Ze znaczącym opóźnieniem ("right after it ended"*

) dotarłem do słuchania nowego
Shofaru - Right Before It Started. Ale za to ...............................
Nie bardzo umiem o tym napisać, zresztą od początku pojawienia się Shofaru u nas na forum, czytałem z wielką radością, co pisali MAQ, Witek, elrond i inni, sam nie bardzo wiedząc, co mam do tego dodać. Teraz z kolei przeczytałem
taką recenzję, która niezwykle mi pasuje i też właściwie swoich słów nie znajduję, więc na początek podzielę się dwoma akapitami:
Cytat:
Już pierwsze jazzowo-kojące takty „Mevorah No.24” wprowadzają spokój i ład do codzienności. Niesłychana jest siła tego tria. Znany z mocarnych fraz na saksofonie Trzaska, tu jest skupiony, a miejscami nawet delikatny. Kiedy się wyrywa do przodu jak w „Mi Chomocho (Romancer)” to nie zrywa tynku ze ścian, jak można się by było po nim spodziewać. Głębsze tony gitary ozdabiają balladę „Hoshev Shchinoscho (Bobov)“. Z kolei Morettiego podziwiać można na zakończenie płyty w „Zay Zayer (imperial)“. Czymś wyjątkowym jest słuchanie jak zespół panuje nad muzyczną materią, jak dokładnie nagina ją do własnych potrzeb, nieprzesadnie się przy tym popisując („Baromether Gadol No. 97“).
Rzeczą absolutnie konieczną do usłyszenia jest „Shovel Pigon No. 20“. Każdy z ośmiu utworów zawiera w sobie niespokojnego ducha improwizacji przy zachowaniu oszczędnej formy. Po raz kolejny trio Shofar można nazwać depozytariuszami przedziwnej, zapomnianej wiedzy i tradycji. Górują nad innymi aluzyjnym, pełnym rozmarzenia graniem z nutą niesamowitości. James Baldwin napisał swego czasu, że jedyną rzeczą jaka zajmuje artystę jest „przetwarzanie zamętu życia na porządek, jakim jest sztuka“. I trio Shofar właśnie to czyni.
Co ja mogę dodać?
Bastarda dała nigunom nowe życie, grając jednak je i tylko je - można się było magicznie przenieść w czasie i poczuć częścią tamtej społeczności, płakać i modlić się razem z nimi. Silnikiem Shofaru są przede wszystkim improwizacje, a w tym przypadku lepiej by było może powiedzieć: wariacje. Wychodzą od wyraźnych tematów, co nadaje muzyce porządek i dostarcza pięknych melodii, ale potem grają swoje. Tak, z tym rozmarzeniem i nutą niesamowitości, czasem wpadając w totalny szał i trans, kiedy indziej w sposób niezwykle skupiony, prawie minimalistycznie, bardzo szanując dźwięki i czas.
Macio bębni hipnotycznie a jednocześnie bardzo bogato.
Trzaska gra delikatnie, melodyjnie, bez popisówy, czasem bardziej przypomina mi to Garbarka niż free.
Raphael czaruje brzmieniem i zabiera nas do swojego, bez reszty, świata. W każdym bez wyjątku utworze wychodzi to rewelacyjnie.
Płyta roku? Heh, płyta, której niemal nie ma, jeżeli się nie jest winylowcem. Witek pożyczył mi unikalne i limitowane CD i teraz będę unikał spotkania z nim, żeby nie trzeba było oddać

Nie znalazłem nigdzie w sieci nic oprócz tego pięknego utworu:
W ramach substytutu (ale nie do końca) bardzo polecam ten koncert "domowy":
choć wydaje mi się on, o dziwo, jeszcze bardziej skupiony (a mniej czadowy) i nie do końca oddaje to, co słyszę na płycie. Tym niemniej daje smaka i pięknie grają.
* tytuł "Right Before It Started", jeżeli dobrze rozumiem, odnosi się do tego, że zaczęli nagrywać tuż tuż przed pierwszym lockdownem