
Zbiera mi się gra głównie orkiestra, śpiewa pan Wojtek. Mjuzikal jakiś, West Side - a zwłaszcza Somewhere by Tom Waits się kojarzy. Na końcu całość ożywia trąbka - jakże inna niż ta z orkiestry! - wszak gra na niej Tomasz Stańko.
Lekko ożywia też
Odpływ - sporo w nim trochę etnicznych dźwięków, ładnej gitary. A po chwili następuje moment lekkiego zdziczenia, i tyczy się to również orkiestry kameralnej miasta Tychy: brzmi to tak jakby nastąpiła wspólna część improwizowana. Bardzo fajny fragment, choć też, jak wszystko, w końcu odpływa... zagaduje gitara, odpowiadają smyczki, i kończą razem
.
Melodia trąbki, hehe - oparta jakby na nutkach hejnału krakowskiego - wprowadza
Moje miejsce na ziemi , Pospieszalską specyficzną pieśń, opartą na spowolnionym rytmie reggae, lecz mocno wypełnioną dźwiękami. Podoba mi się bardziej niż dwie pieśni Mateo z płyty XX.
Papierosy i gin bardziej gra zespół a orkiestra wypełnia drugi plan, ale fajna zwłaszcza taka niska trąba. Ale to tylko przygrywka do drugiej części utworu. Następuje rozwinięcie: na tym świetnym rytmie (sekcja VooVoo zachwyca mnie niezmiennie) opadająco cyrkowe orkiestrowe dźwięki oraz sam mistrz i magik Stańko ze swoim instrumentem, dla mnie to najlepszy moment na płycie.
W
Turczyńskim jest odwrotnie: pęd nadają smyczki i to całkiem konkretnie! Dobra solówka Mateo, gdy orkiestra milknie za to dają bębny, kończy on jednakowoż wspólnie spazmując z Auksami.
I tu mogła by zakraść się monotonia, ale
F-1 wycisza i wciąga krokiem kontrabasu. Pojawia się też ciekawe solo gitary. Konwencja jazzująca, ale i tak pobrzmiewa u Waglewskiego ta osjanowska nuta.
I od tej pory będę już... (3 sekundy ciszy) ...
w tobie żył, ciepły saks... (3 sekundy ciszy)... ładny końcowy akcent. Bardzo to dobrze robi na uwagę słuchacza.
Dalej orkiestra uwerturuje niezbyt spiesząc się z odkryciem tego z jakim numerem mamy do czynienia. Dopiero Wagiel z gitarą zeznaje, że
Nabroiło się. Filharmonicy harmonizują tylko w refrenach,
a to jeszcze nie koniec: jak zwykle najlepsze jest rozwinięcie, jakiś naturalny dilej na bębnach, wspólne granie a zwłaszcza fajne zwłaszcza brzmieniowo solo Waglewskiego.
Ciekawe jest to współistnienie dwóch światów: orkiestra i rockowcy
. Ciekawe jaki tam fluid między nimi latał na koncertach, jak na siebie spoglądali, czy płatali sobie jakieś figle. Akurat w
Nim stanie się tak... nie było chyba zbyt dużo okazji, tam orkiestra akompaniuje tylko Waglewskiemu, który śpiewa z niewielką pomocą Pospieszalskiego. Z drugiej strony z tymi rockowcami to nie do końca prawda. VooVoo to przecież eklektyzm i mieszanie różnych tradycji muzycznych. Widać to szczególnie we
Flocie zjednoczonych sił. Afrykańska rytmika, kalimba i zaśpiewy, azjatycki śpiew krtaniowca Mateusza i europejski patos orkiestry w refrenach (ciut za bardzo) oraz koloraturowy śpiew Walewskiej. Dla mnie to lekko
too much .
Bang bang - nie umiem zapomnieć kontekstu bankowego, to jakiś mentalny czyrak. A płytę zamyka druga wersja
Jesteś fajna kobieta - druga połowa klamerki - z głosem Walewskiej z trzeszczącej płyty, co jeszcze wyraźniej przywołuje jakąś przedwojenną tradycję muzyki popularnej
.
Czyli w sumie w sumie bardzo fajnie. 21 dobrze się słucha z kilku względów.
* płyta ma swoją dramaturgię, wszystko jest ułożone jak starannie przemyślany występ, łudząco przypomina dobry koncert, gdzie uwaga słuchaczy delikatnie jest prowadzona aby się nie nudzili - można się nabrać, zwłaszcza że
* granie jest bardzo żywe! że VooVoo to wiadomo, ale i orkiestranci brzmią na wciągniętych i nieźle się bawiących
* ten eklektyzm, gra konwencji, mieszanie składników, ich proporcje - to też przykuwa uwagę, zwłaszcza że wypada naturalnie, luźno; mimo, że płyta jest popisem muzycznej erudycji to na pierwszy plan wychodzi raczej zabawa, gra, puszczanie oka do tego kto słucha
Znalazło by się też trochę minusów, ale... na pewno nie podpada pod to okładka. Jest bardzo elegancka, czarna z deseniem XX-ki na kraju, do tego motyw kwadratu. Bawi mnie zdjęcie wewnątrz, gdzie czwórka WWów patrzy na człowieka z dość bliska, pochyla się nad nim
. No i sama płyta na której czarny kwadrat na czarnym tle
.