Ultima Thule

Forum fanów Armii i 2TM2,3
Dzisiaj jest wt, 14 maja 2024 04:28:16

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 106 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 8  Następna
Autor Wiadomość
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 30 czerwca 2009 22:30:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
wt, 09 listopada 2004 19:09:25
Posty: 6879
Skąd: z Nepalu
Wuka fajnie, że to piszesz. Lubię słuchać/czytać o przygodach w wojsku choć sam nigdy nie byłem i nie mam zamiaru być :wink:

_________________
Auto, winda, kibel, molo
Ławka, kino,basen, szkoła


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: wt, 30 czerwca 2009 23:24:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 10:03:24
Posty: 17998
BartZ pisze:
Wuka fajnie, że to piszesz.

..ooooo ..to dzięki..!
A więc....
Po przydziałach do jednostek liniowych gdzie poprzez protekcję mego dobrego kumpla a zarazem pisarza plutonu (...mego imiennika człowieka z Mikołowa...) dostałem przydział jak najbliżej domu czyli do Leszna.
Zebrano nas przed budynkiem w mundurach wyjściowych z ekwipunkiem w postaci wojskowego plecaka w pełni wyposażonego a następnie usadzono na pace samochodu marki "Star" i zawieziono na dworzec. Do samochodów sadzano nas powiedzmy "kierunkowo" tzn. ..ku kierunkowi odbywania dalszej części służby...Na pace naszego samochodu znaleźli się chłopacy którzy wybierali sie do Poznania , Brzegu Dolnego , Opola...oraz Leszna...
Cała grupa dowodzona był przez człowieka wyznaczonego przez dowództwo a w naszym przypadku był to żołnierz zawodowy w stopniu plutonowego...Powiem krótko...Pan plutonowy był spolegliwym człowiekiem a raczony alkoholem przez swych podopiecznych koło Poznania był już ugotowany! 8) ....
Od Poznania czatowałem przy oknie żeby przypadkiem nie przejechać miejscowości Leszno....I o mały włos miejscowość Leszno migneła by mi przez okienko pociągu...! Alkoholu nie piłem więc czujnie śledząc trasę pociągu w ostatniej chwili wysiadłem z pociągu...plecak w jednej ręce a płaszcz w drugiej...Wyskoczyłem na peron i .....nadziałem się prawie centralnie na patrol żandarmerii...szybko uzupełniłiając umundurowanie oddałem "honory" i czym prędzej oddaliłem się w kierunku budynku dworcowego.....
Jako ciekawostkę powiem że koledzy którzy żegnali mnie nie wychodząc z pociągu na peron robili sobie zakłady (oczywiście takie słowne) czy zostanę "skasowany" przez żandarmów..Dobrze to słyszałem a nogi miałem "mientkie" niczym żelowe miśki rodem z "enerde"...Na serio...
Z dworca udałem się w nieznanym mi kierunku...Po drodze spotkałem dwóch młodych ludzi miejscowych chuliganów kibiców miejscowej żużlowej drużyny którzy zaoferowali mi pomoc w odnalezieniu jednostki...Oczywiście padło pytanie o znajomośc ichniejszej druzyny ligowej , a szczerze mówiąc żużel wtedy trochę kojarzyłem ale raczej na poziomie reprezentacyjnym a głownie poprzez jazdy na torze Stadionu Śląskiego..Ta moja nieswiadomośc w zasadzie zjednała mi życzliwość moich "przewodników"nawet do tego stopnia że zostałem częstowany winem marki wino które to zostało zdobyte raczej w sposób przestępczy którego to przestępstwa byłem swiadkiem a o którym raczej nie chcę pisac....
I tak zostałem doprowadzony do bramy jednostki...Chłopaki chyba nawet polubili mnie i na koniec naszej przygody rzekli słowa...: A pozdrów tam od nas "Topora"....Topór to jeden z chuliganów miejscowej drużyny żużlowej....I tak znalazłem się na biurze przepustek , gdzie po chwili przyszedł do mnie bateryjny pisarz, którego nazwisko w sposób może i przypadkowy ale i bardzo obrazowy przedstawiało jego wnętrze i powierzchownosc zarazem.....Zostałem zaprowadzony na "baterię" (bateria to podstawowa jednostka w wojskach artyleryjskich)...a co działo się później to napiszę następnym razem....A działo się naprawdę wiele...a był to dzień w którym wojsko otrzymywało żołd....


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: śr, 01 lipca 2009 16:49:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 10:03:24
Posty: 17998
WUKA70 pisze:
....A działo się naprawdę wiele...a był to dzień w którym wojsko otrzymywało żołd....

...pisarz ( pisarz w wojsku to taki pomocnik szefa , wypisuje rozkazy , prowadzi całą "bateryjną" buchalterię...generalnie jest to prawa ręka szefa) zaprowadził mnie na baterię ( bateria w wojsku to odpowiednik kompani).Jak się okazało na baterii nie przebywało za dużo żołnierzy ponieważ większość z nich przebywała na wartach i służbach , a "niedobitki" które tam się znajdowały to żołnierze zwolnieni od tych wart i służb oraz powracający żólnierze z służby w kuchni zwanej popularnie "działonem" Po wejściu na bateryjny korytarz od razu doznałem szoku....
Na korytarzu przy swoim biurku stoi podoficer dyżurny baterii....(Podoficer podczas nieobecności dowódcy jest zasadniczo najwazniejszą osobą na pododdziale) obok podoficera stoi nieznany mi żołnierza w ręce trzyma butelkę z alkoholem. Dla uściślenia alkohol ten to "rozparchany" spirytus...Żołnierz ten ledwo trzymał się na nogach a podoficer wogóle nie reagował na ten rażący brak dyscypliny! Byłem w dosyć dużym szoku...
I sobie pomyślałem ....: Ohoho ...chyba w niezłe gówno wpadłem...gdzie jest to rzekome zdyscyplinowane i normalne wojsko o którym to tyle nasłuchałem się podczas mego pięciomiesięcznego pobytu w Grudziądzu?
Ów dżentelmen z butelczyną był żołnierzem kończacym służbę na kuchni...Nieżle "napruty" wraz z także nieżle wstawionymi kuplami ucieszył się nawet na mój widok i rzekł :......Ooooo młody przyjechał...!No i już miałem "pełne porty"...Pijący żołnierze wkrótce zaprosili mnie do pokoju i zaproponowali kielicha.....pardon!....szklaneczkę...odmówic nie miałem odwagi...Już prawie napełniano me szkło ...a tu znienacka pada komenda podoficera....: Bateria baczność!!!!...Komenda "Baczność" pada gdy na pododdziele pojawia się :
...oficer dyżurny jednostki lub
...dowódca baterii lub
...szef baterii lub
...szef sztabu jednostki lub
....dowódca jednostki czy też jego zastępca lub
...zwierzchnik sił zbrojnych czyli prezydent RP :wink: ...
W tym przypadku okazało się że komendą tą został przywitany oficer dyżurny jednostki. Oficer dyżurny pojawił się w towarzystwie dwóch wartowników a powód jego wizyty to niedokończona służba na kuchni miejscowych żołnierzy , a konkretnie pozostawienie stołówki w stanie nieposprzatanym....Oficer ustami podoficera zarządził zbiórkę "działonu"...:Zbiórka "działonu" na korytarzu....No i na korytarz wyskakują te "sirotki"...a kiwa nimi jak marynarzami na statku :D . Dżentelmen który tak ochoczo powitał mnie na korytarzu z flachą w dłoni wyskakuje na korytarz w jednym laczku....i w jednym trampku :lol:
Momentalnie cały "działon" w asyście wartowników zostaje odprowadzony na "zatrzymankę" do miejscowego "ancla" ( ancel to areszt wojskowy)..Normalnie jestem przerażony! :shock: .Przede mną pierwsza noc w miejscowości Leszno...mam nadzieję że w nocy nie zostanę niechybnie pozbawiony życia....Ło matko.... gdzie ja trafiłem...Noc na "cudzym" łóżku minęła spokojnie chociaż oka nie zmrużyłem...Rozmyślałem nad swoją niepewną przyszłością , która rysowała się raczej w czarnych kolorach...a co spotkało mnie nazajutrz ...o tym może następnym razem...


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 02 lipca 2009 17:35:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 10:03:24
Posty: 17998
Cytat:
a co spotkało mnie nazajutrz ...o tym może następnym razem...

...rano obudziłem się tzn. wstałem z łóżka o godzinie szóstej. Na poranną zaprawę fizyczną nie poszliśmy ponieważ było nas zbyt mało. Noc tę spędziłem w "opakowaniu" tzn . w mundurze pod kocem ponieważ pidżamy jeszcze nie posiadałem. Podczas odbywającej sie zaprawy fizycznej poszliśmy zapalic sobie papierosa ( marka "Mocne") na palarni usytuowanej na półpiętrze i podczas tego spotkania palaczy (... bo zapalenie papierosa z kimś to już jest prawie takie braterstwo krwi lub nawet broni ) powoli zacząłem dowiadywać się co i jak...Wprowadzający mnie w tajniki życia na baterii na dzień dobry ostrzegł mnie przed szefem....A na moje pytanie dlaczego odpowiedział...: Sam zobaczysz...
Po skończeniu palenia udaliśmy się z powrotem na pododdział...Staliśmy na korytarzu gdy nagle na dole klatki schodowej otwarły się skrzypiące drzwi i ktoś energicznym krokiem zaczął sie "wspinac" na pierwsze piętro koszarowego budynku...Moi kompani rzekli tylko....: Spierdalamy ...szef idzie..! Jak spierdalamy ...to spierdalamy! :D Pochowaliśmy się po pokojach a gdy podoficer wydał komendę ....Bateria bacznośc!.... i gdy standardowo zaczął klepac swój meldunek serce zaczęło mi mocniej bic...słowem miałem lekkiego cykora...a może nawet i sporego :wink: ...Szef pyta podoficera :Gdzie wojsko? ...i bez otrzymania odpowiedzi mówi dalej ...:Dawaj mi ich tu na korytarz....Podoficer zarządza zbiórkę baterii na korytarzu. Wychodzi nas te całe chyba piec osób...Ja w lekko pomiętolonym mundurze wyjściowym stoję na baczność przed szefem i dostaję pytanie... A kto ty jesteś żołnierz ..? Regulaminowo melduję że jestem nowym żołnierzem po szkółce w Grudziądzu...Szef mówi...:To znaczy dźwigowy...Potwierdzam przypuszczenia szefa stoimy sobie dalej i ni stąd ni zowąd zostajemy obsobaczen i....:że to już 6:40 a my jeszcze jesteśmy nie umyci a na śniadanie trzeba iść....Biegiem się wszyscy poruszamy ..ja chyba najszybciej.. :wink: szef podąża za nami do umywalni...Ja do mycia nie ściągnąłem ani krawata ani koszuli więc przez chorążego a konkretnie przez starszego chorążego sztabowego szefa naszej baterii zostaję skrzyczany ...że co to jest ..w koszuli się myc ..i to jeszcze w krawacie! Chłopaki "leją" ze śmiechu ale tak dyskretnie...wtem szef "siada" na nich ...Ja to jestem normalnie w szoku... :shock: długotrwajacym i szczerym!
Szef odprowadził nas na stołówkę...Nie będę ściemniał w tym moim ściemnianiu że pamiętam co było na śniadanie...ale powiem wam ....W porównaniu do stołówki wojskowej w Grudziądzu stołówka wojskowa leszczyńskiej jednostki , to jakby porównać niezbyt elegancki bar w podrzędnym mieście do wykwintnej restauracji miasta co najmniej powiatowego...i to pod względem "zaplecza" jak i "menu" 8) ...
Śniadanie w leszczyńskiej jednostce wyglądało zasadniczo czyli najczęściej tak : ...zupa mleczna z płatkami kukurydzanymi i nawet był lekko pocukrowana , świeża bułeczka kajzerka sztuk jeden, świeżutki i ciepły jeszcze chleb ,masło zazwyczaj roślinne ,dżemik lub kawałek mielonki konserwowej. Tak zasadniczo prezentowało się śniadanie.Jeżeli chodzi o zaplecze to stołówka znajdowała się w budynku parterowym , była dosyc przestronna , dobrze oświetlona na słupach stołówki znajdowały się kwiaty a konkretnie paprotki..Stoły były nakryte dosyć gustownymi obrusami typu cerata a z głośników których kilka sztuk znajdowało się na stołówce płynęły dźwięki radia miejscowej leszczyńskiej rozgłośni czyli radia "el" (fonetycznie).
Po śniadaniu zostaliśmy odprowadzeni na baterię , a ja zostałem wezwany do sztabu do oficera-kadrowca...Dosyc wysoki mężczyzna w średnim wieku w stopniu pułkownika w okularach rodem jakby z PRL-u ( grube plastikowe czarne oprawki...) zaznajomił mnie z historią pułku...Jego gadanie niewiele mnie obchodziło...ale....ale w pewnym momencie ten dżentemen wlał w moje serce promyk nadziei mówiąc do mnie...:Słuchajcie żołnierzu...Zostaliście tu przysłani na stanowisko operatora dźwigu , jednakże uprawnienia które zdobyliście na szkolenia w Grudziądzu nie predysponują was do pracy na dźwigach które są na wyposażeniu naszej jednostki..prawdopodobnie tu nie zostaniecie....
...No i jakby niebo otwarło się nade mną :D ...Byłem pełen nadziei że opuszczę to miejsce które na początku wydawało mi się niczym koszmar jakiś..... :wink: Uprzedzając dalsze fakty powiem że miejsca tego nie opuściłem przez ponad rok...I to by było chyba na tyle..tzn na dziś... :wink:


P.S. A propos tego braku uprawnień na dźwigi znajdujące się na terenie 69 Pułku Artylerii Rakietowej i Przeciwlotniczej...
Podczas szkolenia w Grudziądzu uprawnienia robiliśmy na określone rodzaje dźwigów..(np. Hydros R 101 czyli dźwig hydrauliczny na podwoziu samochodu marki "Star").... Na miejscowym placu żurawi czyli miejscu naszych ćwiczeń znajdował się jeden rodzaj dźwigu którego kabina i szoferka służyła raczej jako "graciarnia". Mówiono nam że na tym dźwigu nie będziemy cwiczyc ponieważ nigdzie juz takowych nie ma...Był to dźwig na podwoziu samochodu produkcji radzieckiej marki "Ural" o napędzie mechanicznym , którego działanie polegało na przeniesieniu napędu poprzez jakieś zębatki(?) bezpośrednio z silnika...
No i jak się okazało w Lesznie TYLKO I WYŁĄCZNIE znajdowały się te dżwigi...i żadne inne...


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: czw, 02 lipca 2009 22:18:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 10:03:24
Posty: 17998
rajza pisze:
WUKA70 napisał:
...No i śpimy sobie

czekamy na opis fali

...muszę przyznać że zjawisko fali o którym wiele sie słyszało było jednym jak i może najważniejszym z powodów przez które młody czlowiek zwyczajnie bał się iść do wojska....
Jak wcześniej wspomniałem mój pobyt w wojsku przypadł na okres w którym wcielana w życie była tzw. humanizacja....Izbę żołnierską można było sobie było gustownie przystroić...Jak ktoś miał gust to ją odpowiednio urządzał....Nasza izba była pomalowana na błękitno , a na błękitnym tle ktoś namalował żaglówkę...Tak...!!!! to błękitne tło to prawdopodobnie miało byc morze :D ....Wyglądało to wszystko.....paskudnie...i mało gustownie. Na dodatek naszą izbę nazywano ..trolownią!!!... :wink: w zasadzie nie wiedzieć czemu chociaż kilku jej mieszkańców nie ze względu na swój wygląd a raczej sposób bycia do miana tychże aspirowało... :D
No ale mieliśmy mówic o fali...
Po przybyciu i oswojeniu się z jednostką w Lesznie z ust naszych "dziadków" padło sakramentalne....Falowo czy regulaminowo?
Regulaminowo to nie bo to obciach i wstyd dla "prawdziwego" żołnierza :wink: A więc falowo... I od razu powiem że ta cała fala sprowadzała się do zasadniczych dwóch rzeczy...pierwszy do roboty... ostatni do jedzenia.....Robota to głównie sprzątanie....Ostatni do jedzenia czyli ustawianie się w kolejce do stołówki na końcu kolejki. Muszę przy tym zaznaczyć że nigdy nie zdarzyła się sytuacja żebym z stołówki wychodził głodny nie zdążywszy skonsumować swojej porcji. Nigdy nie zdarzyła się taka sytuacja. Młodzi żołnierze dostawali także gorsze służby np. warta na terenie jednostki a konkretnie posterunek "ancel" gdzie młody żołnierz poprzez zachowanie aresztantów mógł podczas jednej warty osiwiec z nerwów... Taka sytuacja...Jest popołudnie w zasadzie kadra prócz ludzi wyznaczonych do kontroli na bateriach jest już w domu. Obowiązkiem aresztanta w godzinach popołudniowo-wieczornych są prace fizyczne na terenie jednostki które zasadniczo miały się sprowadzac do sprzątania tejże...No to wychodzą aresztanci z "młodym wartownikiem"...No i tak idą sobie...pierwszy , drugi , trzeci a na końcu wartownik.....i to nie wartownik prowadzi aresztantow a aresztanci prowadza wartownika....on ze spuszczoną głową podąża za nimi...A oni idą sobie...do kumpli na pododdział pogadać sobie...na palarnię sobie zajarać...a ten wartownik "bidok" idzie za nimi...no bo stare wojsko spaceruje! Miałem to szczęscie nie byc ani razu na posterunku "ancel"...
Jeszcze jedna taka uwaga dotycząca stosunków międzyludzkich w wojsku. Stosowanie przemocy fizycznej czy to psychicznej to domena ludzi powszechnie nazywanych BURAKAMI...Gdzieś w takim człowieku tkwi w środku chęc dokuczenia drugiemu a bierze się to wszystko z jakiś kompleksów i to strasznych....Mózg jak orzech włoski i tyle!
Ze mną to był też trochę inna sprawa. Ci tzw. "dziadkowie" byli ode mnie młodsi co najmniej dwa lata i jak później przyznali że było im nawet niezręcznie "ścigac" mnie...bo nie wypadało! :wink: A tak poza tym to byli na prawdę w porządku ludzie...Ani razu z ich strony nie spotkala mnie przykrośc...Aaaaaa...żeby nie było tak że jakis dziwnych i śmiesznych rzeczy tam nie robiliśmy...Ale zaznaczam że było to zrobione z jajem i tyle...Z naszym udziałem zorganizowano nam ....zawody kulturystyczne... :D "Zawody" odbywały się w bateryjnej świetlicy...Była tablica wyników , było jury przy stoliku złożone z żołnierzy starszego rocznika...no i my...kulturyści...Po kolei wchodzimy na świetlicę w stroju typu "góra skóra" no i prezentujemy swoją muskulaturę...Pokładałem się ze śmiechu... :lol: Zawody wygrał kolega z Poznania..taki ja wiem góra 60kg...skóra i kośc...ale normalnie zwycięzca...Nagrodą było uznanie żołnierzy starszego rocznika oraz....szarfa z robiona z papieru toaletowego :wink: Aaa... chciałem zaznaczyć że kto nie chciał nie musiał brac udziału w tych zabawach. I to w zasadzie była jednorazowa taka "impreza" w której brałem udział... Sprzątac to sprzątałem jeszcze ze trzy miesiące....a i w kolejce do "korytka" przesuwałem się mozolnie ale systematycznie do przodu...aż w końcu znalazłem się na jej początku...A młodzi żołnierze przychodzili, sprzatali ,ustawiali się na końcu kolejki i czas biegnął leniwie aczkolwiek systematycznie do przodu.....Tak było....

P.S. Dobrym wzorem moich "dziadków" z mojej strony żadnemu młodemu człowiekowi tak samo przestraszonemu jak ja kiedy przyszedłem do leszczyńskiej jednostki nie stała się nigdy krzywda...
Nie warto byc niedobrym człowiekiem ponieważ zło powróci do nas ze zdwojoną siła...


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 03 lipca 2009 09:09:14 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pn, 10 stycznia 2005 12:49:49
Posty: 24334
Skąd: Kamienna Góra/Poznań
WUKA70 pisze:
Ci tzw. "dziadkowie" byli ode mnie młodsi co najmniej dwa lata i jak później przyznali że było im nawet niezręcznie "ścigac" mnie...bo nie wypadało!

Skojarzyła mi się historia pewnego starego przyjaciela z obszaru klubu fantastyki, do którego należymy z Meriadokiem.
Chłopak pochodził z wielodzietnej i niespecjalnie zamożnej rodziny. Po maturze poszedł na studia, raz czy dwa zmieniał kierunki, ostatecznie studiował zaocznie psychologię społeczną czy coś w tym rodzaju w Warszawie. Niestety los obszedł się z nim okrutnie - rodzinie zabrakło funduszy, by kolega rozpoczął ostatni rok studiów. Przerwał więc studia, trochę pomagał rodzicom przy sklepie, aż wreszcie upomniało się o niego wojsko.
Stwierdził że pieprzy to - i pójdzie. A lat miał wtedy 27. :)
Tym samym zlądował wśród poborowych młodszych od siebie o niemal 10 lat. Dowództwo po niedługim czasie stwierdziło że on jakoś tam faktycznie, cholera, nie pasuje, młodzi odnosili się do niego jak do dużo starszego brata, poza tym chłopak miał przecież cztery lata studiów. Przenieśli go do biura, gdzie przepisywał rozkazy na komputer itp. Został oficjalnie mianowany pisarzem kompanii - co zaowocowało pamiętnym stwierdzeniem, że z naszego klubu fantastyki to nie chłopaki publikujący opowiadania w prasie, tylko on właśnie jako pierwszy oficjalnie został pisarzem. :)
Po przesiedzeniu za biurkiem regulaminowanego czasu służby, nie mając dalej widoków na dokończenie studiów ani pomysłu na pracę, kolega zdecydował zostać w wojsku i przejść na zawodowstwo.
I tu wydarzył się dramat - okazało się, że nasz przyjaciel trochę zapuścił się przez te miesiące za biurkiem, wskutek czego oblał testy fizyczne i w ten sposób zakończył swą chwalebną służbę.

_________________
In an interstellar burst
I am back to save the Universe.


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 03 lipca 2009 17:09:02 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
śr, 10 listopada 2004 00:22:22
Posty: 26664
Skąd: rivendell
...jak mawiał nieodżałowany Jan Ciszewski -dramat człowieka...

_________________
ooooorekoreeeoooo


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 03 lipca 2009 18:31:43 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 10:03:24
Posty: 17998
Peregrin Took pisze:
kolega zdecydował zostać w wojsku i przejść na zawodowstwo

...wielu młodych ludzi nie mając perspektywy na zatrudnienie w cywilu zostawało w wojsku jako żołnierze tzw "nadterminowi"....Przykładowo...Kolega z naszej baterii ( nasz "dziadek" który oficjalnie zrzekł się "dziadkowania") z zawodu stroiciel fortepianów po zakończeniu ZSW został żołnierzem nadterminowym..Gdzieś tam trochę pogrywał w tym wojsku na klawiszach przy okazji "trepowskich wesel" to i po zakończeniu służby mimo że figurował jako kierowca(?) w zasadzie był "jednostkowym muzykantem". Z tym graniem na weselach wojskowych tzn. w zasadzie były to wesela dzieci oficerów ....to był jedna zabawna przygoda...
Kolega "stroiciel' wybierał się na wesele córki miejscowego pułkownika....Była to jego pierwsza impreza i chłopak poszukiwał kogoś do swego zespołu...Kolega z mojego poboru grał na gitarze. Z jednej z przepustek przywiózł sobie swojego Ibaneza i taki fajny mały piecyk....Tomek lubił muzyka Vaia i "pinkał " sobie na swojej gitarce z nut jego kawałki..Kolega "od fortepianów" poprosił Tomka aby ten towarzyszył mu z swoją gitarą na weselu...Chłopak bronił się rękami i nogami a swą odmowę argumentował zerową znajomością muzyki biesiadnej i diskopolowej. Dla "stroiciela" ( ..nie pamiętam jak chłopak miał na imię więc nazywam go "stroicielem") nie był to żaden argument..Mówi.."Tomek ..ty się nic nie bój...ty nawet nie będziesz miał podłączonej tej gitary. Ja w moich klawiszach które są w zasadzie komputerem mam całą muzykę nagraną, ewentualnie będę dogrywał tam jakieś akordy ,żeby to w miarę wszystko wyglądało , a ty będziesz walił normalny "plejbek" :D ..tylko wiesz...żeby ręka chodziła a poza tym nic nie musisz robic.... No i Tomek się zgodził...
Rankiem w niedzielę wrócił z wesela to się pytam go jak tam było...Tomek mówi ..:Spoko....Tylko wiesz co....jak tak stałem podsłuchałem rozmowę dwóch już nieźle załatwionych gości...Jeden mówi do drugiego.....Ej..ten na tej gitarze to chyba wogóle nie gra...Na to drugi odpowiada...Chłopie ty się wcale nie znasz na muzyce....jak nie gra jak gra...Tylko sobie posłuchaj....No i ten pierwszy mówi..No faktycznie.... gra!! :D..Pewnie że gra.... :D
Mój kolega Tomek jeszcze raz był na "wojskowym weselu" jako artysta muzyk...Rankiem w niedzielę przyszedł strasznie "znietrzeżwiony" ...wyciągnął mnie z łóżka ok. godziny szóstej...i upierał się żeby z nim wypic przyniesione przez niego pół litra...Wiadomo że dżentelmeni nie piją przed dwunastą ale jak mus to mus... :wink: Żeby te pół litra nas nie zabiło a konkretnie żeby nie zabiło Tomka obudziłem mojego dobrego kolegę Jacka i w zasadzie w dwóch śmignęliśmy połóweczkę....Tomek zasnął snem twardym i spokojnym...
P.S. ...Nigdy więcej w swym życiu nie piłem alkoholów wysokoprocentowych w godzinach przedpołudniowych....


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 03 lipca 2009 22:01:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 10:03:24
Posty: 17998
..no dobra Wojtek nie daj się prosic...pisz dalej ...pisz.... 8) :wink: :D

....służby w wojsku...
W Grudziądzu to przede wszystkim służba jako dyżurny kompanii...

Obrazek

...i tak to była służba bardzo "stresogenna" . Służby przyjmowało się od popołudnia...w tej chwili nie pamiętam..ale gdzieś od 17:00 do 17:00 dnia następnego, z małą przerwą na spanie bodajże 4 godziny tego spania. Zadaniem dyżurnego było pomaganie podoficerowi dyżurnemu , który był podczas pełnienia służby jego przełożonym...Dyżurny był za byle co "jebany" przez kadrę...czyli generalnie za nic...Nikt nie lubił byc "jebany" za nic więc nie lubił także służby dyżurnego kompani.
W Grudziądzu miewałem także służby na Biurze Przepustek jako dyżurny. Służba ta to ...podaj , przynieś , pozamiataj...czyli bardzo przyjemna! :D
Miewałem także służby na stolówce żołnierskiej czyli pomywanie garów , mycie posadzek , wyrzucanie odpadków do baniaków w których znajdowały sie resztki z kilku poprzednich dni...smród..fujjjjjj....bleee...
W Grudziądzu raz byłem na warcie..Był to taki śmieszny posterunek dwuzmienny czyli jeden żołnierz na warcie a drugi przychodzi/przyjeżdza go zmieniac . Było to na grudziądzkim Tarpnie na którym znajdowały się magazyny w których znajdowało się......tam nic się nie znajdowało!!
Ja wogóle myślałem że z tą wartą to taka ściema , a konkretnie z amunicją...Myslałem sobie, że naboje które nam daja to pewnie "ślepaki...
no bo jak mozna tak młodym i nieodpowiedzialnym ludziom dac do ręki broń i to załadowaną "ostrą amunicją"! Toż to przecież pachnie z daleka jakąs straszną tragedią...!!! Naboje którymi "nadziano"magazynki mojego kałasznikowa były jak najbardziej prawdziwe!
Wartę jakoś przeżyłem ale....No właśnie...Już rankiem gdy wartę na Tarpnie trzymał mój zmiennik pod bramę podjechali oficerowie z naszej jednostki ...A że według regulaminu bez pozwolenia oficera na posterunek nikt nie mógł wejść w związku z tym mój kolega ich nie wpuścił a o wszystkim zameldował oficerowi dyżurnemu....Za wzorowe pełnienie służby wartowniczej został nagrodzony wyróżnieniem w rozkazie oraz urlopem nagrodowym..I powiem szczerze....Jakby ci dżentelmeni przyszli do mnie na mojej zmianie i chcieli wejść na obiekt.....to ja bym ich wpuścił , nawet pootwierałbym jakby trzeba wszystkie magazyny i....z pewnością skończyłbym w areszcie jak nic! :D
Służby w Lesznie to oddzielna sprawa.....ale to już następnym razem..

P.S. Proszę się nie martwic...Te nieprawdopodobne historie będą niedługo miały swój kres...No muszę się "wypisac" i już! :wink:


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: pt, 03 lipca 2009 22:06:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
pt, 24 grudnia 2004 15:34:22
Posty: 17279
Skąd: Poznań
WUKA70 pisze:
Te nieprawdopodobne historie będą niedługo miały swój kres...


No co Ty... my tu mamy nadzieję na forumonowelę :-D

_________________
czasy mamy jakieś dziwne
głupcy wszystko ogołocą
chciałoby się kogoś kopnąć
kogoś kopnąć - ale po co


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 04 lipca 2009 06:15:14 
dokładnie! a jak skończysz z wojskiem, do czego mam nadzieję dojdzie nieprędko, to obmyślaj nowy Wuko-wątek :D
zresztą forum tam, książkę byś wydał to jeszcze zarobek by był ;)


Na górę
 
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 04 lipca 2009 09:43:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 10:03:24
Posty: 17998
...dziękuję Karolino! A wiesz jak po śląsku a w zasadzie po niemiecku brzmi Twoje imię..?
..Szarlota...(fonetycznie) :wink: Bardzo ładnie...Moja ciocia nosiła imię Szarlota...
..Odnośnie służb w mieście Lesznie...Jednostka do której trafiłem okazała się jednostką artyleryjską. Po przyjściu do jednostki ,gdzieś po dwóch dniach wysłano mnie na służbę...Miałem pójść na .."działon"...Słowo "działon"podczas mego krótkotrwałego pobytu w Lesznie gdzieś tam kilkakrotnie się przewijało..Pomyślałem sobie...: ..jak jest to jednostka artyleryjska to słowo działon zasadniczo kojarzyło mi się z ...działem...czyli z taką armatą co to strzela pociskami....No to pomyślałem że pewnie pójdę i będę siedział przy tym dziale...i będę patrząc w niebo wypatrywał wroga!!! :D Tzn. czy nie nadlatuje wrogi samolot... :lol: Na serio....
Jak się dowiedziałem że ten DZIAŁON to jest zwykła służba na kuchni byłem bardziej spokojny...a jednocześnie rozczarowany , ponieważ stworzyłem sobie w mojej głowie taki obraz zagrożenia...Ja czuwam nad bezpieczeństwem kraju , a gdzieś w powietrzu czai się wróg by zniszczyć mój kraj...A ja dzielny wojak nie pozwoliłbym nikomu zniszczyć mego kraju! :wink:
Jako młody żołnierz na warcie byłem dwa razy...Każdy wartownik musi znac na pamięć "Prawo uzycia broni"..Oprócz tego powinien znac regulamin posterunku tzn. czego pilnuje , na co ma zwrócić szczególną uwagę jakie zachować warunki bezpieczeństwa , jakie komendy wydaje się podczas zatrzymania czy też kontroli...Wszystkie warty i służby a jest tego sporo są zaprzysięgane przez oficera dyżurnego jednostki podczas tzw. rozprowadzenia(?) . Jak oficer jest (był) tzw. "sztukancki" czyli z lekkim przymrużeniem oka dokonywał tego zaprzysiężenia tzn. się nie czepiał to było spoko... A jeżeli był dociekliwy to np. wartownikom organizował tzw. "teatrzyk" czyli sprawdzał praktycznie znajomość procedury zatrzymania obcych czy też nie obcych osób wchodzących na posterunek....No i podczas mojej drugiej , jak się okazało zresztą niedoszłej warty , załapałem się na teatrzyk...Skurczybyk wyczuł nosem żem młody żołnierz , a jak młody to i przestraszony i niedoedukowany pewnie...No i miał pan kapitan rację...Kazał mi wyjśc z szeregu i wykonac procedurę kontroli wejścia osób na posterunek..."Symulacyjnie" wpuszczono na mój "symulacyjny" posterunek na placu apelowym gdzie dokonywało się rozprowadzenie dowódcę warty wraz z "rozpylaczem" czyli rozprowadzającym (rozprowadzający to żołnierz który rozprowadza zmianę na warcie) oraz żołnierzem do zmiany na posterunku.."Symulacyjna" pora dnia zostało określona jako noc....A więc wchodzą mi trzy osoby na posterunek...no i idą na mnie ...Pierwsza komenda "zapodana" przez wartownika powinna brzmieć...'Stój służba wartownicza.....kto idzie"..następną jeżeli nie ma odzewu " Stój...kto idzie?"....a ostateczną jeżeli obydwie nie skutkują równocześnie z przeładowaniem broni..."Stój bo będę strzelał...!!!!".Jeżeli po drugiej komendzie jegomość się przedstawi w tym przypadku ..."Dowódca warty wraz z rozprowadzającym na zmianę" wtedy pada komenda... "Dowódca warty zbliżyć się do rozpoznania pozostałe osoby pozostać na miejscu"..Rozpoznanie dowódcy warty dokonuje się poprzez oświetlenie jego twarzy latarką...Boże mój!!!!!...ja to teraz wszystko pamiętam a wtedy tak wszystko pochrzaniłem to niewinnego dowódcy warty chciałem zastrzelić pomijając dwie pierwsze komendy....!!!! :D Efekt tego mojego zdenerwowania ( oficer kilkakrotnie mnie testował..) to odesłanie z rozprowadzenia i zamianka z kolegą starszego rocznika na służby..Ja wskoczyłem w jego miejsce jako dyżurny baterii a on w moje...Chłopak z faktu zamiany służb był niezwykle zadowolony....Myślałem że jakoś się to na mnie odbije z jego strony , ale nic z tych rzeczy się nie stało...Jarek chłopak z Częstochowy jak się okazało później okazał się bardzo fajnym człowiekiem...Zresztą .....ludzie z Częstochowy są O.K..... to może zasługa tego niezwykłego miasta i miejsca :roll:
Jak wcześniej wspomniałem za "młodego" była to moja ostatnia warta...Uznano mnie za zbyt nerwowego nie spełniającego kryteria pełnienia służby wartowniczej....I w ten oto sposób zostałem jakby "etatowym" podoficerem dyżurnym baterii....Służba też nie lekka a czasem upierdliwa ale do zniesienia...a czasem jednak nie do zniesienia...oj nie...!!! I to głownie ze względu na niezdyscypilnowane wojsko zasadniczej służby wojskowej...A więcej może następnym razem


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 04 lipca 2009 10:18:25 
Cytat:
...dziękuję Karolino! A wiesz jak po śląsku a w zasadzie po niemiecku brzmi Twoje imię..?
..Szarlota...(fonetycznie) Wink Bardzo ładnie...

hehe, zadziwiająco ładnie jak na zwykłe szwabskie szczekanie ;)
fajne, podoba mi się!

a no i.. Karolina, proszę!

czekam na kolejny odcinek :D


Na górę
 
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 04 lipca 2009 15:19:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 10:03:24
Posty: 17998
...nie będę pisał chronologicznie , bo nie sposób...
Najszczęśliwszy dzień w zyciu żołnierza to dzień wyjścia do cywila.
Wyjście do cywila było poprzedzone odpowiednimi obrzędami..Oczywiście nie wszystkim to przysługiwało...ale powiedzmy większości....
Ostatni wieczór w wojsku to tzw. "złoty korytarz" czyli ostatnie sprzątanie korytarza przez odchodzących do cywila...Na korytarz wywalało się co popadło a sprzątająca rezerwa z uśmiechem i śpiewem na ustach jechała na "rejonach"że aż miło! Zasadniczo taki dosyc miły i sympatyczny zwyczaj...ale nie zawsze ...oj nie!
Jak zbliżała się pora wyjścia do cywila żołnierzy z poboru wiosna 1992 rozumiejąc powagę sytuacji i nadciągający kataklizm profilaktycznie zglosilem się do lekarza ,by dostać zwolnienie z służb.. A konkretnie żeby nie przyjmować służy podoficera dyżurnego...Swój chytry plan zdradziłem memu kumplowi który także rozumiejąc powagę sytuacji zgłosił się do lekarza...Zwolnienie od służb oczywiście dostaliśmy...A dlaczego nie chcieliśmy przyjmować w ten specyficzny dzień służby podoficera dyżurnego ? Ponieważ "czuliśmy pismo nosem"...Pobór wiosna 1992 był najgorszym poborem z jakim spotkałem się w czasie pełnienia ZSW....Żołnierze z tego poboru z małymi wyjątkami to byli typowi wojskowi chuligani.....
"Złoty korytarz" w ich wykonaniu to była Sodoma i Gomora jak to się mówi! Od pory poobiedniej mimo kontroli jednego z chorążych , który tak de facto jak długo mógł tak długo się chował :wink: raczyli się alkoholem a uwagi chorążego typu " Panowie.... no nie róbmy..." nie robiły na nich żadnego wrażenia. Jego prośby ignorowali jak byli jacyś głusi.
A więc po kolacji rezerwiści wyszli na korytarz ze sprzętem sprzatającym a reszta wojska waliła na korytarz co się dało...Lądowały na korytarzu kosze ze śmieciami , puste butelki , pety z popielniczek , woda w ogromnych ilościach....a jakiś nadgorliwiec przyniósł z pobliskiego śmietnika pół worka cementu...Możecie sobie wyobrazić jak to wszystko wyglądało...Zasadniczo korytarz był wyłożony białymi karbowanymi kafelkami i ten cały nagromadzony syf ni jak się nie komponował z tak schludnie wyglądającą jeszcze parę minut wcześniej glazurą! :D
Najbardziej zrozpaczoną osobą na bateri był podoficer dyżurny ,który to miał pecha pełnic służbę w ten specyficzny dzień a własciwie wieczór...
Żołnierze bawili się na całego , alkohol lał się strumieniami na prośby podoficera o zaprzestaniu tych igraszek odpowiadano co najwyżej .."Taśma ...nie pękaj!" ( Taśma to kapral..dwie belki na pagonie to jak taśma...). Biedny spocony i zrezygnowany podoficer stał jak "sirota" przy swoim stoliku , jego pomocnik też chociaż stopień jego odpowiedzialności za porządek na baterii był raczej zerowy więc w związku z tym ta stresująca sytuacja nie obchodziła go wogóle...mówiąc krótko miał to wszystko w ...głębokim poważaniu.... :wink:
Na innych pododdziałach sytuacja wyglądała analogicznie...biba na całego! W związku z tym specyficznym dniem czujność oficera dyżurnego była jakby większa...Dżentelmen w stopniu kapitana pojawił się na naszej baterii. Zarządził zbiórkę wojska , a "wydyganemu"podoficerowi wydał rozkaz powiadomienia dowódcy baterii o zaistniałej sytuacji. W związku z nieobecnością naszego dowódcy zastępstwo nad baterią powierzone zostało kapitanowi o pseudonimie Konik ( ..dlaczego konik , a nie przynajmniej koń? ..Bo mały był , a jak się wkurzał to pokazywał te swoje zębiska..prawie jak konik...i z ust pianę toczył.. :wink: )..Kapitan został powiadomiony i wezwany na jednostkę....Rezerwiści machali na to wszystko ręką mówiąc ..."Phhiii , on nam nic nie zrobi , bo on jest w porządku ...rozumie przecież że my to już cywile..Zobaczycie będzie git!"
No i było git!...Dyżurnemu kazał wydac "cywilom" gumowe ubranka zwane OP-1 lub L-2 ...pózniej kazał tym "cywilom" ubrac się w nie ...i gonił ich w tych gumowych ubrankach przez sporą chwilę po placu apelowym! :D Taki był w porządku! :lol: Co bardziej nietrzeżwi wylądowali w "anclu".... A my co? A my to musieliśmy ten ich "złoty korytarz posprzatac" ....Gdy kończyliśmy sprzątanie była już głęboka noc...Rankiem podoficer już wyluzowany ( chłopak przez ten wojskowe igry pewnie trochę osiwiał...) ogłosił dumnie wyjście rezerwy do cywila..a rezerwiści odśpiewali swoją pieśń... A nam żal dupę ściskał z zazdrości!
Byłem jeszcze na jednym złotym korytarzu poboru lato 1992..Było ekstra... jest co pisac...a o tym już w następnym odcinku wątku prawieautorskiego....
P.S. Posprzątany korytarz miał sie dobrze a może i nawet lepiej...
Bezmyślnie wywalony na korytarz cement spowodował jego renowację!
Karbowane białe płytki zyskały jakby nowe fugi..Na serio! Normalnie jak po prawdziwym remoncie.... :D


Na górę
 Wyświetl profil
 Tytuł:
PostWysłany: sob, 04 lipca 2009 21:03:42 
Awatar użytkownika

Rejestracja:
sob, 17 lutego 2007 10:03:24
Posty: 17998
WUKA70 pisze:
Byłem jeszcze na jednym złotym korytarzu poboru lato 1992..Było ekstra... jest co pisac...a o tym już w następnym odcinku wątku prawieautorskiego....

...no to dzisiaj może jeszcze raz...
Pobór lato 1992 był ostatnim poborem który opuszczał jednostkę przed nami . Fajne top było uczucie ponieważ mieliśmy świadomość że następnym poborem który opuści mury jednostki będzie nasza"fala" czyli jesień 1992..Chłopaki z "lata" szykowali się na tradycyjny "złoty korytarz". Chłopaki z lata , których na naszej baterii nie było zbyt wielu to w większości byli spoko goście...
Nauczeni bagażem doświadczeń żeby nie narobić sobie kłopotów i żeby wszystko odbywało się w sposób prawie kulturalny korytarz zaśmieciliśmy symbolicznie a przygotowany przez przyszłych cywili alkohol był w dość rozsądnych ilosciach...no prawie rozsądnych ..ale na tyle żeby większego bydła nie było...Wszystko ukłdało się zgodnie z zaplanowanym scenariuszem...przyśpiewki , sprzatanie , picie alkoholu którym także według tradycji zostaliśmy częstowani..Impreza powoli się kończyła , obciachu żadnego nie było , już mieliśmy się kłaść spac gdy nagle ktoś zaproponował żeby z ostatnią butelczyną pójść do kancelarii szefa do której to pisarz bateryjny z rangi pełnienia swej funkcji posiadał klucze...tak żeby w sposób kulturalny jeszcze trochę się upodlić i powspominać z kolegami z lata stare dobre czasy...No i poszliśmy...Dozór w ten szczególny dzień nad nami i naszą baterią sprawował młody chorąży bardzo przyjemny i równy gośc...Zaprosiliśmy go do kancelarii na kielicha czyli szklaneczkę..chorąży przyszedł ale odmówił i prosił nas żeby poszliśmy już spac...Oczywiście nie robiliśmy problemów przysięgliśmy że jak tylko połóweczkę wykończymy to zaraz zmykamy spac...No i prawie ta przysięga nam się udała...Dosłownie...do szklanki wlaliśmy ostatnie gramy tego szlachetnego płyny, gdy ni stąd ni zowąd otwarły się drzwi i do kancelarii wkroczył.....oficer wychowawczy w randze pułkownika! :shock:
Normalnie wszystkich nas zamurowało...jakbyśmy centralnie w pysk dostali...a było nas tam ze 10 osób..."Wychowawczy" złapał za szklankę , zmysłem powonienia określił rodzaj substancji ...co zresztą nie było zbytnio trudne...i zadawał po kolei pytanie każdemu z nas..."Piłeś?".... na co my każdy z osobna odpowiadaliśmy w sposób przeczący....Aby sprawdzić naszą trzeżwosc bez używania alkomatu, sposobem rzekł bym "partyzanckim" chcąc sprawdzić czy "cyganie nam nie grają" :wink: wychowawczy kazał robic nam samolocik...wiecie na pewno jak się robi samolocik...Rączki jak skrzydła i jedna nóżka podkurczona... :D No i ten test niektórzy z nas oblali...tzn. kiwali się na boki niczym zdefektowana maszyna....Następnie oficer zadzwonił do szefa sztabu, ten z kolei wydał rozkaz naszemu chorążemu aby przepędził nas po jednostce...dyżurny wydał nam z szatni plecaki no i rozpoczęliśmy nocne manewry... W zasadzie nie było źle.....I wszystko skończyłoby się na bieganiu i poszlibyśmy spac , ale nasz "oprawca" :wink: wymyślił ćwiczenie które polegało na biegu po trawie a na jego sygnał mieliśmy padac na ten trawnik i robic "fikołki" czyli przewrotki....Mojego kolegę który to miał kłopoty z zaliczeniem "samolocików" cała ta sytuacja tak rozbawiła ,że zaczął się strasznie śmiać a zamiast jednego "fikołka" robił je seriami i strzelił ich chyba ze osiem...oczywiście śmiejąc się cały czas!
Całemu temu wydarzeniu przyglądał się szef sztabu i jego decyzją kolega zostal osadzony w wojskowym areszcie...a żeby w swej niedoli nie był osamotniony wzięto jeszcze jednego kolesia...który trzeba przyznać na tą "zatrzymankę" nadawał się jak nic! Cała reszta poszła spac. Rano mieliśmy cykora...Kary jakieś musiały byc...I były...Mnie kara ominęła ponieważ w dzień gdzie dowódca nakładał "działki" na imprezowiczów ja wyjeżdżałem na urlop taryfowy...I tym sposobem uniknąłem kary...Kary były dosyc delikatne , prócz kar nałożonych na żółnierzy którzy święto "złotego korytarza " okupili "anclem"...

P.S. To był ostatni złoty korytarz. Nasz zloty korytarz nie odbył się ze względów rzekł bym technicznych...( byliśmy pilnowani przez swie osoby w tym przez dowódcę baterii...)


Na górę
 Wyświetl profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 106 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 8  Następna

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]



Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 31 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group