...ciemne strony futbolu czyli kontuzje...
W zasadzie to jedna kontuzja tylko leczona nieprawidłowo....
Kiedyś podczas treningów na hali wdałem się "w kontakt" z moim kumplem...Jego noga..piłka...no i do tego moja noga..Kumpel nogi nie odstawił, a ja przywaliłem z całej siły tak jakby przywalić w ścianę...
Upadłem na parkiet, a ból kolana powodował to że wiłem się jak piskorz...i wyłem z bólu! Normalnie płakałem...
Po jakimś czasie ból przeszedł z parkietu się podniosłem, ale dalej już nie grałem. Do domu szedłem w miarę spoko...
Rano gdy się obudziłem kolano miałem spuchnięte jak dynia.Następnego dnia poszedłem do poradni urazowo-ortopedycznej naszego szpitala...Lekarz coś tam poświrował i zbytnio się nie certoląc zaaplikował dwutygodniowy gips...Powiedział że kolano zwichnięte..No dobra..
Po dwóch tygodniach gips zdjęto , a ja...a ja znowu w pobiegłem w tą piłkę kopac...Efekt leczenia był raczej mizerny i za jakiś czas znowu stawiłem się w poradni chirurgicznej..Kolano to miałem zupełnie niestabilne. Wystarczyło leciutko je przegiąc na bok i pojawiał się ból i obrzęk czyli puchnięcie...Dwa tygodnie gipsu znów mnie nie ominęło. Gips ten to taki od kostki aż po dupę..Bardzo niepraktyczny..Jak się ma kibel w łazience, a wszelakie "sprzęta" są tak poustawiane aby zdrowemu człowiekowi łatwo się było poruszać i korzystać z tych wszystkich dobrodziejstw z korzystaniem z "kibelka" włącznie, to człowiekowi "cyrklowi" (...tak mnie ktoś kiedyś nazwał ze względu na sposób poruszania się z usztywnioną nogą...
) jest bardzo trudno... Chodzi o ten "wucet" przede wszystkim...
No i noga znów teoretycznie się zagoiła...
Pewnego dnia, a właściwie wieczora wybraliśmy się na wieczór kawalerski do mego kumpla...A że rano mieliśmy grac mecz to swój sprzęt piłkarski zabrałem ze sobą...Na tym kawalerskim był niezły czad...tzn. alkoholu było sporo...takie tradycyjne "kawalerskie" nie to co teraz robią....jakieś tam "striptisy"....normalnie wódka , dym i tyle...
Wieczór kawalerski skończył się dosyc późno... a właściwie to wcześnie ponieważ już świtało gdy kończyliśmy...
Położyliśmy się na trochę....Wstałem zebrałem sie w sobie i poszedłem na miejsce zbiórki czyli pod bar "Perla"...Jechaliśmy na "Naprzód" Janów czyli do Katowic. Uprzedzając fakty powiem że za długo sobie nie pograłem...Góra 15 minut...i koledzy znosili mnie z boiska...Znów "popsuła" mi się noga
....Kontuzja bo tym terminem określa się rany odniesione w zawodach sportowych była na tyle poważna ,że to coś co mi "chrupnęło" w kolanie spowodowało to że kolano zostało zablokowane a noga zgięta pozostawała w jednej pozycji...czyli ani wyprostować ani zgiąć...
Na nogę nie szło nastąpić...Trener zawiózł mnie do szpitala , a tam lekarz z pogotowia od razu chciał mi wypisać skierowanie na operację...
Z "zaproszenia" nie skorzystałem ...bo myślałem że może samo się zagoi..
Trener zawiózł mnie do domu , a na 4 piętro wdrapywałem się namiętnie korzystając z poręczy...Następnego dnia trener skontaktował się ze mną i obiecał załatwienie szpitala w Jastrzębiu Zdroju. Szpital w Jastrzębiu jako jeden z dwóch ośrodków zdrowia na Śląsku dysponował artroskopem czyli urządzeniem do mało inwazyjnych zabiegów na kolanie. Pozostałe szpitale zabiegi wykonywały tradycyjnie czyli cięcie ( takie na oko 30 centymetrowe) wzdłuż kolana ,gdzie pełną sprawność pacjent uzyskiwał po ok. 6 miesiącach...A ja szkołę prawie kończyłem ....egzaminy , matura i te sprawy więc czas naglił i operacja w sposób tradycyjny załatwiła by mnie na cacy...
Wyjazd do Jastrzębia stawał się mało realny więc udałem się do naszego szpitala...Wchodzę do gabinetu mówię co się stało, że mnie boli.... a młokos w kitlu lekarza chce mi zaaplikować kolejne 2 tygodnie w gipsie
No to mu tłumaczę ,ze byłem tu parę dni temu i lekarz dyżurny chciał od razu skierować mnie na operację, a pan panie lekarzu młokosie chcesz mnie znowu wpakować do opatrunku gipsowego
No i wypisał mi skierowanie do szpitala..Od razu z tego skierowania nie skorzystałem i postanowiłem poczekac jeszcze przynajmniej jeden dzień...
Miałem nosa...Nastepnego dnia zjawili się u mnie ludzie z klubu i "zabukowali" miejsce w klubowej "Nysce" na następny dzień...
Nie powiem że nie miałem cykora...Nikt chyba nie lubi korzystac z szpitalnych usług.
Koniec końców znalazłem się w Szpitalu Górniczym w Jastrzębiu Zdroju na 6(?) piętrze, czyli na oddziale urazowo-ortopedycznym. Ordynatorem tego oddziału był człowiek związany z naszym klubem , były zawodnik sekcji hokeja na trawie(?). Po parodniowym pobycie w szpitalu poddany zostałem zabiegowi artroskopii kolana , a diagnoza brzmiała :rozerwanie łąkotki przyśrodkowej kolana prawego ze zwichnięciem między kłykcie (kłykcia.....jakoś tak).Kolano miałem załatwione na cacy...Punkcje przed i po zabiegu, ból po operacji...niezapomniane wrażenia....
Moje kolano zostało naprawione. W późniejszym czasie podczas mojej przygody z futbolem odczuwałem lekkie dolegliwości...Myślałem że od wojska się wywinę na to kolanko...nic z tego
...
Ciekawych ludzi poznałem podczas pobytu w Jastrzębiu i powiem nawet że ze łzą w oku żegnałem się z moimi towarzyszami niedoli...
A w szpitalnym kiblu jarałem fajeczki z mistrzem olimpijskim z Moskwy jeżdżcem konnym Janem Kowalczykiem 8) . Pan Jan snuł ciekawe opowieści...a jaki "wydziarany " był...niczym król przedmieścia!