Zanim przejde do rzeczy to slowko wyjasnienia: dla mnie glany to nie tylko te wysokie 6-cio, 10-cio, czy 14-sto dziurkowe buciory, ale takze te niskie, trzy i cztero dziurkowe trepki... oczywiscie w odpowiednim fasonie
...
No to zaczynamy:
1990 - moje pierwsze "glany" (bo bez cudzyslowu nie podobna o tym pisac). Tragedia. Jakis polski produkt "turystyczno podobny" z wygladu przypominaly cos co obecnie polska armia nosi na nogach: czarne, 10-cio dziurkowe, z charakterystycznym usztywnieniem na wysokosci lydki (takie jakby poduszeczki). Ze dwa razy zalozylem je na miasto, i raz na szlaku w gorach... obtarly mi tak nogi, ze juz nigdy wiecej nie zagoscily na moich subtelnych stopkach. Dno i wodorosty. *
1992 - moje pierwsze glany z prawdziwego zdarzenia. Wspomniane juz przez Kruka "angielki" produkcji Chelmka. Czarne, 10 dziur, ale przde wszystkim LAKIEROWANE (lsnily jak lustro - dzis juz nie robi sie takich rzeczy, szkoda). Poczatki jednak byly trudne... zaraz po nabyciu tychze trepow wybralem sie na wakacje w gory. W gorach jak to w gorach, wiadomo - buty na nogi i na szlak... No i po pierwszym dniu wyjazdu i po odfajkowaniu pierwszej (w dodatku jakiejs ultra-lajtowej wycieczki)... w obu bytach odkleily sie podeszwy
! Placz i zgrzytanie zebow - nie dosc, ze rozpadly sie moje wymarzone glany, to jeszcze do konca wyjazdu nie mam w czym chodzic... chwila oddechu, rzut oka dookola... i znalazla sie rada. Przy pomocy scyzoryka wykrecilem pare wkretow, na ktorych trzymala sie boazeria w schronisku i przy ich pomocy przykrecilem podeszwy na miejsce. Wystajace czubki spilowalem pilnikiem i zaklepalem kamieniem, zeby nie kluly mnie w podeszwe... i na takiej konstrukcji przebiegalem 4 lata (i pewnie biegal bym dluzej gdyby sie w skorze dziury nie porobily). Podeszwy ani drgnely. Zdecydowanie moje najtrwalsze buciory (i obdarzone najwiekszym sentymentem). Przezyly wiele koncertow i roznych dziwnych sytuacji. Bardzo wygodne i praktyczne. Z jednej strony wygladajace masywnie na nodze (wiec budzace respkt
), a z drugiej stosunkowo lekkie i dobrze nadajace sie do biegania. Pod koniec ich zywota, kiedy skora byla juz zniszczona i popekana, pomalowalem je lakierem w spreju na czerwono i na blekitno-turkusowo (co mialo sie komponowac z owczesnym kolorem mojej czupryny
). Ale za dlugo juz w nich nie polatalem... Oczywiscie nie musze dodawac, ze do dzis stoja w mojej szafie
* * * * * *
1994 - moje pierwsze zagraniczne glany. Nie. Jeszcze nie Martensy. Pierwsze byly Undergroundy. Czarne, 6-cio dziurkowe (wiec dosc nietypowe - nigdy pozniej juz takich niewidzialem). Jak dla mnie mialy nieco malo "glanowy" ksztalt, taki dziwnie waski i podluzny (wygladaly troche jak buty robocze, co w pewnym momencie zaczelo mi sie nawet podobac, ale taki jest niestety "urok" wszytkich undergroundow. Pomimo topornego wygladu, nosily sie dosc wygodnie (ani razu nie obtarly mi nogi i nie wymagaly wstepnego "docierania"), ale mialy ta wade, ze byly cholernie ciezkie (sruby w podeszwie jednak robia swoje, a bylo ich tam bez liku). Jesli zas o wytrzymalosc chodzi to mozna opisac ja tak gora (skora) b. dobra, a podeszwa tragedia. Po dwoch latach uzytkowania but wykladal jeszcze calkiem, calkiem, gdyby nie podeszwa, ktora (pomimo tych cholernych srub i dosc grubego protektora) w najgrubszym miescu miala 1 cm, a w najcienszym 0,5. Obcasa prawie nie bylo. Czlowiek czul sie jak w laczkach. * * *
1995 - czas na pierwsze Martensy. Fotki brak
. Niskie, 3 dziurki, oczywiscie z blacha w czubkach, a zeby bylo piekniej to wisniowe i bez tej glupiej zoltej nitki dookola (klejona, a nie szyta podeszwa, podobnie jak w slynnym modelu highlander). Chyba moje ulubione martensy ze wszystkich par, jakie mialem (a jak sie zaraz okaze mialem ich troche
). Wygodne, wytrzymal - latalem w nich prawie na okraglo, niezaleznie od pory roku przez bite trzy lata i uzytkowalem dosc "ekstremalnie". * * * * * *
1996 - Undergroundy sie posypaly, a ja juz nie wyobrazalem sobie zycia bez "wysokich" glanow, trzeba wiec bylo nabyc nowe.... No i nabylem
. Dr Martens model 1490 (10 dziurek, bez blach) w kolorze navy. Wygladaly moze i ladnie, ale po 8 czy 9 miesiacach zaczely im sie robic dziura w skorze: jedna na piecie (niedlugo okaze sie, ze jest to tzw. "pieta Martenbsowa"), a druga na palcach... normalnie jak w skarpetkach. Przy tej okazji zrozumialem czym sie roznia martensy od undergroundow jedne maja niezniszczalna podeszwe, a drugie maja bardzo trwala skore. Niestety w obu przypadkach reszta jest bardzo zawodna
. A wracajac do tej pary... takiej chaly jak te buty nie mialem, ani wczesniej, ani pozniej na szczescie. * 1/2
1997 - I znowu kolor navy, ale tym razem model 7A18, czyli 10 dziurek, blacha w czubkach i zamiast klasycznej podeszwy martensowej, trafdycyjny protektor. Bardzo sympatyczne buciorki. Fajnie wygladaly na nodze, nie defasonowaly sie i skora nie pekala w zagieciach... ale za to znowu sie przedarla na piecie tuz nad podeszwa... na szczescie zanim do tego doszlo zdazylem pobiegac w tych trepkach prawie dwa lata. * * * *
1999 - i znowu trzy dziurki. I znowu klejone, a nie z nitka... tylko tym razem czarne. Dlugo i szukalem, ale w koncu znalazlem. Mialy byc co prawda wisniowe (tak ajak te poprzednie), ale skoro nie udalo sie znalezc wisniowych, to trudno.. niech beda czarne. Pochodzilem w nich... tydzien
. Kiedys podczas jakiejs biesiady na wolnym powietrzu przechodzilem przez trawnik i zachaczylem butem o wystajacy z ziemi pret z zadziorem bedacy pozostaloscia po jakims glupim plotku. Efekt: skora na lewym bucie rozcieta na dlugosci 6-7 cm na wylot. No i oczywiscie, zaden szewc nie podejmuje sie tego jakos sensownie naprawic. Czy ja musze mowic jaki bylem wsciekly?
* * * *
1999 - Tym razem doszedlem do wniosku, ze w prostocie sila i wybralem model 1919 (podobny do 7A18 z tym, ze ten mial tradycyjna podeszwe martensa). Kolorek czarny. Ot zwykle glany. Latalem sobie w nich, specjalnie o nie nie dbajac, az w koncu dosc mocno sie zdefasonowaly i popekala im skora na zgieciach * * *
2002 - W koncu! Spelnienie marzen! Model 1940 (czyli 14 dziurek + blacha!), i to w dodatku baz tej paskudnej zoltej nici i jakby tego bylo malo to jeszcze w czarnym kolorze! Nigdy mnie nie obtarly, ale musze uwazac, bo jak za mocno scisne sznurowki, to mi noga dretwieje
. Bucik ma oczywiscie swoja mase, wiec wystarczy tylko raz rozbujac giczole i buty same nas prowadza
. Sluza mi do dzis i oprocz jednego pekniecia skory nic im nie dolega, wiec zanosi sie na to, ze beda to moje najwytrzymalsze glany * * * * * *
2004 - Pomimo tego, ze ciagle mam swoje 14-czki to w miedzy czasie zaopatrzylem sie jeszcze w najbardziej klasyczny model martensow czyli w 1460 (osiem dziurek, bez blach i ta charakterysztyczna lamoweczka na gornej krawedzi cholewki). Znowu kolorek czarny. I znowu niewypal. Niedawno minely rowno dwa lata odkad je mam, a nie chodze, w nich juz o kilku miesiecy. Powod? Popekana i podziurawiona na wylot skora (pomimo tego, ze dbalem o nie bardzo starannie). * * *
Oprocz tego na przestrzeni tych lat mialem (badz mam nadal) pare innych par undergroundow i martensow, ktorych jednak trudno nazwac glanami (w tradycyjnym tego slowa znaczeniu), chodzi bowiem o trzy pary creeperow (badz jak to sie u nas przyjelo czasami je nazywac "slangow"), czyli butow, w ktorych latali np. chlopaki z Sex Pistols i jedna pare martensow, ktore przypominaja raczej czarne, skorzane tenisowki niz glany
.
Zdrowka zycze
PS: Zgodnie z moimi wyliczeniami wychodzi mi, ze niedlugo powinien nadejsc czas na kupienie nowej pary budow produkcji pana dr Martensa
. Juz nie moge sie doczekac