podobnie jak u Bogusa, duża część mojego posta będzie się ogniskowała wokół zagadnienia
dlaczego nie 10 - myślę że z szacunku dla Przedmówców warto to zrobić i skonfrontować przy tym własne być może uprzedzenia
1) Kultowość Opowieści
Jak wiadomo często mam w zwyczaju obdarzać dla niektórych niezrozumiałą estymą utwory uchodzące w powszechnym rozumieniu za słabsze i oczywiście odwrotnie - łatwo by zatem można wzruszyć ramionami i skwitować sprawę tym, że
gero nie dał 10 z przekory - tak jednak nie jest.
Po pierwsze moje "szukanie dziesiątek tam gdzie ich inni nie widzą" jest może tendencją, ale nie jakąś z góry przyjętą prerogatywą - kanony "classic rocka" dość dobrze znam i czasem się z nimi zgadzam - zwracam uwagę na to, że jakkolwiek truistycznie by to nie zabrzmiało, Opowieść zimowa nie jest "Niezwycieżonym", jej kultowy status dotyczy - jak sądzę - bardziej fanów niż przysłowiowego człowieka z ulicy, i ten status jest porównywalny z tym jaki mają np. albumy Beatlesów - fani wskażą raczej na Revolver czy Abbey Road niż na Sierżanta i ja nie mam z tym problemu - nie jest więc do końca tak jak zdaje się, że sądzi Crazy, że jeśli wszyscy dadzą 10 to ja z założenia dam mniej.
Po drugie, o niejako kultowym statusie Opowieści tak naprawdę dowiedziałem się dopiero z Forum, kiedy moje subiektywistyczne czułki dopiero się formowały, a utwór znany mi był już od 5 lat... Wcześniej, jeśli operowałem jakąś "mitologią", to była to "mitologia"
Radykalnych, w których Budzy wskazywał na Przebłysk i Podróż na wschód... I owszem, na te utwory zwracałem wtedy większą uwagę, a Opowieść była dla mnie w tych latach 1998-2003 legendową ŚREDNIĄ (od razu zaznaczę, że nawet w moich ustach jest to mimo wszystko komplement) - długi, solidny, ciemny narracyjny numer, na pewno z namacalnym ciężarem gatunkowym, ale też niezbyt wyrastający ponad porównywalny dla mnie numer tytułowy i Nigdy, które - jak mi się wtedy wydawało i wydaje do dziś - założenia czysto artystyczne wypełniały trochę lepiej niż Opowieść.
2) Warstwa muzyczna Opowieści
Tutaj oczywiście tkwi sedno mojego (i dawnego i dzisiejszego) "problemu" z Opowieścią - wszystkie te rzeczy, na które wskazujecie w postach powyżej są dla mnie na pewno "dobre", ale u mnie osobiście nie wywołują żadnych ciar na plecach i mistycznych wzruszeń. Dotyczy to właściwie całej "brylewszczyzny" w tym numerze, co przekłada się też na bardziej ogólny plan. Nie jest to chyba dla nikogo zaskoczeniem, ale trzeba to napisać - wyrażę to łagodniej niż podczas głosowania w Radocynie
- po prostu ja nigdy nie byłem fanem Bryla, więc to nawet zrozumiałe, że jego jak rozumiem
opus magnum wywołuje u mnie tylko i aż duży szacunek (bo nie jest tak, że jestem jego antyfanem). No riff jest super (ale i tak wolałem jak go Popcorn grał, a także jego zaskakującą wariację w jednym momencie w środku zwrotki), oczywiście rozumowo pojmuję to wszystko, progresja akordowa niczego sobie, bardzo oryginalna, sprzęg w ostatnim refrenie jasne, ogromny, ale jak widać przypomina to "pochwały wzorowego ucznia" - do serca to jakoś nie przenika i tyle. Całkiem możliwe, że to dlatego, że poznałem ten numer w miksie Ars Mundi, w której ta główna gitara Bryla wepchnięta jest mocno w tło i rzeczywiście robi dużo mniejsze wrażenie niż w faworyzowanym tutaj miksie Metal Mind. Więcej o tych różnicach za chwilę.
Anioł musi zatem tkwić w szczegółach i tutaj jak najbardziej mogę się dołączyć do entuzjastów - akustyczne gitary są niesamowite, i te punktowe w riffie i w zwrotce, i te troszkę bardziej delikatne w „tyle co nic”. Genialne jest też dla mnie zejście w pierwszym refrenie gitary, w drugim waltorni (a może to jednak klawisz?) po półtonach na koniec refrenu (ciekawe czy to tylko Banana pomysł, czy i Budzy coś podpowiedział, bo nieco podobne zejście jest w jego ulubionym numerze Moody Blues
) - w ogóle biegnące pod tym ostatnie słowo "noc", wyśpiewane przez Budzego z niecharakterystycznym melizmatem "w górę" (
noo-ooo-ooc) to dla mnie jeden z jego najlepszych momentów w całej dyskografii Armii, ciekawe, że na koncercie nigdy nie słyszałem, żeby śpiewał to tak jak na płycie, zazwyczaj zatrzymuje początkowy dźwięk H... Tutaj znowu warto podkreślić sprawę miksów. Ten akurat moment bardzo blednie na miksie MMP, bo właściwie nie słychać w nim nałożonej (najpierw w harmonii potem w unisono) na partię waltorni (?) partii klawisza (w drugim refrenie). Ale tak naprawdę najbardziej poruszającym mnie momentem O-Zeta jest to czarne zatrzymanie po drugim refrenie + tyle co nic + wspomnianym zejściu na półtonach, z charakterystycznym tąpnięciem syntezatora (przearanżowany później środek – choć sam w sobie całkiem zacny, zwłaszcza z Klimczakową symfonią sprzęgów – jednak się do tego legendowego strzału nie umywa – może powinien być nieco dłuższy na płycie ten moment? kto wie…) No i tu muszę przyznać, po tym zatrzymaniu uderzenie riffu jest mega mocne!
3) Różnica w miksach
Już Cianu w dużej mierze dotknął sedna – a rzecz jest bardzo istotna, bo oba miksy nadają temu utworowi dość odmienny wyraz - w miksie MMP gitara elektryczna jest bardzo pogłośniona i z jednej strony muszę temu przyklasnąć – w takim układzie o wiele bardziej rozumiem zachwyty nad nią, bo jest tam niesamowity żar… Problem w tym, że w takim układzie zanikają rzeczy z drugiego planu, które – oczywiście w moim pojęciu – nadają temu utworowi pełnię charakteru i wznoszą swego rodzaju budowlę (bo tę „konstrukcyjność” Opowieści o dziwo nawet ja niewizyjny dobrze tutaj czuję): o klawiszu nałożonym na waltornię (czy może jednak dwóch klawiszach... jeszcze raz powtarzam – genialna partia!) już wspominałem, ale teraz myślę głównie o gitarze akustycznej, czy może nawet „gitarach akustycznych” – w wersji MMP sprawa jest jasna – elektryczna gitara głośno i nieco po prawej, akustyczna też głośno i po lewej, ale właśnie zdecydowanie inaczej to brzmi - ktoś by mógł wzdrygnąć ramionami, że co za różnica, ale w MMP gitara akustyczna dla mnie BRZĘCZY, a na Ars Mundi – DZWONI… Zastanawiam się nawet czy w prawej słuchawce to tylko echo czy może jednak druga – cofnięta – gitara akustyczna? (Znając upodobania Bryla do budowania dalekich planów na granicy słyszalności – obstawiam, że to drugie)… No i oczywiście kwestia partii wokalnej w ostatnim refrenie – osobiście wolę gdy jej nie ma (Ars Mundi) i cały ciężar emocjonalny przejmuje sprzęgająca gitara…
4) Tekst i „przesłanie”
Tutaj wkraczamy na najbardziej grząski grunt, mam nadzieję, że nikt nie uzna, że chcę tu cokolwiek wyśmiać czy nawet krytykować, nadmienię tylko, że osobiście nie łapię się na swoiste wypiętrzenie znaczenia tego numeru w noc z 12 na 13 grudnia i dla mnie jest to raczej zawężenie jego oddziaływania. Tekst jest piękny, ale w moim pojęciu do roli symbolicznego egzorcyzmu lepiej nadaje się dobrych kilka innych numerów Armii, może dlatego, że – oczywiście w moim przekonaniu – o ile sytuacja duchowa tak dobrze nakreślona w Opowieści duchowej jest też dobrze znana z innych utworów Armii, to akurat tutaj „reakcja” na nią podmiotu lirycznego jest jak dla mnie mało przekonująca.
Uśmiech na dnie… Tyle co nic… Świetna poezja, ale nie wystarczająca „amunicja”. Mam nadzieję, że jest to jakoś czytelne co chcę powiedzieć, ale gwoli dobitności jeszcze raz powtórzę, że przypisywane Opowieści zimowej zewnętrznie znaczenia są dla mnie nieproporcjonalne.
Podsumowując, mam w przypadku tego utworu zapewne odczucia podobne to Waszych, kiedy szastam dziesiątkami w miejscach powszechnie uważanych za nietrafne. Czasami słuchając tego numeru przeczuwam jego wielkość i moc, ale nigdy nie mogę się do tej legendarnej rzeczywistości do końca przebić. Może kiedyś. Na razie
8.5/10, żeby nie było w tym ani krztyny pro-triodantejskiej polityki.