Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest pt, 29 marca 2024 01:00:12

Strefa czasowa UTC+1godz.




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 70 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 27 września 2009 12:46:01 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
WUKA70 pisze:
...CDN...

...skończyłem szkołę..definitywnie można powiedzieć. Grałem sobie to tu to tam czyli w pierwszej i rezerwowej drużynie. Klub grał juz chyba od dwóch(?) sezonów w klasie terenowej. Klasę terenową akuratnie likwidowano i w jej miejsce pojawiła sie liga okręgowa B.
Po wakacjach w moim domu pojawił się pod moją zresztą nieobecność jeden z "hersztów" drużyny i poinformował mnie poprzez moich rodziców że mam się skontaktowac z kimś z klubu.. No i się skontaktowałem...
Pismo czułem nosem i mniej więcej wiedziałem czego mogła dotyczyć wizyta tego człowieka w moim domu. Chodziło o propozycje zatrudnienia w naszej hucie jak wcześniej wspomniałem na zasadzie "półzawodowstwa". W zasadzie bez wahania propozycję przyjąłem. Nie miałem żadnego planu na życie. Żeby kontynuować naukę mówiąc bez ogródek byłem za cienki :wink: . Studiowanie na politechnice było raczej poza moim zasięgiem. Tam naprawdę trzeba było prezentować wysoki poziom a sito egzaminacyjne skutecznie przesiewało oddzielać plewy od ziarna , a ziarnem to ja na bank nie byłem...
Przez jakąś chwilę w głowie kotłowała mi się myśl by podjąć naukę na polonistyce , ale wnet pomysł ten wyparował z mej głowy...
No to zostałem hutnikiem...chociaż tak na prawdę to co robiłem z hutnictwem nie miało nic wspólnego..Powierzono mi bardzo odpowiedzialną i atrakcyjną pracę....konserwatora maszyn w dziale inwestycji... 8) Robota ta była swoją imitacją..Zapłata za tą pracę była także swoją imitacją...
"Pracę" w dziale inwestycji podjąłem wraz z moim niedawno poznanym kumplem , który kończąc wiek juniora przyszedł do naszego klubu z chorzowskiego Ruchu..Pracę rozpoczynaliśmy o godzinie 6:00 a kończyliśmy o godzinie 11:00..tzn. tak miało byc..Rzadko kiedy przychodziliśmy na do pracy o tak wczesnej porze..Idealną godziną przyjściado pracy była godzina 6:50..O godzinie 7:00 pojawiał się w pracy
szef tego interesu więc trzeba było byc przed nim....Parę razy ta technika nas zawiodła , a reprymenda dana nam przez szefa skutkowała tym że punktualne przybycie do pracy zdarzało nam się "popełniać" jakby częściej lecz nie notorycznie... :wink:
O naszej pracy w dziale inwestycji można bu kręcić filmy o zabarwieniu komediowym...coś w rodzaju obrazów Bareji..
Jednym z naszych ulubionych zajęc było podróżowanie wózkiem akumulatorowym po okolicznych wertepach tzw. Srokowca ( nazwa Srokowiec pochodzi od ulicy Srokowieckiej). Były to tereny poprzemysłowe z charakterystycznym krajobrazem...W związku z tym że w naszej brygadzie prócz mnie i kumpla z klubu zatrudnione były jeszcze dwie osoby , podróż w czwórkę odbywała się w sposób następujący: kierowca a obok niego dwie osoby , natomiast czwarta osoba podróżowała na platformie wózka w pozycji siedzącej..Komfort podróży czwartej osobie gwarantował miękki fotel z uciętymi nóżkami..Pasażer ten usytuowany był tyłem do kierunku jazdy...
Drugą z ulubionych czynności było grzybobranie...
Wśród choinek samosiejek maślak występował gęsto. Występowaniu tego grzyba sprzyjała odpowiednia piaszczysta gleba. Konsumowanie owoców grzybobrania w postaci jajecznicy z grzybami w naszym pomieszczeniu socjalno-bytowym sprawiało nam i naszym żołądkom przede wszystkim, ogromną radość.
Kolejną atrakcją dla zabicia czasu w pracy była gra w karcięta , a konkretnie gra w "kierki"...Nie bardzo już pamiętam na czym ta gra polegała ale sprawiał nam ona wielką radość...Nieopisane chwile radości od czasu do czasu próbował nam mącic nasz bezpośredni przełożony wchodząc do naszego pomieszczenia, zwracając się do nas lub raczej w naszym kierunku ponieważ jego uwagi po czasie spływały po nas jak po kaczce słowami : " Kurwa...wy zaś w te karty grocie" :lol: Uwagi naszego przełożonego na początku robiły na nas wrażenie i powodowały to że karty chowaliśmy pod stół. Później na te uwagi stawaliśmy się nieczuli a głos naszego kierownika powodował jedynie to że z nad stolika karcianego podnosiliśmy wzrok, a wzrok ten choc milczący sugerował...."Patrz chopie się stracić"...
Gra w karty powodowała to że czuliśmy się głodni.....
W związku z tym że jak wcześniej wspomniałem mieliśmy do dyspozycji wózek akumulatorowy dwójka z nas wsiadała do niego i waliła na miasto po kiełbasę i świeże bułeczki w celu organizowania "minigrilowania". W zasazdie nie był to typowy gril a właściwie ognisko...Wiadomo że ognisk nie organizowalismy dziennie , a to głównie z powodów finansowych...
I tak to wyglądała ta nasza praca...Nie powiem że czasem zdarzało nam się coś zrobic , jednakże praca polegająca na konserwowaniu zdeponowanych maszyn które miały pracować na niedokończonej a właściwie nierozpoczetej budowie walcowni rur nie sprawiła żadnego uszczerbku na zdrowiu naszym młodym organizmom...Słowem..pot na naszych głowach pojawiał się niezwykle rzadko...
Dział inwestycji był oazą nieróbstwa i jakże wyrazistym obrazem zakładu postkomunistycznego , gdzie mimo przemian ustrojowych komunizm ten był głęboko zakorzeniony ....Rok 1990 był rokiem w którym przemiany ustrojowe niby się odbywały ale tak w zasadzie głęboko tkwiliśmy w tym poprzednim ustroju obiema nogami ...
P.S. Miałem przecież pisać o piłce nożnej kurcze! A to napiszę coś następnym razem....


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 01 października 2009 18:28:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
WUKA70 pisze:
P.S. Miałem przecież pisać o piłce nożnej kurcze! A to napiszę coś następnym razem....

..trza by cos napisać bo ludzie prawdopodobnie to czytają... :wink:
O piłce nożnej dzisiaj...

..jak już wcześniej wspomniałem rzuciłem się w ten wir "półzawodowstwa".
Z tych przywilejów z naszej byłej trampkarskiej druzyny korzystały 4 osoby...eeeee..3 przecież.... Jeden kolega z którym pracowałem był zawodnikiem napływowym. Wydział inwestycji opuszczaliśmy ok. godziny 11 ...tzn. tak żeby zdążyć na autobus linii 22 popularnie zwanym "cwangolem" . Na przystanku dołączał do nas kolega który także "walił tą sztukancką " pracę w wydziale zlokalizowanym nieopodal.
"Cwangol" wiózł nas na miasto i tam dołączał do naszej trójki mój kumpel Łysy. Łysy był zatrudniony w "starej" hucie , a że był z wykształcenia jakimś tam mechanikiem po liceum zawodowym, "wrzucono" go do działu mechanicznego gdzie pracowali tokarze ( ..czy zabił ktoś tokarza... :wink: ). Łysy oczywiście nie pracował na tokarce ponieważ nie umiał jej obsługiwać (..chyba nie umiał :taaaaa: ..zresztą zapytam się go niebawem..) . Zajmował się utrzymywaniem porządku...Coś przecież musiał robic żeby zbytnio się nie nudzic i żeby ludzie którzy uczciwie pracowali zbytnio się nie czepiali...
Problemu tego ja i mój kolega jako pracownicy wydziału inwestycji nie mieliśmy zupełnie...Tam nikt nic nie robił i wszystkim z tym nieróbstwem było do twarzy... 8)
W związku z tym że do treningu zostawała nam zwykle godzina , a pokonanie trasy piechotą z centrum miasta do Parku Pszczelnik zajmowało nam góra 25 minut musieliśmy jakoś zagospodarowac czas który nam został. Czasami szliśmy do pobliskiej jadłodajni na frytki z "keczupem" , albo chodziliśmy tu i tam jarając fajeczki...
To teraz o piłce nożnej...
Od rundy jesiennej poprzedniego sezonu przyszedł do naszego klubu nowy trener..Był to trener z tzw. przeszłością ligową...Jako trener wprowadził legendarną drużynę Stali Mielec z która to awansował z 3 do 1 ligi i walnie przyczynił się nie będąc już jej trenerem ( odchodząc pozostawił drużynę na 3 miejscu w tabeli) do zdobycia przez Stal Mistrzostwa Polski... Trochę nas ta sytuacja dziwiła , a to z tego względu że facet tego pokroju przyjechał do tej naszej "pipidówy" jakby nie było żeby trenować zawodników drużyny 5 ligowej :shock: .
Muszę powiedzieć że mieliśmy "rispekt"...respekt i obawy. Obawy jak się później okazało były słuszne...Czyli czy podołamy...
Jak wcześniej wspomniałem poprzednią rundę sezonu spędziłem to tu to tam czyli balansując między "pierwszą" drużynę a jej rezerwami. Byłem traktowany trochę ulgowo... A bo to do szkoły jeszcze chodzi...a bo to mało ma czasu żeby przykładac się do futbolu... a bo to po dosyc ciężkiej kontuzji jest i w zwiążku z tym jego organizm (tzn. mój) nie jest przygotowany do intensywnego wysiłku...No i bazowałem na tej obiegowej opini że.... " teraz to mu damy fory bo biedny ten chłopak"...
Po przejściu na "półzawodowstwo" przelewki się skończyły....Trener którym wszyscy zachwycali się w około okazał się zwykłym sadystą...no powiem kurna żeby nie owijac w bawełnę...dla mnie mimo tych wszystkich osiągnięc to był zwykły cham! Z tym człowiekiem wytrzymałem chyba ze dwa miesiące...Człowiek ten zniechęcił mnie do uprawiania futbolu na serio...Jego tekst skierowany do mnie ku uciesze większości drużyny , tej większości która była owym człowiekiem zachwycona..." i co się kręcisz jak gówno w przerębli" przelał czarę goryczy i na treningi do tego "wesołka" przestałem po prostu chodzic...
O mojej decyzji czyli zakończeniu grania poinformowałem szefa naszego działu. Szef przyjął to na "mientko" , w zasadzie było mu to obojętne. Do pracy przychodziłem o godzinie 6:00 , a wychodziłem o godzinie 14:00...
Wkrótce moim śladem podążył mój współpracownik...Najpierw mnie przekonywał żebym jeszcze spróbował, że nie mam se brac do serca jego słów..... a wkrótce do mnie dołączył..No i zostaliśmy takimi trochę "banitami"...Jakiś czas później wezwał nas do siebie na "starą" hutę wiceprezes do spraw piłki nożnej w naszym klubie....W związku z tym że klub załatwił nam odroczenie od służby wojskowej na oktes....9 miesięcy , ów "dżentelmen" zaczął nas straszyc że do wojska nas powysyła... :hahaha: . Kumpel mój ze względu na to że akurat podjął naukę w technikum dla pracujących od razu "ośmiał mu się w pysk" , a ja...a ja to tak na serio w dupie jego i te całe straszenia miałem.
Do klubu i do trenera psychopaty już nie wróciłem..Nie był to jeszcze koniec mojej przygody z futbolem...W mieście działał przecież drugi klub 8) ...Ale o tym napiszę może następnym razem....

P.S. Za trenera "psychopaty" łącznie z meczami Pucharu Polski rozegrałem 11 meczów..Albo byłem w wyjściowej "11" albo do gry wchodziłem z rezerwy....
Jako źródło do tych statystyk służą mi "zeszyty" piłkarskie mojego przyjaciela Łysego..To nie jest tak że wszystko pamiętam...
W zeszytach Łysego jest bardzo wiele ciekawych rzeczy....Skarbnica wiedzy można powiedzieć..


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 03 października 2009 10:10:57 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
WUKA70 pisze:
...W mieście działał przecież drugi klub ...

..w moim "starym" klubie nie pokazywałem sie wogóle. Przyklejono mi etykietę ....głupek...dosłownie :| Nie przyjąłem tych wszystkich dobrodziejstw proponowanym przez wybitnego szkoleniowca , jego popleczników , zawodników-klakierów i innej maści wazeliniarzy...Ta cała grupa klakierów od "achów i ochów" w późniejszym czasie "wydupcyła" wybitnego szkoleniowca nie certoląc się zbytnio...A mnie to już mało interesowało...Najdłużej z "psychopatą" wytrzymał Łysy ale w końcu także powiedział "adijos Andrzejos" i poszedł w siną dal...
Pewnego razu mój kolega z pracy także były już zawodnik "hakaesu" wybrał się na trening do klubu Górnik Siemianowice..W klubie tym grał jego kumpel. Klub Górnik Siemianowice potrzebował "jak kania dżdżu" zdolnych do przebywania na placu gry zawodników... :wink: No....kiepściutka to była drużyna...Seniorzy tego klubu występowali w klasie "A"(?) i okupowali raczej dolne rejony tabeli , więc wzmocnienie każdą ilością zawodników było bardzo mile widziane. K.S. "Górnik" Siemianowice był klubem biednym. Ze sponsorowania klubu wycofała się kopalnia która postawiona była w stan likwidacji. Wszystko działało na zasadzie prowizorki czyli trzymało się na przysłowiowej farbie...Jednym ze sponsorów drużyny był jej szkoleniowiec który ze względu na swą posturę nazywany był "Rubym" ..."Ruby" był trenerem pasjonatą wkładającym w to co robi całe swoje serce i duszę zarazem... Po wygranym meczu co zdarzało się niezwykle rzadko trener potrafił się cieszyć jakby zdobył co najmniej mistrzostwo Polski..Były podskoki , ojcowskie całusy "wymierzone" piłkarzom ogólna radośc i entuzjazm..Na prawdę człowiek ten żył tą swoją pasja i mimo że dla niektórych zawodników był "obrazem nienormalności" mnie po prostu swoją postawą budował...Dalej chyba tak mam, że cieszą mnie ludzie szczerzy i prości...
Ale wracając do tematu..Kolega mój czyli mój współpracownik zaproponował mi przyjście do Górnika. Miałem trochę obaw i to głównie z powodu mego poprzedeniego klubu..Chodziło o tzw. "kartę zawodniczą"....Myślałem ze "dziady" będą nam robili na złośc i na zasadzie "psa ogrodnika" naszych kart zawodniczych nam nie dają ....Myliłem się...HKS "Siemianowiczanka" miała zakusy na niektórych zawodników Klubu Sportowego "Górnik", więc pozwolenie na grę w nowym klubie dostaliśmy na zasadzie.."my wam teraz , wy nam później"..Dla zawodników "Górnika" przejście do HKS to był tam jakiś awans sportowy więc nie dziwiłem się tym ludziom...
W barwach klubu z al. Przodowników pracy zaliczyłem w zasadzie parę meczów.. W pewnym momencie mej ziemskiej pielgrzymki upomniała się o mnie armia , o którym to wydarzeniu wspomniałem incydentalnie :wink: na łamach forum...
Po mym ostatnim meczu drużynę i trenera pożegnałem symboliczną lampką szampana...( na serio był tylko szampan...nie pamiętam dlaczego nie "upodliliśmy" się jak normalni ludzie pijąc wódkę i piwo..chętnych może nie było :? )...W zasadzie to nawet nie pamiętam ile tych meczów było , ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Po wojsku próbowałem jeszcze powrócić do zawodniczego futbolu...Z armii wróciłem w kwietniu ochoczo rozpocząłem treningi i poszedłem do pracy tzn. zostałem do niej wygoniony :wink: .....a w miesiącu czerwcu już leżałem sobie na miękkim materacu łóżka oddziału intensywnej terapii miejscowego szpitala podłączony do "bobomonitora"....Do zawodniczego futbolu mimo jednej próby już nie powróciłem...
P.S. "I co z tego dziś masz " jak śpiewa legendarna i jedna z lepszych wokalistek w naszym kraju Ewa Bem...? :wink: Uszczerbki na organiżmie głównie..A że tam kolano boli ,że kostka puchnie i czasami nawet trudno chodzic ,że organizm "odwyknięty" od intensywnego wysiłku fizycznego trochę spuchł.. :lol: ....To wszystko to jest nic :!: Czy warto było? . Pewno że było warto :!: A czy teraz chciałbym byc wielkim piłkarzem?
....Nigdy w życiu :!: :D


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 04 października 2009 11:04:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
...klasa "B" czyli hardkor :twisted:

..zbiórka na mecz w barwach HKS-u gdy wyjeżdżaliśmy w kierunku Mysłowic/Katowic odbywała się na mieście. Jeden z zawodników musiał się poświęcić i stawic się w klubie żeby zapakować nasz sprzęt piłkarski do autokaru..
Reszta druzyny zbierała się w okolicach baru "Przystanek" który przez miejscowych od zawsze nazywany był "Perlą" ..nie Perłą a właśnie Perlą.
Zbiórka w okolicach Perli znaczyła tyle że w zasadzie odbywała się w jej wnętrzu..Ja nigdy przed meczem piwa nie piłem , a 1/3 drużyny to i tak i owszem...Nasza drużyna dysponowała dwoma obrońcami którzy potrafili w sobotę balować do samiutkiego rana i o godzinie 11:00 w niedzielę kiedy rozpoczynał się mecz byc jak to się mówi "monter" i rozgrywać mecz na wysokim poziomie będąc wyróżniającymi się aktorami tego spektaklu..Jeden z nich o pseudonimie jaki nosił także jeden z bohaterów filmu Juliusza Machulskiego pt. "Kiler" ....no ten na "S" :wink: wolał jak na boisku był określany mianem Franco Baresi...Ten nasz Baresi był zawodnikiem nie do zdarcia bardzo dobrze wyszkolonym technicznie. Może i zrobiłby karierę w futbolu ale prócz piłki jego wielkim hobby była także niezła zabawa . Drugi z obrońców jego sąsiad z bloku a zarazem przyjaciel "od zawsze" po tych nocnych zabawach także prezentował się wybornie jednakże posiadał jedną wadę która rzutowała na jego boiskowej postawie...Tą jego wadą było zamiłowanie do gry faul... :wink:
Wywijał tymi swoimi nogami jak wiatrakami a jego kończyny dolne świszczały jak przysłowiowe kosy.
Jak wczesniej wspomnaiłem bardzo często z powodu braku zawodników mecze rozgrywaliśmy w niepełnym składzie...
Ot taki mecz z drużyną Baildon Katowice...
W naszym autokarze znajduje się 12 osób...tzn. 10 zawodników , trener i kierowca. Nie mamy bramkarza...Trener zagaduje do mnie czy bym do bramki nie wszedł..No i co mam zrobic..Żal mi chłopa chociaż mam ochotę sobie pobiegac to i przystaję na propozycję trenera...Zajeżdżamy do Załęża przezbieramy się i wchodzę do bramki..Pismo czuję nosem i wiem że to nie będzie dzisiaj mój dzień....Nie będę jankiem Tomaszewskim oj nie.... :D Zawodnicy drużyny przeciwnej w końcowym rozrachunku "aplikują " mi 10 bramek! Wśród dosyc licznie zgromadzonej publiczności , która wypełzła z okolicznych familoków i "ajnfartów" słychać głosy..." Te..ale tyn torman jest ciyńki"...no i obiektywnie muszę przyznac że był "ciyńki" czyli słabiutki jak nic! :wink:
Przeciwnikowi strzeliliśmy jedną bramkę tzw. honorową....
Haaaaa! :D A jak strzelano mi karnego ...
Za jakiś faul w polu karnym chyba...
Za bramką zjawiła się lwia częśc publiczności zgromadzonej na stadionie(boisku raczej..chociaż jak plac gry otoczony jest miejscami "nibysiedzącymi" to chyba to jest stadion :wink: ) . No i licytują w który róg zostanie mi posłana piłka....A ja nawet się nie rzuciłem w żaden z sugerowanych w tych spekulacjach róg bramki...Tylko zrobiłem lekki ruch w bok żeby wyglądało to że się staram a piłka mocno uderzona wpadła do bramki..Nawet jakbym był Jankiem i tak bym jej nie złapał....
Po meczu dla jednych radość dla drugich smutek....
Bo ja wiem czy smuciliśmy się strasznie?...Raczej nie...Przecież wybierając się na mecz w "10" i na dodatek bez rasowego czyli etatowego bramkarza na sukces nie można było liczyc. Była to chyba nasza najwyższa porażka jaką doznaliśmy w seniorskich rozgrywkach na poziomie "B"klasy...Bo jak się ma takiego bramkarza raczej do dupy to na co można liczyc... :wink:


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pn, 05 października 2009 20:56:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
WUKA70 pisze:
...klasa "B" czyli hardkor

..mecz wyjazdowy z druzyną LZS "Orzeł" Mokre..Ło matko co był za wyjazd... :D
Tradycyjnie (niedziela) spotkaliśmy się pod "Perlą" i tradycyjnie dwaj nasi obrońcy byli "na fleku"...Na mecz jechaliśmy komfortowo : autobusem marki "Autosan" oraz co zwykle zdarzało się dosyc rzadko w pełnym składzie oraz z zawodnikami rezerwowymi..
Po przyjeździe na stadion (boisko) "Orła" kierowca autokaru oznajmił nam że musi wracać z powrotem i że po zakończeniu meczu będziemy musieli na niego poczekać. W związku z tym że był to autokar pracowniczy , kierowca musiał zawieżc ludzi do pracy na popołudniową zmianę. Informację przyjęliśmy bo innej opcji nie było..Jak się później okazało to czekanie na transport powrotny miało w zasadzie same plusy...
Boisko "Orła" Mokre na pierwszy rzut oka nie wyglądało najgorzej , natomiast drugi rzut oka rozwiał wszelkie wątpliwości...
Mimo że boisko było o nawierzchni trawiastej posiadało dosyc osobliwą konstrukcję...Osobliwością tą był taki jakby " lej bobslejowy" (...tak sobie jakoś to skojarzyłem :wink: )...Lej ten zaczynał się w okolicach "16" i wiódł do bramki ( bramek..ponieważ po przeciwnej stronie boiska także występował..) oddzielając niczym okop prawą stronę pola karnego od jej lewej...Pole karne było też troszeczkę jakieś dziwne...Dosyć wysoka trawa i spore nierówności po jej bokach powodowały raczej niemożność przeprowadzenia jakiejkolwiek składnej akcji co skutkowałoby zdobyciem bramki...Jednym właściwie sposobem aby atakowac bramkę przeciwnika było poruszanie się tym specyficznym lejem...Na bramkę nacierało się prościutko na bramkarza a ten niczym kręgiel ( liczba pojedyncza od kręgle) stojąc sobie w polu bramkowym miał ułatwione zadanie...
My to nawet myśleliśmy że ta "konstrukcja lejowa" to jakiś specyficzny pomysł miejscowych działaczy żeby miec "hendikap" ...Nasze spekulacje legły w gruzach gdy po meczu zamiast pomieszczenia z prysznicem miejscowy gospodarz obiektu wystawił dla nas dwie miski z wodą... :P
No to już wiedzieliśmy wszystko...Jak to mówią : tak krawiec kraje jak mu materi staje.. :wink:
Odnośnie samego spotkania piłkarskiego...
Nasz jeden z nietrzeźwych do końca obrońców o pseudonimie który w języku portugalskim znaczy pióro strasznie faulował. Nie wiem czy było to wynikiemm jego wyjątkowej złośliwości czy też stanu w jakim się znajdował... W każdym bądź razie faulował niemiłosiernie... chodziło o zahaczanie kończynami delikatnie mówiąc...Za którymś tam razem gnębieni przeciwnicy zaczęli sygnalizowac sędziemu że nasz zawodnik nie jest w pełni dysponowany, a słowa ..." panie sędzio..ten zawodnik jest pijany" wymusiły na arbitrze przeprowadzenia kontroli trzeżwości zawodnika oznaczonego numerem 4..Badanie trzeżwości polegalo na zasadzie " chuchu"....Gdy wezwany zawodnik podchodził do arbitra pomyślałem sobie..."..oj będzie chyba niezły dym.....jak nic będziemy za chwilę będziemy grac w "10"....Moje obawy okazały się płonne...Sędzia spotkania po badaniu swym organem powonienia wydał decyzję "uniewinniającą" tego naszego łobuza...
Wyniku meczu nie pamiętam...Pamiętam za to dobrze to co działo się po jego zakończeniu...Po kąpieli w miskach w oczekiwaniu na autokar udaliśmy się do miejscowego lokalu przepłukac gardła.. Do "kufelbaru" dotarlismy ok.13 i stanęliśmy w dosyc sporej kolejce. Że kolejka była spora, z moim kumplem Łysym postanowiliśmy że będziemy stac na zmianę . Najpierw Łysy a potem ja... Gdy mój kumpel stał w kolejce ja siedząc na drewnianej ławeczce przyglądałem się pewnemu człowiekowi...Ten człowiek ,miejscowy drab o posturze i twarzy monstrum Frankensteina na bezczelnego wpychał się na początek kolejki i za drobną danina w postaci kufla piwa "organizował" trunki osobom od których otrzymywał tą daninę...Gdy mój kumpel Łysy zakończył swą zmianę będąc już o krok od "szynkwasu" a ja rozpocząłem swoją w stronę kurków z piwem zbliżał się ten miejscowy zbój i drab w jednym...Centralnie wpakował się przede mnie a ja nawet nie próbowałem protestować... I tak stałem potulnie i cicho w kolejce gdy ten zbój powoli odwrócił się moja stronę i głosem grubym i powolnym rzekł do mnie...." I co się tak patrzysz....bo jak ci zaroz tym kuflym przipierdola"..Normalnie nogi pode mną się trochę ugięły...Wzrokiem zacząłem szukac mojego kumpla... Gdy Łysy pojawił się w jego zasięgu prawie szeptem żeby nie drażnic tego zbója rzekłem..."Ej...czy mógłbyś na chwilę mnie zastąpic bo chyba do kibla muszę iśc..." :lol: No i zastąpił mnie w kolejce mój przyjaciel , który prawdopodobnie uratował mi życie lub przynajmniej uchronił mnie od trwałego uszczerbku na zdrowiu... :wink:

P.S. ....Piwa napiliśmy się...Po mordzie nie dostałem. Na autokar czekaliśmy około 1,5 godziny. Do naszej wesołej gromady w "kufelbarze" przysiadł się sędzia meczu i oznajmił zawodnikowi z numerem 4, że śmiało mógł go posłac do szatni...ale nie chciał... :wink: Piwa sędziemu nie stawialiśmy więc mowy o korumpowaniu i nawet podejrzenia o takową byc nie mogło...


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 06 października 2009 21:07:09 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
...wątku nieatorskoautorskiegokażdymaswójkiss cd..
WUKA70 pisze:
i oznajmił zawodnikowi z numerem 4,

..żeby zacząc pikantnie.. Nasz obrońca oznaczony numerem 4 dostał kiedyś czerwoną kartkę po meczu w drodze z boiska do szatni ( boisko boczne było oddalone od szatni jakieś 300 metrów). Powodem tej niesprawiedliwej decyzji sędziowskiej były słowa naszego obrońcy rzucone niczym grom w stronę arbitra następującej treści ..cytuję...: Sędzia...takiego chuja jak ty to jeszcze nigdy nie widziałem! :lol: Sędzia wyciągnął czerwoną kartkę a ukarany obrońca jakby urażony tą decyzją arbitra ruszył w jego kierunku po drodze zaciskając pięści. Tylko szybka interwencja osób znajdujących się nieopodal uchroniła "spawiedliwego" przed niechybnym wymierzeniem tej swojsko rozumianej sprawiedliwości przez naszego kolegę.
.. a teraz to już nie będzie pikantnie. "B" klasa oczywiście...
"Hakaes" jechał na mecz do Imielina. "Pogoń" Imielin walczyła o awans do "A" klasy, a my nie walczyliśmy o nic. Tzn. walczyliśmy oczywiście o zwycięstwo , a że sytuacja taka się nadarzyła postanowiliśmy zgarnąć całą pulę...Warunki ku temu były niezwykle sprzyjające...Graliśmy w "11", a na ławce rezerwowych znajdowali się zawodnicy sprawni fizycznie...Mecz toczył się w atmosferze swojskiej zachowując standardy rozgrywek B- klasowych czyli była tradycyjna rzeźnia...
Rzeźnia rzeźnią , ale prócz kompletu zawodników drużyny przeciwnej mieliśmy jeszcze przeciwko sobie sędziego! ...No skurczybyk!
Biegnie mój kumpel Łysy z piłką holując na swej piłkarskiej koszulce przeciwnika...Tzn. ten go trzyma za piłkarski trykot i ni chu..chu...nie che go puścić..Arbiter spotkania o twarzy wypisz wymaluj jak ordynans Nikodema Dyzmy, tylko trochę jakby bardziej czarniawy, patrzy i nie reaguje na zaistniałą sytuację...Gdy obrońca uczepiony koszulki Łysego "odpada" tzn. nie puszcza koszulki , a ma jej kawałek w zaciśniętej pięści... :shock: , Łysy biegnie w stronę sędziego i wrzeszczy..." No co jest panie sędzio?!?!?!?"...a ten sukinkot rzecze do niego tymi słowy...: " 11 ( bo czasami zwracano się do zawodnika "per numer" )..jakbyś był szybszy to byś mu uciekł..." :shock: :lol: Normalnie słyszałem to i uszom swoim nie wierzyłem...
Mecz zakończył się naszą porażką i nie powiem żebyśmy tym faktem nie byli zasmuceni...ale.... :wink: ..Idąc do szatni któryś z naszych zawodników sobie zażartował...."Patrzcie tam stoi "maluch" ( fiat 126 p) tego pajaca (czyli sędziego )..Chodźcie mu go "obalimy"!..Taki żart to był....ale ....jak wychodziliśmy przebrani do autokaru przy jego limuzynie stało dwóch porządkowych i pilnowało mu tego jego cacka.... :wink: ..
No i teraz nie wiem czy wynikiem naszej porażki była nasza niemoc , czy też padliśmy ofiarą ówczesnego "fryzjerstwa"..? Zresztą teraz to nie ma najmniejszego znaczenia....


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 07 października 2009 23:04:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 22 listopada 2004 13:05:36
Posty: 7312
Skąd: Warszawa/Stuttgart
fantastyczny topik WUKA :brawa:

będę się tu musiał wpisać....

_________________
Klaszczę w dłonie ...
... by było mnie więcej ...


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 08 października 2009 07:36:10 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
marecki pisze:
będę się tu musiał wpisać....

..pisz, pisz Marecki. Historie me są już na wyczerpaniu....prawie na wyczerpaniu... :wink:


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 08 października 2009 18:25:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
WUKA70 pisze:
Historie me są już na wyczerpaniu....

...se przypomniałem..
Nasz klub zaprzyjażniony był z klubem z NRD o nazwie "Stahl" Aken. "Stahl" jak sama nazwa mówi była klubem hutniczym my także to i pewnie to było powodem że w ramach przyjaźni polsko-niemieckiej ...tzn. polsko-"enerdowskiej" zorganizowano piłkarzom z DDR-u przyjazd do Polski..Zawodnicy "Stahl" Aken występowali w swojej 4 lidze my w swojej 5 więc wynik tego meczu towarzyskiego powinien oscylować w granicach remisu...Uprzedzając fakty powiem że "naszych wschodnich braci" w tej potyczce zdemolowaliśmy! Myślałem że w tym "międzypanstwowym " meczu przeciwnik stawi większy opór ale nic z tych rzeczy..Pękli jak ten krupniok.. :wink:
Nasz mecz rozgrywany był w ramach Dnia Hutnika(?) to i na trybunach stadionu zjawiło się sporo osób..Wśród miejscowych "tifosi" zjawili się moi kumple i poprzez pewien sposób agitacji skłonili kibiców zasiadających po przeciwnej stronie trybuny stadionowej do skandowania mojej ksywy :D..Będąc na placu gry ta sytuacja bardzo mnie rozbawiła....
A po meczu...A po meczu to był bal!
Kierownictwo klubu oraz huty zaprosiło wszystkich uczestników tego spektaklu na poczęstunek. W dyrekcji huty w jej piwnicach znajdował się młodzieżowy klub ( pewno jakiejś organizacji młodzieżowej) o nazwie "Pod rurą".... Była to sala średnich rozmiarów niezbyt wysoka ale dosyc przyjemna i odpowiednia do tego rodzaju imprez... W całym tym biesiadowaniu uczestniczylo ok. 50 osób..może trochę mniej. Po zakwaterowaniu obu ekip na stół zaczęły "wyjeżdżać" specjały...czyli gulasz..chyba wołowy , chleb oraz wódka czysta.... Do momentu gdy butelki wódki nie zostały rozpieczętowane atmosfera była raczej drętwa. Spowodowane było to głównie poprzez brak znajomości języków obcych..My nie znaliśmy języka niemieckiego...nasi kompani języka polskiego , z kolei językiem rosyjskim nie starano się operować ponieważ mogło by to wyglądac na jawną prowokację...
No a jak "czyściocha" zaczęła byc w dosyc szybkim tempie konsumowana wszelakie granice i bariery językowe zostały przełamane...
My chociaż byliśmy już ludźmi pełnoletnimi to jednak byliśmy najmłodszymi zawodnikami drużyny w związku z tym bratanie się w imię przyjaźni polsko-niemieckiej musieliśmy ograniczyć do minimum 8) .
Dodatkowo dosyc nieszczęśliwie wybraliśmy sobie miejsce do tego biesiadowania...Usiedliśmy w miejscu gdzie trener miał nas cały czas na oku....Taka sytuacja...
Nalane kieliszki , ktoś tam wznosi toast ,całość zebranej wiary podnosi je by za chwilę "łyknąć" je i "zatrząś mordą " z obrzydzenia jak to zwykle robi się po spożyciu wódki... więc...więc my także ochoczo podnosimy kieliszki , a ten ( trener) łypie na nas tym swoim chytrym okiem....no to stawiamy je niewypite z powrotem na stół... :wink: Zabieg ten powtarzaliśmy jeszcze parę razy do momentu gdy w sposób powiedziałbym tajniacki udało nam się kilka kieliszków skonsumować...
A potem...a potem to jak z tego dowcipu o papudze... :wink: :
..właściciel papugi przyłapał ją jak upijała mu wódkę z butelki i mówi do niej..Słuchaj no...jeszcze raz mi to zrobisz a powyrywam ci te twoje piórka..Papuga patrzy ,słucha i nawet trochę się wystraszyła...
Pewnego dnia właściciel papugi wraca do domu patrzy a tam papuga siedzi na biurku i akurat kończy dopijac pół litra....To i chłop wrzeszczy...Mówiłem ..ostrzegałem...no i zabiera się w kierunku papugi żeby pozbawić ją kolorowego upierzenia...A ta wstaje ledwo trzyma się na nóżkach i mówi...: A na ch....j mi te piórka!
:lol:
..no i my prawie jak ta papuga....tzn. nie do tego stopnia żeby "piórka" sobie wyrwać ,ale zrobiliśmy się jakby trochę bardziej zuchwali ...
Wiadomo że alkohol smakuję najlepiej jak się zapali...i odwrotnie także.
Chłopaki z "enerde" jarali jak przystało na rasowych piłkarzy, ale szybko skończyły im się fajeczki... W związku z tym oraz z ogólnym rozluźnieniem na sali "nasi" zaczęli "wytaczac grube działa"...Grube działa w postaci papierosów marki "Popularne"...Pewien Niemiec poczęstowany papierosem marki "Popularne" najpierw zrobił duże oczy a potem rzekł..." Najn..najn..no hasz-hasz..no hasz- hasz" :lol: ..Częstujący lekko zdziwiony :shock: wsadził "popularesa" między usta a resztę papierosów schował do kieszeni.

P.S. Gdy na stół zaczęły wskakiwać następne półlitrówki a atmosfera zrobiła się już całkiem swojska to i papierosy marki "Popularne" były palone powszechnie..Niezbyt trzeźwi piłkarze narodowości niemieckiej z tymi "popularesami" w ustach naprawdę wyglądali jakby uczestniczyli w jakimś zbiorowym paleniu haszyszu :wink:


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 17 października 2009 10:26:52 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
..ale to już kiedyś było, tylko w innym temacie.

....z moim kumplem Łysym prócz miłości do futbolu , miłością taką darzyliśmy także muzykę. W zasadzie miłość ta rozkładała się w proporcjach "pół na pół" , chociaż czasem muzyka jakby troszeczkę przeważała.
W "Spodku" miał się odbyć koncert grupy Perfect świeżo po reaktywacji zespołu. Z Łysym postanowiliśmy kupic bilety i pójść posłuchac tej legendarnej grupy. No i tak uczyniliśmy.Termin sobotni bardzo nam odpowiadał , nasza drużyna mecz miała rozgrywac w niedzielę. Mecz ten był bardzo ważny i prestiżowy . Na "Pszczelnik" miał przyjechać lider rozgrywek, a więc miała byc to gratka dla nas i dla kibiców. Nasza drużyna grała i trenowała w dosyc okrojonym składzie. Powodem tego były głównie kontuzje oraz jakieś sprawy poza sportowe.. W zasadzie było 14 osób zdolnych do gry razem z rezerwowym bramkarzem....
Z tym rezerwowym bramkarzem to była dziwna sprawa. Rezerwowym bramkarzem mógł byc "golkiper' drużyny juniorskiej , która rozgrywała juniorski "przedmecz" i w zasadzie odbywało się to w ten sposób że zawodnik juniorów oznaczony numerem 1 (..tak...kiedyś było tak że zawodnicy byli oznaczani numerami od 1 do 11 i nie bylo jakiś dziwnych "zabiegów" że bramkarz ma np. numer 22...) schodził z boiska i automatycznie kierował się w stronę ławki rezerwowych by zając na niej wygodne miejsce...
Jak już z Łysym kupiliśmy bilety i wydaliśmy nie powiem jak na nasze skromne możliwości spory grosz, to w środku tygodnia okazało sie że mecz drużyny seniorskiej został przełożony na sobotnie popołudnie..No i co... trzeba było wybierac...W klubie oczywiście pary z ust nie puściliśmy że mamy taki dylemat..No i sobie pomyśleliśmy...Kurna kasę wydaliśmy ..Nie nasza to wina że mecz przełożono na dzień wcześniej...jeszcze jakby zrobiono to z odpowiednim wyprzedzeniem to mielibyśmy dylemat straszny , a teraz jak już mamy bilety i w sumie jesteśmy na ten Perfect strasznie napaleni (...tak...kiedyś mozna było byc napalonym na koncert Perfectu a teraz już nie! :twisted: ) to co...? To lejemy ten mecz i idziemy posłuchac muzyki..No i tak też zrobiliśmy..Jak wcześniej napisałem pary z ust nie puściliśmy..O naszej "absencji" nie poinformowaliśmy kumpli nawet "tych takich od maleńkości"...Pełna konspiracja...Na mecz zawsze wybierałem się z kumplem moim sąsiadem z bloku na przeciw... No i Piotrek próbował się ze mną umówić, a ja kręciłem jak "Kręcina" , jak wąż jakiś , czy inne zwierze obślizgłe migałem się jak mogłem... :wink: W końcu nakłamałem że spotkamy się na miejscu , na które oczywiście nie dotarłem...
A koncert..? Fajny był..Można już było spiewac "Chcemy bic ZOMO chcemy bic ZOMO jeszcze"...tzn. chyba było można , a i tak nikt by nam nic nie zrobił bo "Spodek" był pełny tych gotowych do bitki i rady by nam nikt nie dał... :wink:
A w klubie...? A w klubie ktoś nas podkablował....jakiś gad nieżyczliwy... :twisted:
Drużyna wygrała mecz....na stadionie wielki deszcz! :wink: Na ławkę rezerwowych w trybie awaryjnym powołano zawodników drużyny juniorskiej żeby ta nie świeciła pustkami i zeby w razie jakiejś kontuzji było kogo wstawić na plac gry...Juniorzy weszli na plac gry i nawet się sprawdzili. A my co...? Klub ukarał nas osunięciem od składu i karami finansowymi... Wsród starszych zawodników uchodziliśmy za dziwaków , bo w Siemianowicach mieście można powiedzieć prowincjonalnym i przemysłowym ktoś kto próbował wystawic głowę ponad powierzchnie "siemianowickiej mentalności" :wink: od razu dostawał od tej zbiorowej świadomości obuchem w łeb...Ot ..takie miasto...
Siemianowice fajne są! Na serio....


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 27 października 2009 21:46:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
WUKA70 pisze:
..ale to już kiedyś było, tylko w innym temacie.


WUKA70 pisze:
....z moim kumplem Łysym prócz miłości do futbolu , miłością taką darzyliśmy także muzykę. W zasadzie miłość ta rozkładała się w proporcjach "pół na pół" , chociaż czasem muzyka jakby troszeczkę przeważała.


WUKA70 pisze:
Wśród starszych zawodników uchodziliśmy za dziwaków , bo w Siemianowicach mieście można powiedzieć prowincjonalnym i przemysłowym ktoś kto próbował wystawic głowę ponad powierzchnie "siemianowickiej mentalności" od razu dostawał od tej zbiorowej świadomości obuchem w łeb...Ot ..takie miasto...

....z moim kumlem Łysym postanowiliśmy pojechać posłuchac muzyki do legendarnego Jarocina. Był to rok 1987. W związku z tym że zostaliśmy "wcieleni" w skład szerokiej kadry 1 drużyny a mieliśmy wakacje ,wraz z całą drużyną chodziliśmy na treningi. Treningi odbywały się codziennie w godzinach przedpołudniowych. Był to okres tzw. "ładowania akumulatorów" więc były to treningi kondycyjne czyli to czego rasowy piłkarz nienawidzi....W zasadzie na te letnie treningi namówił mnie Łysy...Do pewnego momentu skutecznie ściemniałem...a że to wakacje...a że to na jakiś tam obóz jadę...tak normalnie żeby się migac i nie wysilac zarazem...No i poszedłem na ten trening. Trochę się zdziwiłem gdy jeden z trenerów , bo było ich dwóch, na boczne boisko tzw. "doły" nie kazał zabierac ze sobą piłek..No przecież jak mamy grac w piłke to piłki muszą byc...No jak gramy to tak...ale jak biegamy to raczej nie... :wink: No to trochę pobiegalismy...jak te koziołki prawie między brzózkami i w te doły pozostałości po wykopaliskach piasku w te i nazad....dół i góra..i znowu w te brzózki....Gdzieś po około godzinie asystent trenera słowem: Dosyć! przerwał te katusze i nakazał powrót w kierunku szatni..Normalnie myśleliśmy że to koniec tego treningu , a gdy zbliżaliśmy się do obiektu klubowego w którym zlokalizowane były szatnie, zauważyliśmy że częśc drużyny znajduje się na głównej płycie stadionu i kopie sobie piłeczki....Nogi miałem jak z waty i zbytnio nie miałem już ochoty na trening typowo piłkarski...Tak na serio to zjechany byłem jak ta przysłowiowa kobyła albo koń raczej i myśl o bieganiu z futbolówka przyprawiała mnie raczej o mdłości...Słowem z wysiłku żygac mi się chciało...
Następnego dnia znowu udałem się na trening..Była to bodajże środa...Na trening przyszedł także Łysy...Łysy przyszedł w "stroju galowym" wywołując u starszej części zawodniczej braci salwy śmiechu...Strój galowy składał się z pseudoskóry koloru brąz popisanej farbą olejna, które to napisy sugerowały że jest słuchaczem muzyki punkowej , w spodniach moro oraz butach wojskowych tzw. opinaczach koloru brązowego także..Całość stroju wieńczyła fryzura z nastroszonymi włosami...Kolega mój wyglądał strasznie i groźne...jak to mówią u nas...."bez siekiery nie podchodż" :) . Z drwin względem swojej osoby nic sobie nie robił, a prześmiewcami tymi gardził w głębi duszy i czasem wyrażał to publicznie..Normalnie punks not dead! i nie ma że zmiłuj.... :twisted: Na czwartkowym treningu już nie pojawiliśmy się , a środową noc spędzilśmy w pociagu relacji Katowice-Jarocin....Z szerokiej kadry 1 drużyny zostaliśmy wykluczeni ,ale zbytnio się tym nie przejęliśmy. W zasadzie i tak nie mielibyśmy szans na występy. Trenerzy preferowali swoich zawodników a do sprawy podchodzili raczej "falowo"..."Starzy" grali .... młodzi zapierdalali..ale tylko na treningach , ponieważ z przyczyn różnych nie mieli szans załapać się do meczowej "16"...No to dla nas był to interes żaden...to i żalu nie było.
P.S. Przygody jarocińskie gdzieś tam opisałem w związku z tym nie będę się powtarzał. W "łysowej" skórze mam zrobione zdjęcie...tylko takie że stoję tyłem i właściwie nie widać czy to jestem ja czy nie ja..Takie typowo pozowane... :wink:
W okolicach lipca rozmawiałem z mym kumplem ...
Łysy pytał się czy jedziemy do Jarocina..tak na jeden dzień..Mówię dobra nie ma sprawy.....ale musisz zabrac ze sobą swoją legendarną skórę...
Kolega się zaśmiał i powiedział że do niej nie wejdzie...A ja na to...a kogo to obchodzi....Na ramię sobie powiesisz i będziesz "szpanował"....i będziesz tak sobie chodzic jak jakiś weteran...i szacun będziesz miał jak nic 8)
No i co?....Normalnie...Nigdzie nie pojechaliśmy przecież. Bo teraz to jedynie sobie możemy powspominać... :wink:


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 31 października 2009 18:20:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
...ciemne strony futbolu czyli kontuzje...

W zasadzie to jedna kontuzja tylko leczona nieprawidłowo....
Kiedyś podczas treningów na hali wdałem się "w kontakt" z moim kumplem...Jego noga..piłka...no i do tego moja noga..Kumpel nogi nie odstawił, a ja przywaliłem z całej siły tak jakby przywalić w ścianę...
Upadłem na parkiet, a ból kolana powodował to że wiłem się jak piskorz...i wyłem z bólu! Normalnie płakałem...
Po jakimś czasie ból przeszedł z parkietu się podniosłem, ale dalej już nie grałem. Do domu szedłem w miarę spoko...
Rano gdy się obudziłem kolano miałem spuchnięte jak dynia.Następnego dnia poszedłem do poradni urazowo-ortopedycznej naszego szpitala...Lekarz coś tam poświrował i zbytnio się nie certoląc zaaplikował dwutygodniowy gips...Powiedział że kolano zwichnięte..No dobra..
Po dwóch tygodniach gips zdjęto , a ja...a ja znowu w pobiegłem w tą piłkę kopac...Efekt leczenia był raczej mizerny i za jakiś czas znowu stawiłem się w poradni chirurgicznej..Kolano to miałem zupełnie niestabilne. Wystarczyło leciutko je przegiąc na bok i pojawiał się ból i obrzęk czyli puchnięcie...Dwa tygodnie gipsu znów mnie nie ominęło. Gips ten to taki od kostki aż po dupę..Bardzo niepraktyczny..Jak się ma kibel w łazience, a wszelakie "sprzęta" są tak poustawiane aby zdrowemu człowiekowi łatwo się było poruszać i korzystać z tych wszystkich dobrodziejstw z korzystaniem z "kibelka" włącznie, to człowiekowi "cyrklowi" (...tak mnie ktoś kiedyś nazwał ze względu na sposób poruszania się z usztywnioną nogą... :) ) jest bardzo trudno... Chodzi o ten "wucet" przede wszystkim... :wink: No i noga znów teoretycznie się zagoiła...
Pewnego dnia, a właściwie wieczora wybraliśmy się na wieczór kawalerski do mego kumpla...A że rano mieliśmy grac mecz to swój sprzęt piłkarski zabrałem ze sobą...Na tym kawalerskim był niezły czad...tzn. alkoholu było sporo...takie tradycyjne "kawalerskie" nie to co teraz robią....jakieś tam "striptisy"....normalnie wódka , dym i tyle...
Wieczór kawalerski skończył się dosyc późno... a właściwie to wcześnie ponieważ już świtało gdy kończyliśmy...
Położyliśmy się na trochę....Wstałem zebrałem sie w sobie i poszedłem na miejsce zbiórki czyli pod bar "Perla"...Jechaliśmy na "Naprzód" Janów czyli do Katowic. Uprzedzając fakty powiem że za długo sobie nie pograłem...Góra 15 minut...i koledzy znosili mnie z boiska...Znów "popsuła" mi się noga :| ....Kontuzja bo tym terminem określa się rany odniesione w zawodach sportowych była na tyle poważna ,że to coś co mi "chrupnęło" w kolanie spowodowało to że kolano zostało zablokowane a noga zgięta pozostawała w jednej pozycji...czyli ani wyprostować ani zgiąć...
Na nogę nie szło nastąpić...Trener zawiózł mnie do szpitala , a tam lekarz z pogotowia od razu chciał mi wypisać skierowanie na operację...
Z "zaproszenia" nie skorzystałem ...bo myślałem że może samo się zagoi.. :wink: Trener zawiózł mnie do domu , a na 4 piętro wdrapywałem się namiętnie korzystając z poręczy...Następnego dnia trener skontaktował się ze mną i obiecał załatwienie szpitala w Jastrzębiu Zdroju. Szpital w Jastrzębiu jako jeden z dwóch ośrodków zdrowia na Śląsku dysponował artroskopem czyli urządzeniem do mało inwazyjnych zabiegów na kolanie. Pozostałe szpitale zabiegi wykonywały tradycyjnie czyli cięcie ( takie na oko 30 centymetrowe) wzdłuż kolana ,gdzie pełną sprawność pacjent uzyskiwał po ok. 6 miesiącach...A ja szkołę prawie kończyłem ....egzaminy , matura i te sprawy więc czas naglił i operacja w sposób tradycyjny załatwiła by mnie na cacy...
Wyjazd do Jastrzębia stawał się mało realny więc udałem się do naszego szpitala...Wchodzę do gabinetu mówię co się stało, że mnie boli.... a młokos w kitlu lekarza chce mi zaaplikować kolejne 2 tygodnie w gipsie :!:
No to mu tłumaczę ,ze byłem tu parę dni temu i lekarz dyżurny chciał od razu skierować mnie na operację, a pan panie lekarzu młokosie chcesz mnie znowu wpakować do opatrunku gipsowego :!: :?:
No i wypisał mi skierowanie do szpitala..Od razu z tego skierowania nie skorzystałem i postanowiłem poczekac jeszcze przynajmniej jeden dzień...
Miałem nosa...Nastepnego dnia zjawili się u mnie ludzie z klubu i "zabukowali" miejsce w klubowej "Nysce" na następny dzień...
Nie powiem że nie miałem cykora...Nikt chyba nie lubi korzystac z szpitalnych usług.
Koniec końców znalazłem się w Szpitalu Górniczym w Jastrzębiu Zdroju na 6(?) piętrze, czyli na oddziale urazowo-ortopedycznym. Ordynatorem tego oddziału był człowiek związany z naszym klubem , były zawodnik sekcji hokeja na trawie(?). Po parodniowym pobycie w szpitalu poddany zostałem zabiegowi artroskopii kolana , a diagnoza brzmiała :rozerwanie łąkotki przyśrodkowej kolana prawego ze zwichnięciem między kłykcie (kłykcia.....jakoś tak).Kolano miałem załatwione na cacy...Punkcje przed i po zabiegu, ból po operacji...niezapomniane wrażenia....
Moje kolano zostało naprawione. W późniejszym czasie podczas mojej przygody z futbolem odczuwałem lekkie dolegliwości...Myślałem że od wojska się wywinę na to kolanko...nic z tego :wink: ...
Ciekawych ludzi poznałem podczas pobytu w Jastrzębiu i powiem nawet że ze łzą w oku żegnałem się z moimi towarzyszami niedoli...
A w szpitalnym kiblu jarałem fajeczki z mistrzem olimpijskim z Moskwy jeżdżcem konnym Janem Kowalczykiem 8) . Pan Jan snuł ciekawe opowieści...a jaki "wydziarany " był...niczym król przedmieścia! :D


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: ndz, 01 listopada 2009 21:36:23 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
...futbol amatorski ale nie tak do końca...
...tzw."edki" albo "edek" bo...pytanie brzmiało ...: Ej...grasz dzisiaj z nami w "edka"? Generalnie była to gra o pieniądze...na boisku asfaltowym po 6. Kwota do uzgodnienia. Powiedzmy że relatywnie to dzisiejsze 50 złotych...Grano też o wyższe stawki, ale to byli zawodowcy...Tzn. nie byli to wirtuozi futbolu, a raczej ludzie którym dobrze się powodziło. Dla nas stawka ta "na dzisiaj" 50 złotych była w sam raz..Bo to było tak...
Jak nie graliśmy w klubie a chcieliśmy sobie trochę pokopać to z zorganizowaniem jakiegokolwiek meczu nie było kłopotu, gorzej natomiast było z motywacją....No bo jak się gra towarzysko , to mimochodem człowiek porusza się na pół gwizdka..A jak pojawia się już jakaś stawka...oooooooo...to nie ma zmiłuj...Krew , pot i łzy.. :twisted: :wink: W Siemianowicach to "edkowe" granie było dosyc popularne. Każda dzielnica miała swoją ekipę...Były to na prawdę dobre piłkarsko zorganizowane ekipy złożone częstokroc z byłych zawodników miejscowych klubów...Pamiętam taką kreskówkę, tytułu jednak nie znam, ale była to bajka o kozakach którzy wędrowali przez świat i grali w futbol...Czasami te nasze "edkowe" pojedynki tak właśnie wyglądały :wink:
...ooooo..znalazłem linka..do tego filmu...

http://www.exsite.pl/bajki_kreskowki/74 ... -1970.html

...wracając do tematu...
Szczególnie pamiętam jeden dwumecz z druzyną z Michałkowic...
Chłopaki z "Michałów" przyjechali na Bytków. Mecz rozgrywaliśmy na boisku szkoły podstawowej nr 1...Trochę obawialiśmy się tego meczu , ponieważ chłopcy z Michałkowic w futbol umieli grac , a pieniądze jak to pieniądze ..wiadomo....lepiej jak zostają w kieszeni...a właściwie w barze , ale lepiej jak to jest nasz miejscowy bar a nie lokal michałkowicki... :wink:...
Obawy co do miejsca przepuszczenia gotówki stały się płonne...Kasiora została w Bytkowie co było równoznaczne z wygraniem meczu...
Wiadomo..Jak jest mecz to i musi byc rewanż..."Edkowy kodeks honorowy" nie dopuszczał odmowy rewanżu , w związku z tym zostaliśmy zaporoszeni do michałkowickiego parku "Górnik" na rewanż...No to co...? Dzisiaj wygraliśmy jutro przegramy..oddamy najwyżej chłopakom kasiorę i tyle....No i umówiliśmy się jakoś za tydzień w środku tygodnia....Miejsce zbiórki: boisko szkoły podstawowej nr 1...
No i przyszliśmy na zbiórkę......we 4... :| .. a właściwie w 5 ,ale ten 5 człowiek przyszedł jako kibic...Nasz "kibic" z medycznego punktu widzenia nie mógł byc "brany pod uwagę" jako potencjalny członek naszej "kozackiej ekipy" ze względu na przebytą bardzo poważną operację kręgosłupa.....Co przyszło nam robic...? Jak wcześniej wspomniałem "edkowy kodeks honorowy" nie dopuszczał walkowerów...no chyba żeby dało się pieniądze.. :lol: , więc postanowiliśmy grac we 4....Do michałkowickiego parku "Górnik" dotarliśmy po około 30 minutach..Nie mogliśmy iść szybciej ze względu na naszego kontuzjowanego kibica...Wspomniałem wcześniej że z medycznego punktu widzenia nasz kontuzjowany kolega nie mógł brac udziału w meczu piłki nożnej...ale....ale wiemy, że medycyna się myli i to niemiłosiernie! Kolega "kręgosłupowy" zadeklarował chęć gry w rewanżu...Ma "kasę " i chce grac! :shock: Pomyślałem sobie..."oj nie jest to dobry pomysł..." ale nie było siły na tego człowieka...No to dobra..Kolegę ustawiliśmy na środku boiska żeby "zagęszczał" strefę... :)
Niech tylko stoi i straszy przeciwnika...Niech tam czasem piłkę kopnie , ale tak żeby nie zrobić sobie krzywdy...
No i rozpoczęliśmy ten nierówny pojedynek...ich 6 nas 5 tzn. czterech i jeden "nibypiłkarz" :wink: ......i po 60 minutach drugi raz drugi od kolesi z Michałkowic odbieraliśmy swoje honorarium :!: Normalnie szczęśliwy byłem jak nigdy! To już zupełnie nie chodziło o pieniądze...
Mecz się zakończył, kapitan drużyny przeciwnej wręczył naszemu kapitanowi pieniążki.....i......i w stronę nas zaczęli podążac miejscowi niby to kibice ale raczej menele...z gratulacjami! :wink: No i nam gratulują..."Ej chopcy fajnie żeście grali... a teraz to nom dejcie na jabola" :lol: Sytuacja zrobiła się trochę napięta w związku z tym szybko przebraliśmy się na wyjściowo i czym prędzej opuściliśmy michałkowicki park "Górnik" nie fundując zakrapianej imprezy miejscowemu kwiatowi młodzieży i nie tylko młodzieży...
P.S. Te "edkowe" granie było zalążkiem do zorganizowania regularnych rozgrywek w mieście....Teraz to się nazywa "liga piątek piłkarskich" i w miejscowym środowisku piłkarsko-amatorskim ma duże poważanie...
Kiedyś trochę grałem....graliśmy wtedy jako "6" piłkarskie. Mecze rozgrywaliśmy w miejscowym ogródku jordanowskim w warunkach iście spartańskich...Boisko żwirowe , ubrania na trawie, czerwony kurz...eeeeee..ale fajnie było! Teraz chłopaki grają na hali , są trenerzy sponsorzy, zainteresowanie mediów...Trzy ligi nawet są....


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 10 listopada 2009 23:08:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 16:08:21
Posty: 6017
Skąd: przychodzi, tego nie wie nikt
WUKA70 pisze:
W tej drużynie występował zawodnik pózniejsza podpora klubu GKS Katowice Adam "Mały" Kucz...Brał udział w pamiętnym spotkaniu z drużyną Bordeaux ( na stadionie "Gieksy" zawodnik z numerem 7)

Czy pamiętacie ten mecz?.... I co..szło "łoić" najlepszym? ..Szło i to jak Exclamation

Możliwe, że oglądałem ten dwumecz, ale już nie pamiętam dokładnie. Natomiast jak najbardziej pamiętam tych zawodników... Kucz, Strojek, Jojko :D

Znowu nie czytałem tematu z dwa miesiące, teraz trochę nadrobiłem straty, ale jeszcze trochę postów mi zostało.
Bardzo fajna opowieść Kamika o skoku wzwyż! Ja tez miałem bardzo krótką przygodę z tą dyscypliną, a to za sprawą mojego brata ciotecznego. Mogłem mieć wtedy z 12, albo 13 lat.. On w stodole naszej cioci zorganizował skocznię, można było przesuwać belkę centymetr po centymetrze, a spadało się na siano :D Nie bawiliśmy się w jakieś nożyce, tylko skakaliśmy flopem. Niestety nie pamiętam jaki był mój najlepszy wynik, ale na pewno dużo mi brakowało do 160 centymetrów. Tak mi się kojarzy, że najlepszy wynik był w okolicach 130 centymetrów, brat cioteczny (w moim wieku) skakał z kilkanaście centymetrów więcej. Niestety po kilku tygodniach wyjechałem stamtąd i skakanie wzwyż się skończyło... Szkoda, bo mi się podobało :D

_________________
www.dtrecords.pl - Dobry Towar Records (Spirit of 84, Malchus, cdn...)
www.backstageshop.pl - płyty, koszulki, książki, itd.

"Jak mamy tu coś zwojować skoro między jedną siatką, a drugą jest przerwa na piłkę?"


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 12 grudnia 2009 20:22:27 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 09:03:24
Posty: 17986
..jeszcze ostatkiem sił ruszę temat.Turnieje halowe będą....te najpiekniejsze w wieku trampkarskim. Jako źródło posłużą zbiory archiwalne ( program w formie folderu) mego przyjaciela Łysego.. Może jutro ponieważ dziś już późno a sobota jest...w związku z tym pic się chce... 8)


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 70 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz.



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 53 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
cron
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group