jeśli dobrze pamiętam, droga "Dnia bez duchów" na płytę LUNA była dość wyboista - numer napisał oczywiście Budzy, ale przez cały czas nie był do niego przekonany (co nie dziwi w świetle niektórych ocen tu), pierwszy zdaje się Krzyżyk wyskoczył z entuzjastycznymi pochwałami (po usłyszeniu nagranego podkładu z niesamowitą sekcją), a potem Litza zaproponował, że chętnie przyjmie numer do przyszłego repertuaru Tymoteusza, co ostatecznie przekonało Budzego, że jednak numer jest naprawdę zacny i należy go włączyć do tracklisty LUNY
Litza i Budzy opowiadali mi tę historię ze śmiechem podczas pierwszego z dwóch dni mojego pobytu w studiu. Od tej piosenki zaczęła się moja wielka przygoda z nagrywaniem śpiewania na okołoarmijne wydawnictwa (PMK nie liczę, bo tam tylko gadałem), więc mam do niej bardzo osobisty stosunek, tym bardziej że moje partie w niej - o wiele bardziej niż w jakimkolwiek innym studyjnym numerze okołoarmijnym można uznać za
lead vocals Jeszcze tylko jeden raz miałem porównywalny niebywały udział - gdy na koncercie LUNY w HRC Budzy ni z tąd ni z owąd kazał mi śpiewać Kfinto zamiast niego. Nagrania Mirusa pokazały wprawdzie, że źle się stało, bo na tym koncercie śpiewałem słabo, ale nagrania przepadły w otchłani Internetu, a mi zostało szelmowskie wspomnienie.
Gdy ja wszedłem w numer, było w nim już wszystko oprócz moich dośpiewywań i melodeklamacji Budzego od tyłu
Dorobienie tych rzeczy zabrało jednak bardzo dużo czasu, co też wspominam z lubością. Budzy zaśpiewał mi główną melodię a ja miałem do tego dorobić harmonie - tu dał mi wolną rękę i tylko mówił co mu się podoba, co nie - na szczęście większość sie podobała. Jak wspomniał Witek, dzięki pewnemu chochlikowi ostatecznie nie brzmi to tak jak byśmy sobie życzyli. Dzięki uprzejmości Pablaka (mam winylową LUNĘ w domu przez 10 lat, a nie przyszło mi do głowy żeby u kogoś przesłuchać, w Poznaniu żaden z moich muzycznych znajomych nie ma zresztą gramofonu...) usłyszałem miks winylowy i jestem zachwycony tym, że Wojcek wtopił mnie bardziej w tło i prawie nie słychać tego, że nie przespałem z nerwów żadnej z tych dwóch nocy przed pracą w studiu.
Najprzyjemniejszym dla mnie momentem był ten, w którym Tom zaproponował, żebym może w ostatnim refrenie zrobił jakieś dośpiewywanie. Spróbowałem i jakieś anioły mi chyba pomogły, bo potem Tom mówił, że nie spodziewał się po mnie takiej partii. Co typowe, z dwóch owych zaśpiewów ja wolę zdecydowanie ten pierwszy, a Tom - ten drugi wywijas.
Po wgraniu tych wokali tego samego dnia od razu przystąpiliśmy do Na niebie ciągły ruch, Umieraj i Wiosny - z każdym z tych utworów wiążą się oczywiście nowe historie. Następnego dnia zaczęliśmy od obrabiania właśnie tego, sesja w ogóle wisiała na włosku, bo Litzę strasznie bolala głowa i bardzo mu współczułem... No ale Tom ni stąd ni zowąd zaczął wgrywać swoją "melodeklamację", nie zdradzę co tam mówi, jak ktoś bardzo się uprze to na Forum znajdzie, bo Pablak kiedyś rozwiązał zagadkę, moim wkładem jest tam dodanie końcowego "ę"
Litza to odwwrócił wspak i to całe SIEMARGO ustawiło od razu cały dzień pracy (tym bardziej, że ja tam usłyszalem w środku tej przemowy "hajhitla", proszę sprawdzić)
Przy końcu utworu Litza zwrócił mi uwagę na rzecz, która teraz jest dla mnie oczywista, a wtedy było to dla mnie olśnienie: "patrz jak one {tzn. "siemargo" i "kampramisa nie budiet"} ze sobą rozmawiają". Teraz w ogóle nabiera to dla mnie jeszcze głębszego znaczenia - jest to oczywiście rozmowa ducha beztroski i radości z duchem siermiężnym (który jest przedrzeźniony przez tego pierwszego słowem "siemargo"), złośliwym i kategorycznym...
Jeszcze jedno mi się przypomniało - próbując zaśpiewać górną harmonię nie trafiłem w dźwięk i zamiast "I love you" wykrztusiłem tylko "AJ!" Litzy tak się to spodobało, że tylko mruknął "oczywiście musimy to wykorzystać", powielił to i powrzucał gdzie popadnie. Hahaha
Była też koncepcja, że tam gdzie z kolei Budzy mylnie wszedł ("dzień...") dokleić "..wspomnienie lata"", ale pomysł słusznie upadł, bo to już by nie było dziecinnie żartobliwe tylko taka dziecinada by się z tego zrobiła...
Jeśli chodzi o "teologię" "dnia bez duchów", to Budzy jednoznacznie na którymś z koncertów (czy nie w Trójce?) stwierdził, że chodzi o niedzielę, co oczywiście nie wyklucza interpretacyjnego rozciągnięcia tego w różne strony. Ja muszę zresztą powiedzieć, że zupełnie się to nie sprawdza u mnie. Pamiętam dużo niedziel i Świąt z duchami (jedna Niedziela Palmowa zwłaszcza, dobrze że Stiw niespodziewanie wtedy wpadł i jakoś się to rozproszyło...), taki mamy tu klimat na Poddaszu
Nie zmienia to faktu, że jestem bardzo czuły na momenty zelżenia ucisków duchowych, czu ucisków serca, zawsze witam je z wielką ulgą, radością i poczuciem zwycięstwa. Dobrze, że jest utwór, który o tych sprawach opowiada i to dokłądnie w taki, nienapuszony i radosny sposób, choć oczywiście nie jest to radość beztroska, tylko przygotowana na kolejną bitwę (a może jednak tym razem własnie nie?
)
Jescze pamiętam próbę przed graniem na Woodstocku. Jak ja mam biedny zastąpić płytowego Litzę i koncertowego Pawła? Wymyśliłem sobie, że będę grał krautrockowo-kakofoniczne spiętrzenia w newralgicznych momentach i o dziwo to pasowało, na próbie w pięknym porannym woodstockowym słońcu ten numer bardzo zażarł. Na koncercie jak to zwykle bywa zmieniły się ustawienia i poszło już tylko "w miarę", ale numer i tak bisowaliśmy, dobre i to.
Wypada mi dać ocenę? E, pieprzyć to, to już przecież nie ja tam śpiewam, tylko jakieś gero sprzed kilkunastu (cooo?!) lat.
9/10