antiwitek pisze:
A jest to dla Was bardziej pieśń nadziei czy pieśń rozpaczy?
Budzy, gdy kiedyś przedstawiał płyty Armii "od strony autorstwa kompozycji" wskazał, w odniesieniu do "Nigdy", siebie i Banana. I nie wiem czy nie pasuje to do tego, co powiedział kiedyś Robert Brylewski w wywiadzie dla czasopisma Moment (numer z początku 2003 roku):
Cytat:
Tak jak Legenda jest płytą, która niesie tyle samo grozy, co i nadziei, opowieści pozytywnych, co i straszliwych, tak na Triodante jest już tylko straszliwie, bez nadziei na to, że będzie fajnie.
Dziękuję za tę prowokację - choć słowa Bryla uważam za wyjątkowo nietrafione, to cały Twój post skłonił mnie do nieco innego spojrzenia na te dwie płyty, na sposób kolorystyczny.
Na początku dwa zastrzeżenia.
Po pierwsze - jak już wielokrotnie pisaem, jako "słuchowiec" a nie "wzrokowiec", jestem człowiekiem mało wizyjnym i moja wyobraźnia "plastyczna" jest mało rozwinięta. Z drugiej jednak strony, od zawsze byłem bardzo wrażliwy na
ewokacyjny pierwiastek w muzyce a i terminem "pastoralny" nie szafuję bez powodu. (BTW "pastoralny" nie znaczy do końca to samo co "sielski" , u zarania naszej znajomości Witek pytał czy numer Yardbirds
Train Kept a Rollin' (chodziło o wersję dla BBC) można uznać za "pastoralny" (to był jeden z pierwszysch esemesów jaki od Ciebie dostałem i w ogóle od kogokolwiek, był nawet temat na Forum o mojej pierwszej komórce
), podtrzymuję, że tak, "pastoralne" to dla mnie wszystko to w sztuce gdzie przedstawia się mieszczuchowi jako nie tylko "rajskie" i "błogie", ale też po prostu jako swego rodzaju lekarstwo czy źródło wytchnienia - a tu już w mitologii Legendy, przynajmniej tak jak to przedstawiał Tom, to jak najbardziej jest -> Stanclewo )
Po drugie - rozumiem, że w cytowanej wypowiedzi Brylowi chodziło o samą muzykę (inaczej cytat się w ogóle moim zdaniem nie broni). Ja to trochę zamącę, wychodząc - jak zawsze to u mnie bywa - od muzyki, sferę tekstową i wspomnianą "mitologiczną" też wezmę pod uwagę.
Zatem biorąc pod uwagę całą swoją ułomność w tym względzie, muszę dość "ostro" zaznaczyć, że choć całą mitologię stanclewską uważam za bardzo ciekawą, to jednak
nigdy (!) -
nigdy nie uznałem jej osobiście za wiążącą w odbiorze płyty
Legenda - która zawsze była i dotąd pozostaje dla mnie - podobnie zresztą jak
Triodante - dość jednoznacznie "czarna", to znaczy stylistycznie należąca do wieczorów i nocy oraz do "straconych miesięcy" w roku. Obie te płyty wydają mi się jednakowo
posępne w swoim [muzycznym] wyrazie, co mi absolutnie nie przeszkadza, bo mimo jakoś tam przez lata docenianego poczucia humoru nigdy nie byłem człowiekiem
radosnym. Co więcej, nigdy nie odczuwałem wielokrotnie akcentowanego przez niektórych Forumowiczy (np. Witek i Monika) kontrastu, w uproszczeniu: Legenda natura - Triodante kultura. A mówiąc już najbardziej trywialnie - Stanclewo nigdy nie przełożyło mi się na koloryt odbioru płyty
Legenda. Linkowane przez Toma zdjęcia z tamtej okolicy bardzo mi się podobały, ale NIJAK nie nakładały mi się na znaną z płyty muzykę. Słynny zaśpiew ptaka zza okna skopiowany przez Bryla na gitarze traktuję jako smakowitą ciekawostkę. Nie jest tak, że tzw. natura jest dla mnie na obu tych płytach zupełnie nieobecna, ale i na
Legendzie i na
Triodante stanowi jak dla mnie groźne i mniej lub bardziej wyraziste TŁO dla niewesołych rozważań o drżących sprawach duszy.
Rozpatrując sprawę bardziej praktycznie, może po prostu chodzić o estetykę okładek i piszę to niezupełnie żartobliwie - jak wspomniałem wcześniej, nie mam rozleglej wyobraźni... Przechodząc do tekstów - może się mylę i ktoś mnie tu zaraz skontruje, ale tak na szybko w tekstach też panuje raczej
wieczór i
noc. Przebłysk jak sam tytuł wskazuje ma miejsce w ciemności, potem jest
ciemne okno i
długa zimowa noc, oczywiste. W tytułowej Legendzie krajobraz zmienia się tak szybko i tak nielogicznie, że trzeba potraktować go jedynie jako przyczynek do głębszych rozważań. Paradoksalnie, najbardziej "dziennym" utworem na Legendzie jest dla mnie Nie ja - to
drzewo na wietrze jak najbardziej mogłoby stać w Stanclewie (mówię trochę metaforycznie, rozumiecie mnie, prawda?), to paradoksalne, bo wielu z Was uważa ten numer za "najmniej legendowy". OK, Kochaj mnie nie jest wieczorne, ale słowa
w pijanym śnie dyskredytują u mnie
trzeźwość krajobrazową, zresztą gdzie w
Stanclewie powiewałaby chorągiew (wiecie o co mi chodzi)... Nigdy to znowu oczywisty wieczór... Powiecie - no ale
wieczór i noc to też jest "natura" - to ja przypomnę
jesienne głody i zmęczonych wędrowców...: dokładnie ten sam kolor, jak dla mnie.
Oczywiście dużo tu uprościłem i strywializowałem - wiadomo - i zaraz ktoś napisze, że ta
natura rozlega się na
Legendzie m i ę d z y dźwiękami. Jasne, kwestia subiektywna i absolutnie nie ma co z tym polemizować. Zwrócę jednak uwagę na to, że w takim razie równie dobrze elementy powiedzmy zielone mogłyby się rozlegać na płycie
Triodante, jest to kwestia albo umowy, albo osobistej wrażliwości (mi akurat Święto jaskółki zawsze przywoływało przed oczy fragment linii kolejowej między Polanicą a Lewinem Kłodzkim), osobiście absolutnie nie zgodzę się, że jest to jakaś inherentna właściwość samej muzyki (zwłaszcza w przypadku dusznego miksu MetalMindowskiego), a przynajmniej w tekście Pieśni przygodnej jest malownicze
wzgórze we mgle. Jeśli chodzi o omawiane tutaj Nigdy, to przynajmniej w trzech momentach tego wspaniałego utworu trzeba się mocno wytężyć w
liczeniu, żeby się nie wysypać w graniu tego, wielka zasługa Stopy, że brzmi to tak płynnie jakby to była pestka od czereśni, ale to jednak dość matematyczny utwór a więc nie taki bardzo naturalny. Nie dziwi mnie sugerowane autorstwo Budzy/Banan, bo to bardzo
triodantejski w sumie numer.
Na koniec powiem tylko, że wszelkie "napięcia" między
Legendą i
Triodante miały dla mnie rys wyłącznie towarzyski i powiedzmy "socjotwórczy". Mówiąc absolutnie poważnie, wydaje mi się, że między tymi dwoma płytami jest o wiele więcej podobieństw niż różnic, a przejście z jednej do drugiej - z pominięciem osobnego
Czasu i Bytu - jest dość płynne i logiczne. Wiadomo, że wszelkie opozycje ogniskują się w brzmieniach gitar i osobowościach gitarzystów, ale - jak chciałem pokazać - co z tego wynika, to w dużej mierze sprawa umowna i... subiektywna