Nie chciałem się odzywać na temat legalizacji, tymbardziej że to offtopik zupełny i w zasadzie powinien być osobnym tematem, ale argumentacja beaty mnie zmusiła.
Mi jest ciężko określić własne stanowisko w tej kwestii, ale chyba skłaniałbym się ku legalizacji.
Z całą pewnością legalizacja wprowadziła by właśnie to, jak pisali inni, że wiadomym byłoby co się kupuje i pali. Oczywiście pozostaje szara strefa, tak jak w przypadku alkoholu, ale w zasadzie jest to kwestia wysokości akcyzy. Wiadomo, że im wyższa akcyza na alkohol, tym więcej ludzi ryzykuje i kupuje w szarej strefie. Ryzykuje, ponieważ kupując w szarej strefie nie wiesz, czy może przypadkiem nie jest to metanol który ktoś podwędził z cystern kolejowych, albo czy nie jest z domieszką benzyny czy innego czegoś. Dlatego przy odpowiednio niskiej akcyzie zdecydowana większość woli nie ryzykować. Myślę, że podobnie byłoby z marihuaną.
Dzięki legalizacji znika problem 'namawiaczy'. Ponieważ państwo jest jedynym producentem i dystrybutorem, to nikt nie ma celu by namawiać do spróbowania - nie odniesie na tym korzyści finansowych (oczywiście z wyjątkiem ludzi którzy uważają palenie za 'uzdrowienie narodu', ale wiecie chyba o co mi chodzi
). A przecież dzięki temu, że nikt nie będzie namawiać ludzi, powinno spaść spożycie.
Odnosząc się do wypowiedzi beaty:
Świadwectwa ludzi którzy zaczynają od 'jednego niewinnego skręcika' nie przekonują mnie. Nie jest tak, że raz zapalisz i się pogrążasz i jesteś zmarnowana na całe życie. Dużo osób paliło kiedyś, zrezygnowało i funkcjonuje w społeczeństwie. Więc z przypadku kolesia 'byłego satanisty', który był po prostu słaby, nie można wyciągać wniosków na wszystkich ludzi.
Czy znasz choć jednego człowieka dla którego, jak to określiłaś, 'dramat życia' zaczął się od zapalenia marihuany? Ja nie znam takich. Wszyscy których znam palący zaczynali od papierosów i alkoholu (celowo pomijam używki takie jak herbata, kawa czy kakaowiec, by nie popaść w śmieszność) - może to właśnie jest przyczyną 'dramatu życia'? A jednak nie walczymy o delegalizację tych narkotyków. Z resztą musielibyśmy być ślepcami, by nie widzieć doświadczenia USA w tej kwestii - okres prohibicji to okres największego wzrostu liczby alkoholików.
A czy jeśli Twój syn beato, lub ktoś bliski zacznie pić alkohol i mając predyspozycje do narkotyków zacznie sięgać po inne, to nie będziesz żałować, że alkohol jest powszechnie dostępny?
Od alkoholu też jest się uzależnionym do końca życia. Ba! Iluż to jest alkoholików którzy trafiają na odwyk po wiele razy. Czy w związku z tym proponujesz delegalizację alkoholu?
Nie napiszę że jest to uzdrowienie narodu i palmy wszyscy, chociaż znam ludzi, którzy po wypaleniu stają się 'lepsi', że tak to ujmę. Ale znam też takich na których to wpływa zdecydowanie negatywnie - stają się bardziej egoistyczni i inne takie smutne sprawy. Każdy musi sam osądzić czy dla niego to jest dobre czy nie.
Nie napiszę także, że każdy ma prawo robić to co chce, ponieważ to nieprawda. Póki co lecznictwo jest z pieniędzy publicznych w dużej mierze, nie chciałbym więc by moje przyszłe podatki (bo w zasadzie poza VATem żadnych innych nie płacę jeszcze) szły na leczenie ludzi którzy mieli takie a nie inne widzimisię. Dlatego też na przykład jest obowiązek zapinania pasów w czasie jazdy.
Elrondzie: nie znam dokładnie twórczości KSU, ale chyba m.in. zachwalają picie trunków alkoholowych.
Dlaczego skłaniałbym się ku legalziacji a nie niekaralności za posiadanie? Ponieważ druga opcja nie likwiduje obecnego sposobu rozprowadzania.
Ale też nie podoba mi się to, że jeśli jakiś policjant przyłapie mnie akurat w ten dzień z tych paru w roku, gdy mam przy sobie, bądź palę, to mogę mieć przez to kłopoty do końca życia. Bez sensu zupełnie.
Osobiście raczej nikogo nie namawiam. Co więcej, jeśli ktoś w mojej obecności wyraża swoją niepewność, że nie jest pewien czy to jest dobre czy złe, albo rozważa czy by nie zapalić ten pierwszy raz, zawsze odradzam i zniechęcam - a przynajmniej się staram. Ponieważ uważam, że jest to mimo wszystko niebezpieczne i jeśli ma się wybór, to lepiej nie ryzykować.
Osobną kwestią zupełnie jest, że jakoś zdecydowana większość przeciwników legalizacji jest za karaniem palących, a nie myśli o zapobieganiu temu. Zastanówmy się - czemu ludzie sięgają i co można było zrobić, żeby nie sięgnęli.
Trochę to teraz niebezpieczne co napiszę, ale mam nadzieję, że nie zostanę źle zrozumiany. Uważam, że jeśli człowiek sięga, to jest to w pewnym sensie już kara jakaś, więc karanie jeszcze dalsze jest trochę niesprawiedliwe.
Nie mam nic przeciwko ludziom argumentującym za nielegalizowaniem. Ale niech używają sensownych argumentów.