..pielgrzymi stanowe do Piekar Śląskich jak przeczytałem sięgają okresu międzywojnia. Pielgrzymi udają się do Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej. Są to pielgrzymki stanowe. W maju mężczyżni i młodzieńcy
, w sierpniu kobiety.
Do Piekar pieszo na spotkanie pierwszy raz udałem się jako nastolatek. Muszę przyznać ,że nie była to pielgrzymka ściśle o charakterze religijnym, a raczej przygoda. Zresztą do Piekar nie szliśmy ze swoją parafią, a maszerowaliśmy w grupie kolegów, no różnie te nasze pielgrzymowanie się kończyło..niestety..No ale o tym nie będę pisał. Minęło dobrych parę...ze 28
Gdy zbliżał się maj , rok w rok obiecywałem sobie ,że muszę tam być..No i tak mijał kolejny i kolejny maj..
Trzy lata temu postanowiłem udać się do Piekar rowerem. Jest to raptem 14..15 kilometrów ode mnie. Pieszo z parafią nie dałbym rady, ponieważ mam od dłuższego czasu kłopoty z chodzeniem na dłuższe dystansy i jak nic odpadłbym po drodze. To nie kwestia braku sił , a urazu odsportowego , który to wlecze się za mną od ponad 30 lat. Rower jest dla mnie łatwy i przyjemny, a dystans pokonuję w tempie lekko emeryckim w ok. 50 minut.
W zeszłym roku dołączył do mnie kolega z ławki szkolnej i w tym roku też zapowiedział swój udział.Rozmawialiśmy w sobotę i miał wątpliwości dotyczące pogody. Jeśli będzie padało to raczej pasuje..A ja? Jak będzie padało to i tak pojadę..no chyba żeby była jakaś straszna burza i faktycznie było by to niebezpieczne..
Niedziela...Za oknem czarne chmury, około 6:30 spora ulewa, ale jestem dobrej myśli
Przecież zapowiadali przejaśnienia..
Do wyjazdu mam ponad dwie godziny, przymykam jeszcze oko i "funkcjonuje w trybie czuwania"..
8:30 wstaję , poranna toaleta, robię śniadanie, ubieram się. Zabieram ze sobą plecak, do środka ładuję kurtkę przeciwdeszczową, parasol, zeschły rogalik pociągnięty lekko masłem, 3 wafelki neskłik, szelki odblaskowe i wychodzę z domu.Pada.
Jest 8:40 , przychodzę do garażu, czekam profilaktycznie do godziny 8:45 na kolegę..nie przychodzi..wysyłam sms z info .
.Pojechałem , dostaję w odpowiedzi
ok. i wyruszam.
Lekko kropi, zakładam czapeczkę i nie zakładam kurtki..Udaję się trasą klasyczną czyli bez cudowania, przez Bytków (mój), dalej Michałkowice..Na tzw. starym Bytkowie mijam rowerzystów ojca z synkiem opatulonych w pelerynki. Chłopiec taki może 9 latek dzielnie jedzie za tatą i głośno pyta..
Tato..jesteśmy już na miejscu? Nie synku to, jeszcze spory kawałek... Wg mnie to jeszcze ok.12 kilometrów..Zjeżdżam w
Michałach Kościelną w dół , dojeżdżam do skrzyżowania z
międzynarodową trasą E 22..tak!..
tak była kiedyś oznaczona na mapach samochodowych, mijam prawą stroną sznurek samochodów i już jestem na Dąbrówce Wielkiej (dzielnicy Piekar) w tzw.
królestwie kapusty Na mieszkańców Dąbrówki Wlk. mówi się
kapuściorze..no przynajmniej kiedyś się mówiło, a teraz nie wiem ..może szło by za takie słowa dostać w pysk
Jadę przez Dąbrówkę po prawej stronie mijam byłe tereny kopalni Siemianowice, a konkretnie szyb
Rozalia. Po kopalnie nie ma już ani śladu, są za to jakieś nowe biurowce. Dąbrówka Wielka to fajna wiejska dzielnica, w której od pokoleń obowiązuje model tradycyjny, bardzo śląski, a w pewnych aspektach nawet śmieszny
Nie dojeżdzam do skrzyżowania, skręcam w lewo, jadę równolegle do drogi głównej, mijam po drodze ludzi wychodzących z kościoła..I powiem tak..
Chopy oblecone w ancugi..I nie ważne jest że garnitur i buty mają po 30 lat, ,że niegęsta czupryna jest ułożona na brylantynę , ale jest niedziela i należy się szacunek, bo jest święto, a święto trzeba celebrować.
Wyjeżdżam z Dąbrówki zaczyna lekko padać. Kurtka cały czas spoczywa w plecaku. Wjeżdzam do Brzezin..pada , ale jestem twardy, poza tym mam fajną turkusową koszulkę i wyglądam w niej korzystnie
Za kilkaset metrów wymiękam, zatrzymuję się na przystanku autobusowym i
łoblykom się. Sznurkiem za innymi rowerzystami podjeżdżam pod wiadukt przy byłej kopalni
AndaluzjaNa Andzie za elektryka robioł mój dziadek. Dziś po kopalni nie ma śladu...
Z wiaduktu pędzimy w dół, zakręt w lewo i wjeżdżamy do Brzozowic-Kamienia. Deszcz przestaje padać, długa prosta , rondo Kopalni Andaluzja, zjazd w prawo, szpital miejski, mijam po drodze dwóch waltornistów, na horyzoncie widać już wieże piekarskiego sanktuarium.
Na drodze prowadzącej do kalwarii zaczyna robić się gęsto, skręcam w lewo i wjeżdzam na główną ulicę ..A tam..A tam kramy odpustowe!
Jest wszystko jak to na odpuście..Grilowane oscypki, kościelne diskopolo, dmuchawka baniek mydlanych, wiejski chleb za 15 złotych..
Tutaj niestety trzeba poruszać się pieszo, ale do celu jest raptem..200 może 300 metrów..
Docieram pod bramę, większa cześć pocztów oraz osób zaproszonych oraz prowadzących mszę jest już za bramą w drodze do ołtarza..
Na końcu konduktu wierni niosą oraz Matki Piekarskiej . Pstrykam zdjęcie.Staram się podejść jak najbliżej, ale z rowerem nie jest to możliwe. Zostaję za bramą , ale wszystko dobrze słyszę. Na początku słowa naszego metropolity przed mszą. Słowa mocne , proste. List prezydenta Dudy i rozpoczyna się msza..Uroczystości te trwają 2 i pół godziny. Po zakończeniu mszy udaję się w drogę powrotną. Po drodze na straganach kupuję
makrony , zjadam mojego suchego rogalika typu krułasant lekko posmarowanego masłem, mijam tłumy i szczęśliwie układam swój zadek na siodełku rowerowym. Co za ulga!
Po drodze zaglądam w
Kamieniu do mojej ciotki, zostawiam jedną z
tytek makronów ,życzę miłej niedzieli i szczęśliwy jadę w kierunku Bytkowa. Pod garażem melduję się za ok.40 minut, daję drugą tytkę makronów koledze, jedną zabieram do domu. W domu solidny obiad i odpoczynek.
To była dobra niedziela..Tak. Dobra Niedziela.