...polityka i wojsko..czyli głosujcie na mnie a ja nimi będe "orał" nawet...
W ramach wyborów parlamentarnych dowódca naszego pułku zapragnął zostać posłem na sejm..."Pragnąc to za mało trzeba chcieć" ...tak mawiał mój kolega, lecz w sferach życia w których jesteś zależny od innych to i tak jest niewiele..Ale próbować zawsze można...
W ramach akcji "wybory 1993" dówódca pułku podjął szereg działań mających za zadanie zdobycie przychylności elektoratu.
Zbytnio na terenie jednostki nie zauważyłem jakieś zmasowanej akcji propagandowej, a jedynym może jej przejawem było czasowe zwolnienie aresztantów z miejscowego "ancla" ,chociaż to nie była żadna akcja propagandowa a jedynie wymóg stanowiący o powszechności wyborów, ponieważ ci aresztanci po zakończeniu wyborów udali się do swych miłych i przytulnych cel leszczyńskiego aresztu. Czyli amnestii nie było...
Odbywała się za to akcja "wojsko miastu i wsi" która polegała na "niewolniczej" pracy wojska względem miejskich i wiejskich instytucji mogących miec jakiś wpływ na sukces wyborczy dowódcy naszego pułku....Pracę tą nazwałem "niewolniczą' ponieważ zasadniczo taką była. Nie był ona za to pracą katorżniczą...Dysponowanie naszymi młodym organizmami na zasadzie ...."Bierzcie ilu chcecie i niech robią co chcecie" uważaliśmy jednak za szczyt barbarzyństwa...i stawiliśmy temu zjawisku czynny opór!
W ramach akcji " wojsko miastu i wsi' zostaliśmy zawiezieni autobusem (był to jedyny raz gdy jechałem wojskowym autobusem!) do pobliskiego "wsiomiasteczka" w celu porządkowania parku byłego dworu szlacheckiego...Jako osoba dozorująca jechał z nami człowiek w stopniu chorążego..Był to niemłody człowiek który nosił pseudonim (oczywiście nadany mu przez wojsko) którym określano przedstawiciela ludu ..powiedzmy strefy bliskiego wschodu ( ...kręcę tak żeby wszystko było anonimowo..
..a pojawiające się pseudonimy bohaterów poprzednich opowieści są prawdziwe aczkolwiek są jakby "drugimi imionami"...
).
A więc...
Po przybyciu na miejsce a przed rozdaniem nam grabi i łopat sprytne wojsko na zasadzie rozpoznania terenu zlokalizowało sklep monopolowy...
Ja wraz z moimi towarzyszami wzięliśmy sobie zakupy w miejscowym sklepie "lajcikowo" czyli jabol na trzech , natomiast następna "trójeczka" postanowiła w sposób czynny przeciwstawic się temu czynowi społecznemu i nie certoląc się za bardzo w sklepie monopolowym zakupiła 1 litr wódki...
Ze względu na to że chorąży krążył wokół nas niczym klawisz ze spożyciem trunków musieliśmy się czaić i oprózniac szklane naczynia dość szybko i sprawnie...
Z opróżnieniem butelki jabola nie było problemu...Rach ciach glu glu glu i po sprawie , natomiast posiadacze wódki z opróżnieniem swego litra ,a to ze względu na naszego "klawisza" ,a to ze względu na czas który nas limitował mieli troszeczkę problemu ...co ja mówię...mieli wielki problem!
Jeszcze nigdy nie widziałem ( chyba że na filmach gdzie alkohol leje się strumieniami) aby młodzi ludzie opróżnili zawartość dwóch butelek gorzały w 25 minut....
(wiem..wiem..mało widziałem...
).
Tempo spożywania wódki jak sie okazało w późniejszym okresie miało skutki raczej...tragiczne to może złe słowo , ponieważ nikt nie umarł..ale powiedzmy nieprzyjemne głównie dla niektórych konsumentów..a konkretnie jednego....
Po zakończeniu tej "niekatorżniczej" pracy udaliśmy sie spowrotem do Leszna...Tzn. nie bezpośrednio....W związku z tym że podczas spożywania alkoholu nikt nie został nakryty , po usilnych namowach żołnierzy ZSW...."Panie chorąży...zatrzymajmy się po drodze na jedno piwko" opiekun nasz "pękł" co jak się później okazało miało raczej skutki zgubne...
Gdy weszliśmy do knajpy wojsko aby zapobiec słowom "Panowie..ale tylko jedno piwo..." profilaktycznie zamówiło sobie po dwa.. 8) .
Chorąży trochę spanikowany biegał po lokalu, ponieważ dwa piwa już powolutku zaczęły się "troić" nie wiadomo czemu.. Gdy piwo zostało wypite udaliśmy się do naszego autokaru koloru "ciemna sraczka" i wyruszyliśmy do "domu"....Podróż nie trwała długo lecz wypity w nadmiarze alkohol u mego kolegi dowódcy drużyny w stopniu kaprala zaczynał powoli robic spustoszenie w jego biednej zmęczonej głowie...
Po przybyciu na teren jednostki kolega samoczynnie nie umiał opuścić autokaru...Bardzo zdziwiony tym faktem był nasz opiekun w stopniu chorążego. Wiedział już że kapral jest pijany , lecz nie umiał pojąc jak młodego człowieka 3 sztuki piwa mogą wręcz zabic...
"Pod rączki" kolega został zaprowadzony do izby żołnierskiej dowódców drużyn zwanej "świniarnią", a ostanie słowa które wypowiedział przed kompletnym "zerwaniem się taśmy" brzmiały następująco ..." Przynieście mi makrelę!"
...Tak.... tego wieczoru stołówka żołnierska serwowała owoce morza ...czyli makrelę...
("Studiowanie "jadłospisu było czynnością niemal rytualna i sprawiającą wojsku nieskrywaną satysfakcję... 8) )
No i przynieśliśmy "konającemu" makrelę...Kolega już nic nie mówił odrywając kęsy wędzonej ryby i przegryzając je chlebem...Jadł i milczał...
Po sutej i wystawnej kolacji upadł na łóżko i już miał zasnąć....gdy nagle niczym wulkan jakiś jego organizm opuściła ..makrela , chleb , 3 piwa , 1/3 litra wódki....i pewnie jeszcze "wafelka" o nazwie "Princessa", którą w zasadzie codziennie spożywaliśmy sobie na ramach podwieczorku wojskowego w miejscowej kantynie...
Zawartosc żołądka spokojnie spoczywała na brunatnoczerwonych deskach podłogi pokoju dowódców drużyn ,a winowajca....no cóż...winowajca zasnął snem głębokim i spokojnym...
P.S. Chorąży był bardzo zbulwersowany tym wydarzeniem..Powtarzał..
" Taki porządny chłopak...i kapral do tego!
Chorąży nie opuścił "rannego" kaprala i czuwał przy jego "zwłokach" do czasu aż chłopak wstał w godzinach póżnonocnych o własnych siłach...
Trochę ze strachu , a trochę z powodu dobrego serca które posiadał...
Chorąży nie był trepem...Oj nie był...