Kiedy po raz pierwszy byłem w Rivendell, przy pierwszej nadarzającej się okazji, czy nawet tylko okazji na okazję, oczywiście niepytany (a jakże) wypaliłem z wielką dumą: "bo moje ulubione numery Armii to
Miejsce pod słońcem i Pieśń przygodna!" Tom powiedział, że ciekawy wybór, "utwory... powiedziałbym... mroczne!" Bardzo ciekawie jest mi wrócić do tej rozmowy (2003) po latach - z jednej strony rzeczywiście, do (jeszcze wtedy nieukazanego się) PMK, kawałki z Trio były bezsprzecznie najbardziej "mroczne" w repertuarze Armii... z drugiej strony, nawet wtedy przy tamtej rozmowie pomyślałem, że ja bym tak nigdy nie powiedział... Gdy po raz pierwszy usłyszałem płytę
Triodante, miałem 22 lata... I chociaż wydawało mi się wtedy, że jestem wielce nieszczęśliwy, bo kolejna laska mnie nie chciała, teraz mogę tylko westchnąć jak ł a t w e było wtedy moje życie... Linijka
a światło świeci w ciemności była jedyną, która wtedy przedostawała się do mojej
nieregularnej głowy i naprawdę nie było już miejsca na całą resztę tekstu... Oczywiście rozumowo zarejestrowałem te inne linijki i nawet zachwyciłem się niektórymi sformułowaniami, a potem dośpiewałem sobie na przykład, że
zmęczeni wędrowcy to pewnie Drużyna pierścienia... Ale wtedy byłem na etapie "na pewno Pan Bóg wszystko tam porobi i będzie git", chociaż te nadzieje wyrażały się w moim życiu coraz bardzo histerycznie z uwagi na kolejne niepowodzenia utrzuciowe... W pewnym sensie teraz bardzo mi brakuje takiego widzenia świata, jednym z moich ulubionych cytatów z Pisma wciąż jest "Pan za mnie wszystkiego dokona"... Niech więc to światło jak najbardziej rozświetla wszystko!
Zresztą i tak na tekst zawsze zwracałem mniejszą uwagę, bo przecież... no tak, kiedyś prowadziłem w Radiu hm Emaus
audycję pt. "Muzyczna stacja polarna", na której w kluczowej audycji o "jesiennych głodach" przedstawiłem niniejszy numer jako
najlepszy polski numer wszech czasów. Mimo że dzisiaj może i wybrałbym inny (zgadnijmy: Dmuxawce latawce wiatr?), to nie bardzo chcę się z tamtej audycji wycofać. Bo wciąż po tylu latach jest to dla mnie utwór przebogaty i niesamowicie sycący. Mimo że zdarzało mi się go grać tu i ówdzie (pamiętny przebieg w Samotni 2004, kiedy to Natalia powiedziała do Toma:
dlaczego go nie weźmiesz do Armii?
, to chyba najmilszy odzew na moje granie był w życiu) tak naprawdę zawsze miałem wrażenie, że pod względem i kompozycji, i przede wszystkim wykonania jest daleko ponad moje umiejętności. Nigdy na przykład do końca nie odkryłem co to naprawdę jest za akord, ten pierwszy mocny, który stanowi podstawę wszystkich wersów w zwrotce... Nawet nie chcę wiedzieć, bo podoba mi się ta tajemnica... Wiele innych było tajemnic wykonania - na przykład czy to Banan śpiewa falsetem kontrmelodię, czy to jednak jakiś klawisz (wyjaśniło się ostatecznie dopiero podczas koncertu nagrywającego SSS)... No i Siora na początku odczytywała pierwszy wers jako
sto rozkroków...
Na tak długi numer niechybnie przypada kilka miejsc w których jest więcej
słońca w słońcu: jasne, że motyw basowy... z kolei z akustycznej partii Michała Grymuza niekoniecznie najbardziej lubię ów słynny już motyw "szymanowski", jak już to te jego dwa ostatnie przewroty z dołożoną jazzową harmonią - no ale potem od razu jest to "schodkowe wchodzenie w górę gryfu" (1:05) - absolutna
niebiańszczyzna (zwłaszcza jak ta część gaśnie 1:15 - 1:21!) - no i bridge do części czadowej, też świetny i świetnie sharmonizowany... no i już wchodzi ten akord i zwrotka... drugi głos Banana jakże potrzebny (w ogóle ten numer to jakaś maestria aranżacji, a wszystko takie... niewymuszone i przestrzenne)... Oczywiście pod względem muzycznym moment (triolowy?) pod słowami
do końca życia, do końca śmierci jest wgniatający w ziemię (i w czyściec)...
Ruiny morza rozbite o brzegi - ależ piękny tekst! No i flagowe
światło świeci w ciemności... Potem często pomijany na koncertach motyw waltorni, bardzo się cieszyłem gdy ponownie zabrzmiał w filmie Podróż na wschód... Bardzo lubię te wysokie wiolonczele pod spodem... No i w końcu część środkowa...
Ten spokojny moment w środku utworu (wydaje mi się niesprawiedliwe sprowadzenie go do "sola waltorni") nadaje ostateczny smak i Miejscu pod słońcem i całej płycie
Triodante... Ile razy przypominał mi się w różnych miejscach i doprawiał ich piękno o dodatkowe pasmo zachwycenia... Wiadomo, że Banan jest tu głównym bohaterem (bardzo lubię te skale po których przebiega), no ale przecież wszystko opiera się nadal o tę obłędną figurę basową, no i dzwonki... No i jakże trafione zrywy perkusji... Cóż za
hipnotyzująca muzyka! Jak dla mnie nie trwa to ani o sekundę za długo, może nawet bym chciał jeszcze...
Potem wszystko wraca do znanych krain sprzed części środkowej. Tym razem
wołam a nie
stoję w mroku, a więc jest RUCH w duszy, odpowiedź na to światło zwielokrotnione waltornią... Tym mniej przerażają
strony świata wyrwane z powietrza (ależ piękny tekst!) I
światło wydaje się
świecić w ciemności mocniej, wiadomo, jesteśmy bliżej, wiolonczele pod waltornią też jakby bardziej smukłe, a ostatnie wykrzyknienia
światło świeci w ciemności to już prawie zwycięstwo... A wiolonczele na koniec, które uchroniły piosenkę przed oceną niedostateczną u Witka, wydają się nawet wskazywać na to, że nie "prawie zwycięstwo" tylko naprawdę...
10/10_________
nigdy nie dostąpiłem zaszczytu zagrania tego numeru na koncercie z Armią, ale raz graliśmy go jako The Soundrops w Siemiatyczach w składzie z Bartkiem na gitarze i Kajem na perkusji... Oczywiście wyszło to ostatecznie tak sobie, ale bardzo miło wspominam próby, gdy uczyłem tych dużo lepszych ode mnie jazzmanów (myślę zwłaszcza o basiście) jakie tam jest metrum i akcenty... Mimo że całość była - głównie na życzenie Kaja - oparta na numerach solowych Budzego, ja się uparłem, że ten numer musi być
bardzo dobrze też pamiętam moment kiedy zdecydowałem się po raz pierwszy zrobić angielskie tłumaczenia tekstów Armii i potem skontaktować się z Tomem - zaczęło się od tego, że jakoś zawsze dobrze mi się śpiewało: "GDR - all the Heavens"
- nie pamiętam, które teksty poszły na początek, może Buraki, ale pamiętam, że za
Miejsce pod słońcem zabrałem się jako trzecie chyba... No i utknąłem na "do końca życia - do końca śmierci"... Pamiętam jak włóczyłem się koło domu mojej ówczesnej love na Łazarzu koło Areny i nic: " to the end of life/to the end of death" przecież didn't scan at all... Swoim zwyczajem wpadłem w histerię i powiedziałem sobie: jak tego nomen omen
miejsca nie ujadę, to p!... nie robię... No i nagle, na wysokości jakiejś pięknej secesyjnej kamienicy na ulicy Głogowskiej, spadło na mnie:
beyond the life-span/beyond the death-span... Miszczostwo tumaczenia to może nie było, ale iloś sylap się zgadzaa i mogłem dalej
gotować koń, któregoś dnia... Tak oto Miejsce pod słońcem - poniekąd - zaprowadziło mnie na płytę Podróż na wschód