A, to ja się dopiszę, akurat 10 lat minęło i nie czar to był, tylko raczej nieco duszna wiosna...
arasek pisze:
Tuż przed maturą z polskiego staliśmy w korytarzu przed aulą. Pomyślałem sobie wtedy "człowieku, zaraz zdajesz maturę - zapamiętaj ten moment, właśnie ten jak tu stoisz"
Zacznę tak samo, zresztą nie tylko my moglibyśmy tak zacząć. Tuż przed maturą z polskiego staliśmy w korytarzu przed aulą. Z tym, że ja chyba nie zapamiętałem tego momentu specjalnie, no ale trudno go było nie zapamiętać!
Wypadło, że będę siedział przy drugim stoliku od przodu, w drugim rzędzie z lewej , rzędów było chyba 4 albo 5, nie pamiętam dokładnie, Traf chciał, że przede mną siedziała koleżanka, która notorycznie mdlała wskutek stresu, i bardziej bałem się o to, żeby nie zemdlała, niż o wynik matury.
Wzywali nas do wydawania telefonów komórkowych, po którymś wezwaniu z kolei, jeszcze jeden czy dwóch kolegów "pękło" i oddali swoje; ja nie brałem, ale za to miałem aż cztery czarne długopisy, na wszelki wypadek.
Na polskim miałem "Makbeta" i "Chłopów", test poszedł dość prosto, a wypracowanie pisałem chyba właśnie z "Chłopów". Ogółem stwierdziłem, że nie było zbyt ciężko i szykowałem się do angielskiego, podstawowego i rozszerzonego, który miałem mieć następnego dnia.
Czwartego maja miałem polski, piątego ten angielski, no i pojawiło się małe spięcie przed wejściem, bo jeden z kolegów nie chciał oddać telefonu do przechowania, choć mu to radziłem, no ale ostatecznie tylko go wyłączył całkowicie (bardzo nas uwrażliwiano na przerwanie egzaminu w przypadku, gdyby komuś zadzwonił telefon). Telefonu za to użyła komisja... ale na szczęście nic się nie stało.
Mała panika była za to w przerwie między częścią podstawową a rozszerzoną - okazało się, że są istotne różnice w testach, no i padł na nas blady strach, czy coś nie namieszano w testach i czy nam nie unieważnią matury. No ale na szczęście potem się okazało, że "po cichu" wprowadzono warianty testów, żebyśmy nie ściągali. Tak więc skończyło się na strachu. I to chyba był najdłuższy egzamin, jaki musiałem pisać, no ale za to potem był łikend.
Po łikendzie, ósmego maja, pisałem WOS. Siedziałem w sali gimnastycznej, przy końcu, no i chyba wtedy wzięli mnie po raz pierwszy jako zamykającego kopertę bezpieczną po zakończeniu egzaminu. W każdym razie pamiętam, jak w trakcie rozdawania testów jeden z kolegów szeptem pyta się pół żartem, pół serio, pana profesora od wuefu, który rozdawał arkusze - kiedy Bielecki był premierem? Na co otrzymał odpowiedź - "O ile pamiętam, pan Franciszek nie pełnił nigdy tej funkcji"; był bowiem u nas w szkole pan Franciszek Bielecki, który uczył biologii.
Pamiętam też, że w arkuszu już w trakcie egzaminu, znalazłem błąd, zresztą nie tylko ja; za zadanie z błędem wszyscy zdający w Polsce dostali jeden punkt gratis.
W przerwie między częściami z panem wicedyrektorem i kolegą spieramy się, czy Trybunał Konstytucyjny jest częścią wymiaru sprawiedliwości - ja i pan dyrektor jesteśmy zdania, że nie jest, kolega, że jest. No i okazuje się, że to my mamy rację.
Następnego dnia miałem dzień przerwy, co poświęciłem głównie na przygotowanie się do egzaminów ustnych i wspominanie katastrofy w Lesie Kabackim, wtedy to była 19 rocznica; a dziś mija 29...
Nadszedł wreszcie 10 maja, i egzamin ustny z polskiego. W komisji miałem wychowawczynię, która już wcześniej zapowiadała, że nie będzie w ogóle używać mimiki twarzy, żebyśmy jej nie pozwali do sądu, gdyby coś. No i w efekcie nawet nie wiedziałem, czy słyszy to, co mówię...
Miałem temat o scenach batalistycznych w literaturze i sztuce. Przygotowałem fragmenty bodajże z "Pieśni o Rolandzie", "Krzyżaków", "Dywizjonu 303", obrazy Jana Matejki "Bitwa pod Grunwaldem" i Roberta Taylora "Zwycięstwo nad Dunkierką". Wbrew obawom, szło mi całkiem dobrze, aż do momentu, gdy miałem omówić ten ostatni. Okazało się, że czas się skończył...
No ale nic, dostałem tradycyjne trzy pytania, choć już wtedy myślałem, że chyba oblałem. Albo, że "co to będzie".
Odpowiedziałem na dwa pierwsze, było OK, a jako trzecie dostałem dokończenie prezentacji. No i tak mówię, trochę o tym, o tamtym, o bitwie pod Dunkierką, o Messerchmittcie Bf 110, o Supermarine Spitfire, "o którym wielu sądzi w tym i ja, że jest najpiękniejszym samolotem, jaki kiedykolwiek zbudowano", na co komisja parska śmiechem, w tym jedna pani z zewnątrz, która jako jedyna kiwała głową, gdy coś mówiłem i tylko dlatego wiedziałem, że w ogóle mnie słychać...
Kończę konkluzją, że dobro zawsze zwycięża nad złem, po czym szanowna komisja wyprasza mnie z sali, no więc wychodzę i tak sobie myślę, że jakby mnie mieli oblać, to chyba by się nie śmiali...
Po jakiejś godzinie, czy dwóch, ogłoszenie wyników. Dostaję 20/20.
Następnego dnia mam angielski ustny. Poszło trochę gorzej (Opisz obrazek: "Ja widzę jezioro. Ja widzę psa w tym jeziorze. Ja widzę ludzi na brzegu tego jeziora...
), no ale też się powiodło, też miałem temat medyczny - na szczęście pamiętałem, że środki przeciwbólowe to "painkillers" i udało się, 18/20.
To już był prawie koniec, ale na koniec zostało najważniejsze, czyli historia, 16 maja. Uczyłem się z kompedium wiedzy, a na zakończenie części rozszerzonej pisałem coś o Polsce, no i na końcu napisałem trochę poprawnie politycznie, że jesteśmy już w zjednoczonej Europie, czy jakoś tak... w każdym razie, pamiętam, że słowo "Europie", ostatnie na maturze, pisałem z wielkim namaszczeniem; nie stawiałem kropek, tylko jednym cięgiem napisałem, powoli i dostojnie cały wyraz, no i potem dostawiłem, również z wielką powagą, obie kropki: nad "i" i na końcu zdania. Skończyłem! Udało się!
Pozostało tylko zapakować prace do koperty, no i to było na tyle.
Wynik odebrałem 11 lipca, w dniu katastrofy kolejowej w Kłaju, sam wynik katastrofą nie był, zdałem naprawdę dobrze, ale mogło być lepiej.
W międzyczasie 4 czerwca podłączyli mnie internet, no i dowiedziałem się o istnieniu takiego zespołu jak 2Tm2,3, co całkowicie zmieniło moje postrzeganie muzyki ciężkiej i muzyki w ogóle. Początkowo sprawy nie toczyły się szybko, ale potem nabrały rozpędu no i teraz jestem tutaj.
arasek pisze:
Wiosna szalała. Wszyscy się zakochiwali i odkochiwali.
O u mnie było podobnie!
W sumie to bardzo dobrze wspominam ten czas, mimo, że stresu jednak trochę było.
arasek pisze:
Miałem po prostu szczęście, że w tamtych latach można było nie zdawać matematyki. Gdyby nie to, prawdopodobnie nie zdałbym matury
Mam nieodparte wrażenie, że w moim przypadku byłoby podobnie...