Wczoraj poszedłem sobie na koncert zespołu, o którym zwykło się mówić "legendarny", chociaż pewnie nie jest jakoś specjalnie znany szerszemu audytorium. Nie zmienia to jednak faktu, że ich wpływ na część polskiej załogi, na przełomie lat 80tych i 90 tych był nie do przecenienia. Mowa o Youth Of Today. Trzon zespołu - tzn wokalistę Raya Cappo i Porcella widziałem ze trzy lata temu, kiedy grali z Shelterem w Hybrydach. Całkiem porządny koncert, może bez jakiś szczególnych wzruszeń, ale przy "Here We Go" nawet wskoczyłem na chwilę w mosh, dałem się poobijać, a do akademika wracałem zadowolony. Tak więc lipy się nie spodziewałem. Ale jakiejś szczególnej petardy tez nie. Tymczasem była petarda. I to nie tylko na YoT.
Imprezę zaczął Regres z Częstochowy. Nazwę kojarzyłem od dawna, ale po raz pierwszy usłyszałem ich wiosną na imprezie, na którą wybrałem się głównie ze względu na Disaffect i pomimo, że kapel grało tam dużo, to zwrócili moją uwagę. No i kiedy wczoraj zaczęli grać, to tez tak jakoś nóżka sama zaczęła mi przytupywać. Chłopaki jednak byli w pełni świadomi swojej roli supportu, przed ekipami zza wielkiej Wody, bo zagrali krótki, energetyczny secik i z lekką zadyszką zeszli ze sceny.
Po nich przyszedł czas na amerykańsko/kanadyjskie Change. Przy pierwszym zagranym przez nich kawałku oddawałem się jeszcze pracy dokumentalisty, nagrywając video na telefon, ale plumpanie tej ekipy tak mile na mnie podziałało, że już przy drugim nie wytrzymałem i puściłem się w pełnowymiarowe tany. Sam. Bo publika jakkolwiek ośmielona nieco przez Regres podeszła nieco bliżej, ale wciąż zachowując pełną statykę i zostawiając ziejący pustką kawał parkietu pod sceną, który pozwoliłem sobie zagospodarować moimi pląsami. A że "na każdym zebraniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy", to już po kilku minutach pusty placek przed sceną przestał być pusty i zaczął się regularny hardcore'owy koncert. Tym bardziej, ze frontman Change nawiązywanie kontaktu z publiką miał opanowane na poziomie mistrzowskim i już pod koniec ich setu, pół sali darło japę razem z nim machając łapami jak pojebane.
A potem chwila oddechu i czas na "gwiazdę" (cudzysłów stąd, że jak wiadomo, w hardkorze nie ma gwiazd tylko wszyscy są braciszkami i siostrzyczkami.

). Ale zanim wyszli na scenę to atmosfera była już naelektryzowana, bo do klubu wbili wszyscy czekający na YoT, a stojący dotychczas na zewnątrz. O pustym miejscu pod sceną można już było pomarzyć, a ilość dorosłych mężczyzn w krótkich spodenkach, przypadających na 1m^2, przekraczała średnią występującą na nadbałtyckich plażach w wysokim sezonie. Lekki spojler: 5 minut później wszyscy byli tez tak samo spoceni jak plażowicze. Bo kiedy zespół wyszedł na scenę, to od pierwszej sekundy zaczął się pod sceną taki kocioł, że aż miło było popatrzeć. Miło do tego stopnia, że praktycznie z niego nie wychodziłem, poza dwiema krótkimi przerwami, poświęconymi na nagrywki. Ze sceny leciały hity za hitami przetykane pozytywnym "coachingiem" Raya, Porcell i drugi gitarzysta brykali jak koniki polne, a przy każdym kolejnym numerze kotłowanina pod sceną robiła się coraz bardziej intensywna. Zespół widząc co się dzieje też wchodził na coraz wyższe obroty, więc powiedzieć, że koncert urywał dupę, to powiedzieć mało. O skali zjawiska niech świadczy fakt, że poniesiony entuzjazmem wywinąłem ze dwa razy stage diving (co po raz ostatni zdarzyło mi się pewnie dobrze ponad ćwierć wieku i od tej pory nie praktykowałem takich nierozsądnych zachowań), i po każdym podejściu kończyłem pod sufitem zwisając na jakiejś rurce z oświetleniem, w połowie hydrozagadkowej sali. Gdybym nie bał się, że cała ta instalacja urwie się pod moim ciężarem, to usadowiłbym się tam jak na trzepaku i tak sobie śledził koncert.* Do akademika wróciłem mokry, jakbym Wisłą przeprawił się wpław, ale zadowolony tak, że kiedy już kładłem się do łózka, to Sylwia pytała jeszcze czego tak głupio zęby suszę.
Wypada dodać, ze dzisiaj byli mnie tylko jeden siniak, a żebra prawie w ogóle nie, więc można powiedzieć, że ogólnie lepiej być nie może.

*) Okazuje się, że w dzisiejszych czasach wszystko zostaje zarejestrowane, więc by nie być gołosłownym: