o Pieśni przygodnej pisałem już niejednokrotnie, więc teraz tylko garść luźnych uwag przy namiętnym odsłuchiwaniu:
a1) z jednej strony jest to utwór bardzo dla Armii nietypowy: zupełnie brak w nim wąsko pojętego "czadu" nie mówiąc już o "metalu", nawet to co można nazwać "częścią czadową" slasz "szybką" ewidentnie jest prowadzone przez bas - nigdy na to nie wpadłem, że piosenka przez całą swoją
śpiewność podbitą tym właśnie "nieostrym", czy "niezbyt ostrym" brzmieniem doskonale nadaje się do bardziej dorzecznego radia (wink wink)
a2) podobnie rzecz ma się z przywołaną niegdyś szumnie etykietką "mini-suity" slasz "kolażu": istotnie takiej formy Armia nigdy wcześniej i nigdy później chyba nie zaproponowała (podobne jest Nigdy, ale jest bardziej zwarte, z kolei Aguirre (CZiB Version) jest wyraźnie skonstruowane nieorganicznie, co zresztą mu nie przeszkadza) - z jednej strony mamy w Pieśni daleko posuniętą linearność (co rzeczywiście czyni z niej Pieśń
przygodową, nigdy nie wiadomo gdzie zaraz te tory zakręcą), z drugiej: wyraźnie nie jest to sztucznie skonstruowany zlepek nieprzystających tematów (vide slasz słyche Abbey Road Suite, którą ratuje sprytne powtórzenie motywu z You Never Give Me Your Money w Carry That Weight), wiadomo że pewnie poszczególne części pochodzą od różnych kompozytorów (jest tu przecież dużo Bryla), ale wersja akustyczna z SSS pokazuje, że np. pierwsza część śpiewana i końcowy "walczyk" ma taką samą podstawę harmoniczną - zaproponowana tutaj forma małej suity jest dla mnie bardzo sycąca, ale też bardzo ekscytuje mnie wpisane w nią niedomknięcie, które zaprasza do kolejnego spotkania i kolejnego...
b) z drugiej strony utwór ten zbiera w sobie najlepsze rzeczy jakie Armia ma do zaproponowania POZA wąsko pojętą czadowością, czyli
- przede wszystkim wspomnianą śpiewność (wokal Budzego wspaniały będąc w wieku młodzieńczym!), a także
- dyskretną wirtuozerię wykonawców (proszę posłuchać co robią i Pablo i Stopa w "bridge'ach" (po słowach
kocham Ciebie) - całościowa nieprzewidywalność formy przekłada się tutaj na dużą swobodę, żeby nie powiedzieć swawolę (Paweł 0'54-0'58!) na poszczególnych odcinkach
- bogactwo w ornamentyce - w tym zakresie zawsze można było na Armię liczyć, ale tutaj Banan doprowadza bananowość do poziomu soczystych kokosów i to nie tylko
in the French horn department - nie dość, że przytargał pianino do jednej linijki na całym longplayu (jakby ktoś zapomniał:
stracony czas/wzgórze we mgle), to jeszcze władował w środek swojego być może flagowego tematu denerwujący flecik zakopiański, który nie tylko ratuje ów "walczyk" od cepelii, ale zadaje nową zagadkę... ale Pieśń przygodna to nie tylko Banan - początek utworu należy wyraźnie do Stopy, który w tym nieparzystym metrum
dwoi się i troi i szesnatczy (o ile nie więcej...) W dodatku tamburyn - flagowy instrument Triodante (o, tuś żeś już przegioł gero!) dokonuje tutaj cudów polotu, choć to bardzo prosty pomysł - najpierw gra na trzy, potem ee też na trzy ale szybciej... (może to kwestia 3/4 i 6/8) Pamiętam jak spieprzyłem swoją szansę, bo z trzech czy czterech tambów, które posiadam przyniosłem na próbę PnW taki z najbardziej obłym dźwiękiem i wszystko zagłuszył, koledzy wyraźnie się skrzywily...
- o bogactwie rytmicznym nie ma co pisać, każdy słyszy ile tam tego powciskali, a wszystko się doskonale klei
- gitara akustyczna! wiadomo, rzadko w Armii na pierwszym planie, niezbyt często na drugim, a jednak w tym zespole ma ważne miejsce i ten numer to mocno potwierdza, a Michał Grymuza używał jej na tej płycie doskonale
- flecik zakopiański = szczypta armijnego humoru
c) z wielu best momentów najbardziej ulubionym wciąż pozostaje pierwsze wejście waltorni solo (przybrudzone czyimś westchnieniem
)
tyle na dziś, a teraz wspomnienia:
pierwszy raz grałem ten numer na niesławnym koncercie w Szczecinku, ale o tym sza
następny raz miał być na słynnym koncercie na Bemowie (2012), pamiętam dobrze próbę u Frantza, który przełożył moją
wersję soundropsową na realia armijne
Pieśń przygodna miała być częścią setu akustycznego, na próbie zagraliśmy ją całą, Paweł Piotrowski włączył się dopiero w części szybkiej, a ponieważ jego wzmacniacz stał na scenie tuż za mną, naturalnie mnie zamurowao (w tamtym czasie jeszcze nie miałem tak analitycznego ucha, żeby normalnie wysłyszeć co bas gra) - na samym koncercie chyba dograliśmy to do pierwszego wejścia waltorni i Budzy przerwał i koncert wrócił do brzmień elektrycznych
na trasie PnW akurat w tym numerze nie miałem za dużo do roboty, poza Dźwiękiem Dzyń, do którego z każdym kolejnym koncertem robiłem - ku uciesze Karola - coraz bardziej "teatralną" podbudowę... potem było jeszcze tylko (a jakże!) "stracony czas/wzgórze we mgle" w harmonii pianinowej, i jeszcze "ho!" i hop!hop!"... ALE oczywiście stać na scenie w czasie gdy Koledzy wyczarowywali na nowo ten niebosiężny numer było za każdym razem zachwycające - numer zresztą o ile pamiętam za każdym razie wychodził jak trzeba... ciekawostka była na pierwszym koncercie trasy w Szklarskiej Po: gdy Kuba grał "walczyk", ja zaśpiewałem na próbie "paszczowo" flecik zakopiański, a Tom z zadowoleniem to podjął, na koncercie mieliśmy dość dużą frajdę, ale po koncercie Kuba powiedział, że to mu przeszkadzało i poprosił, żeby jak już to śpiewać coś w harmonii, to jednak nie miało w tym momencie utworu sensu, więc pomysł zgasł tak szybko jak się narodził